The Objective – recenzja

Dzisiaj moi drodzy zupełnie nietypowo i nie w moim stylu napiszę kilka słów o horrorze. I to o horrorze w wojennych realiach. Miałem zamiar przystopować z babraniem się w tej stylistyce i wziąć na tapetę coś innego, ale film o którym chcę powiedzieć kilka słów okazał się na tyle dobry, że po prostu nie mogę zbyć go milczeniem.

Kraj: USA
Rok Produkcji: 2008

Reżyseria: Daniel Myrick

Scenariusz:

Daniel Myrick
Mark A. Patton
Wesley Clark

Obsada:

Jonas Ball
Matthew R. Anderson
Jon Huertas
Sam Hunter

ImageShack

A mowa o całkiem niepozornym amerykańskim „The Objective” z 2008 roku. To któryś tam film z kolei Daniela Myricka, człowieka, który dziesięć lat temu wywołał spore zamieszanie, żeby nie powiedzieć – burzę w horrorowym światku swoim „Blair Witch Project”. Film do dziś budzi spore emocje i nie daje o sobie zapomnieć, w przeciwieństwie do samego Myricka, który nie potrafił zdyskontować sukcesu swojego debiutu i pozostał przy kiepskich niskobudżetowych filmach grozy. No ale w końcu mu się udało – „The Objective” to nadal kino klasy B, którego budżet to równowartość mniej więcej dwóch moich pensji, ale… to jednocześnie kolejny dowód, że dobry pomysł kokosów nie wymaga.

ImageShack

Zaczyna się… właściwie podręcznikowo jeśli chodzi o oparte na wojenno-nadnaturalnym schemacie filmy. Mamy oddział  twardzieli, którzy wyruszają na pozornie banalną misję. Mamy cywila, który jak nietrudno sie domyślić wie więcej niż pozostali. Tu jest to jednocześnie główny bohater i narrator „The Objective”, agent CIA Benjamin Keynes. Mamy oczywiście szwankujące radio, kompasy… i niewytłumaczalne, budzące grozę zjawiska. To by jednak było na tyle w kwestii podobieństw. Różnic jest więcej, przede wszystkim czas i miejsce akcji – całość dzieje się współcześnie w Afganistanie. Wspomniany Keynes ma za zadanie odnaleźć wpływowego islamskiego duchownego i nagrać jego oświadczenie popierające Amerykanów w walce z Talibami. Widz oczywiście szybko dostrzeże, że misja ma drugie dno. Oddział naszych dzielnych wojaków dopiero wtedy, kiedy – jak to obrazowo mówi jeden z bohaterów – „będą już siedzieć po uszy w gównie”. Interesująca jest również sama „intryga” – nie powiem ani słowa o tym jaki był prawdziwy cel misji Keynesa, nie chcę tu specjalnie spoilerować. Powiem tylko, że tym razem jest dość nietypowo – brak tu duchów, potworów czy nieudanych eksperymentów genetycznych. Jest bardziej mistycznie i przede wszystkim… bliskowschodnio. Generalnie tak szafuję tutaj słowem horror, ale elementy science-fiction również są tu mocno zaznaczone.

ImageShack

„The Objective” różni się od innych sobie podobnych brakiem nachalnej stylizacji. Wszelkie lokacje są naturalne, operator nie używa żadnych filtrów oraz nie stosuje żadnych tricków. Wyszło to „Celowi” tylko na dobre – krajobrazy chwilami urzekają swą potęgą i surowością. W ogóle całość nakręcono w raczej surowy sposób, często z ręki. Uspokajam jednak, wszystko widać bardzo dokładnie – kamerzysta nie cierpiał na epilepsję. Podoba mi się również wstrzemięźliwość w stosowaniu efektów specjalnych – tych jest niewiele, a jeżeli już to użyto je w bardzo subtelny sposób. No, może oprócz jednego momentu pod koniec, gdzie musiałem lekko zazgrzytać zębami. Także muzyka stoi na wysokim poziomie. Takie połączenie ambientu i motywów orientalnych trafia do mnie prawie zawsze.
Klimat budowany jest na tyle sugestywnie, że po godzinie seansu zacząłem się niemalże modlić żeby tylko tego nie zepsuli jakąś idiotyczną końcówką. I na dobrą sprawę nie potrafię powiedzieć czy faktycznie tak się stało. Ostatnie 5-10 minut to całkiem niezły „mindfuck”, do którego aby w jakikolwiek sposób się ustosunkować, potrzebny mi będzie drugi seans.

ImageShack

Nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej. Na początku irytował mnie narrator mamroczący coś tam sobie pod nosem właściwie przez cały czas trwania filmu. Ewidentne nawiązanie do „Czasu Apokalipsy”, nie jestem jednak pewien czy niezbędne. Z czasem jednak przestaje ten element drażnić, podobnie jak gra aktorów, którzy na Oscary swoimi kreacjami bez wątpienia nie zasłużyli. Całość zasadza się jednak na o tyle dobrym pomysle, że przymykam oko na drobne wpadki przy wykonaniu. Choć nie ukrywam, że można było to jeszcze lepiej wykorzystać. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że następnym razem (o ile takowy nastąpi) za rozwinięcie tych idei weźmie sie jakiś wizjoner a nie tylko sprawny rzemieślnik, bo pole do popisu jest olbrzymie. Możnaby teraz wziąć na tapetę… a co tam, drobny spoiler dla „wtajemniczonych”… możnaby wziąć na tapetę nazistów, ich eksperymenty na Nowej Szwabii i w ogóle… Oj, działoby się.

Dodaj komentarz