Terminator: Ocalenie – recenzja

terminator2

Oszałamiające sceny akcji i efekty – nawet na poziomie, który pozwala na porównanie „Terminatora: Ocalenie” z filmami Michaela Baya – to trochę za mało by usprawiedliwić powstanie tego filmu. Na szczęście przypadki „Gwiezdnych Wojen” i „Indiany Jonesa” (to ekstremalne przykłady, nowy „Terminator” nie jest aż tak zły) już nas na coś takiego przygotowały i nauczyły jak podchodzić do takich kontynuacji. Najzdrowiej nie traktować ich jako części serii i udawać, że nic się nie stało.

terminatorsalvation

Kraj: USA, Niemcy, Wielka Brytania

Rok Produkcji: 2009

Reżyseria: McG

Scenariusz: John D. Brancato, Michael Ferris i in.

Obsada:

Christian Bale

Sam Worthington

Moon Bloodgood

Anton Yelchin

Helena Bonham Carter

Bryce Dallas Howard

Common

John Connor nareszcie dorósł. Przez lata wyobrażałam sobie, że będzie to twardy, zahartowany życiem człowiek i charyzmatyczny przywódca ruchu oporu. Tymczasem w wykonaniu Christiana Bale’a i pod reżyserią pana McG Connor mnie rozczarował, okazując się nie takim znowu twardzielem i jednym z wielu pomniejszych dowódców odpowiadających przed ukrywającym się na okręcie podwodnym szefostwem. Nie zawsze udaje mu się wyegzekwować posłuszeństwo we własnym oddziale. Brakuje mu zdecydowania i wspomnianej już charyzmy (choć czasem charczy jak sam Batman). Trudno zrozumieć sytuację, kiedy w pewnym momencie filmu okazuje się, że jednak jest liderem i ludzie ufają mu bardziej niż oficjalnemu dowództwu. Zastanawiam się, czy to poprawność polityczna, czy może chęć pokrzepienia serc w kryzysowych czasach kazały twórcom zdjąć Johna Connora z piedestału i uczynić go „jednym z nas”. Średnio to wyszło. Tym samym dla mnie niedoścignionym wzorem pozostaje wykonanie tej postaci przez Edwarda Furlonga w drugiej części cyklu.

terminator-1

Na usprawiedliwienie warto jednak dodać, że to wcale nie John Connor jest głównym bohaterem tego filmu. Przynajmniej nie w kinowej wersji, bo na dvd ma się podobno znaleźć do czterdziestu minut wyciętych materiałów i kto wie co usunięto, by zmieścić te tony efektów specjalnych. „Terminator: Ocalenie” kręci się wokół postaci skazanego na śmierć w 2003 roku Marcusa Wrighta, który ofiarował swe zwłoki do dyspozycji Cyberdyne Systems (to oni stworzyli Skynet). Marcus budzi się w 2018 r. w ruinach Los Angeles, gdzie spotyka przyszłego/przeszłego ojca Connora, Kyle’a Reese’a i towarzyszącą mu małą dziewczynkę. Razem opuszczają miasto, by odnaleźć ruch oporu. Biedny Marcus dźwiga na swych barkach nie tylko ciężar odpowiedzialności za tych dwoje, ale także kanciasty pakunek jakim jest przesłanie, które film nieporadnie stara się przedstawić. Jest to znane miłośnikom science-fiction, a tu w toporny sposób postawione pytanie: czy maszyna może być bardziej ludzka niż człowiek? Kilka banałów płynących z ust Marcusa i zakochanej w nim (z niewiadomych powodów) bojowniczki oraz jego mina zbitego (lub groźnego, ale nigdy bystrego) psa to za mało bym mogła się zgodzić z tymi z krytyków, którzy zachwycają się grającym go Samem Worthingtonem. Nie pomogła nawet fajna charakteryzacja w niektórych scenach.

terminator-2

McG tak się skupił na transformerach – wróć! – terminatorach (w niektórych scenach naprawdę łatwo się pomylić!), że zapomniał o budowaniu postaci. Pod tym względem musimy się opierać na wiedzy i – co gorsza – emocjach, które znamy z poprzednich części serii. Na dodatek mamy na to niewiele czasu, starając się ogarnąć feerię wybuchów, strzelanin i pościgów. Gorzej mają ci, którzy nie znają wcześniejszych „Terminatorów” – oni nie poczują chyba zupełnie nic. Teraz tym bardziej doceniam nowego „Star Treka”, gdzie twórcom jednak udało się zasiać w widzach ziarno sympatii do bohaterów i wycisnąć odrobinę klimatu z tych scen, w kręceniu których aktorzy odegrali co najmniej taką samą rolę co komputery.

terminator-3

A „Terminator: Ocalenie” klimatu nie ma. To chyba moje największe rozczarowanie, bo przyznaję, że dałam się zwieść zwiastunowi obiecującemu przeżycia przynajmniej przypominające te, które za starych, dobrych lat serwował nam James Cameron. Odrobinę wczułam się tylko na początku, kiedy Connor walczy z terminatorem, a właściwie jego połową – co miło skojarzyło mi się z dzieciństwem, kiedy skóra mi cierpła ze strachu przy finale pierwszej części. To uczucie szybko jednak minęło i już nie powróciło.

terminator-4

Dziwny ten świat, choć kiepska z niego postapokalipsa. Nie jest ani mrocznie, ani posępnie czy naturalistycznie, a niektórzy – pomimo trwającej od piętnastu lat eksterminacji ludzkiego gatunku – mają pięknie wybielone i lśniące zęby. A propos realizmu, o trudach codziennego życia w czasach zagłady więcej można się było dowiedzieć nawet we „Władcach ognia” (skoro już o Bale’u mowa)! Nie jest też tak, że ludzie nie znają dnia ani godziny. Kiedy trzeba wiedzą o miejscach, gdzie wystarczy strzał, by zwabić jakąś maszynę, za to na własnym progu mogliby urządzić istną bitwę, okraszoną wielokrotnymi wybuchami i pies z kulawą nogą się nie zainteresuje. Wszystko to sprawia, że widz nie odczuwa ani specyficznego klimatu osaczenia ani strachu przed potęgą maszyn, które tak świetnie były oddane w poprzednich „Terminatorach”.

terminator-5

Co więcej, jakże się bać Skynetu, kiedy ten wydaje się głupi? I niegroźny, bo oprócz pomniejszych maszyn, tych naprawdę dużych jest co najwyżej kilka, a wszystkie (z wyjątkiem wodnych, które całymi stadami pływają sobie przy samej kwaterze ruchu oporu) grzecznie trzymają się swojego rewiru. Zresztą w razie czego zawsze istnieje kilka sztuczek, aby sobie z nimi poradzić. Na przykład wystarczy przeciągnąć sznurek w poprzek drogi, żeby przechwycić terminatora-motocykl. Co więcej, okazuje się, że praktyczny Skynet zaprojektował je tak, aby po sprytnym przejęciu kontroli nad elektroniką świetnie nadawały się do prowadzenia przez człowieka. Takie ciekawostki można by mnożyć.

terminator-6

Oszałamiające sceny akcji i efekty – nawet na poziomie, który pozwala na porównanie „Terminatora: Ocalenie” z filmami Michaela Baya (poza straszną twarzą CGI gubernatora Schwarzeneggera) – to trochę za mało, by usprawiedliwić powstanie tego filmu. Na szczęście przypadki „Gwiezdnych Wojen” i „Indiany Jonesa” (to ekstremalne przypadki, nowy „Terminator” nie jest aż tak zły) już nas na to przygotowały i nauczyły, jak podchodzić do takich kontynuacji. Najzdrowiej nie traktować ich jako część serii i udawać, że nic się nie stało.

Dodaj komentarz