Różne Azji oblicza #1

asia

Kino azjatyckie ma się dobrze. Niby banał, a jednak ostatnio kilkukrotnie spotkałem się z opiniami, że jak horror to tylko te długowłose maszkary i ogólnie zjadanie własnego ogona. Że jak sensacja, to tylko wygibasy a la Jackie Chan czy inny Jet Li. Że jak dramat, to przesadzają z ekspresją w wyrażaniu emocji itp. itd. Być może po części coś w tym jest, ja jednak twierdzę, że we współczesnym kinie azjatyckim o wiele łatwiej o wartościowe dzieło niż na jakimkolwiek innym kontynencie. Nie bacząc na gatunek. Dlatego zdecydowałem się zapoczątkować cykl w którym chciałbym przedstawiać co ciekawsze pozycje pochodzące z kontynentu sushi, kimchi i Mao Tse-tunga, jako czasową granicę przyjmując rok 2000. Na początek japońskie „9 Souls” i „Sun Scarred”.

9 Souls (2003) – reż. Toshiaki Toyoda

Na pierwszy ogień idzie „9 Souls” Toshiaki Toyody. Tytułowe Dziewięć Dusz to uciekinierzy z więzienia o – jak się wydaje – niezbyt zaostrzonym rygorze (drogę ewakuacji bohaterowie odkrywają przypadkiem). Sama ucieczka to jakieś pięć minut filmu, w pozostałych stu piętnastu mamy do czynienia z nie do końca typowym kinem drogi o mocno słodko-gorzkim wydźwięku. Początek to euforia uciekinierów, zachłyśnięcie się wolnością. Potem jednak okazuje się, że od ciemnej przeszłości nie tak łatwo uciec… Właśnie w takim zróżnicowaniu emocji tkwi siła „9 Souls”, przy czym to nie do końca jest tak, że elementy dramatyczne proporcjonalnie przeplatają się tu z komedią. Pierwsza połowa filmu Toyody ma wydźwięk mocno komediowy, niektóre gagi to slapstick czystej wody. A potem całość przybiera mocno melancholijny, żeby wręcz nie powiedzieć „elegijny” charakter. Ta zmiana klimatów jest niemal niezauważalna, nie wyczuwam tu żadnego dysonansu między pierwszą częścią filmu a drugą. Rzekłbym, że uzupełniają się w sposób nieomal idealny, tworząc w pełni kompletne i świadome dzieło.

Jak to w przypadku azjatyckich filmów często bywa, trudno mi do czegokolwiek „9 Souls” porównać, na upartego jednak znajduję tu elementy mogące kojarzyć się z „Wielką Ucieczką” z jednej, i z „Doskonałym Światem” Eastwooda z drugiej strony. Z tym że mówimy tu o pojedynczych fragmentach, gdyż całościowo „9 Souls” jest raczej odległe od wspomnianych amerykańskich produkcji. O bardzo dobrych zdjęciach nie będę wspominał, bo – jak wiadomo – w przypadku większości azjatyckich filmów to norma. Pochwalę za to muzykę – nastrojowe postrockowe granie w duchu Mogwai świetnie uzupełnia klimat. Ponadto nad całością unosi się lekko surrealistyczna atmosfera, co w kluczowych momentach bynajmniej nie pomaga w ucieczce od bolesnej dosłowności. Na koniec dodam, że w rolach głównych m.in. bożyszcze japońskich (i nie tylko) niewiast, czyli Ryuhei Matsuda oraz tak uznani aktorzy jak Jun Kunimura i Yoshio Harada.

httpvh://www.youtube.com/watch?v=6dbwDkmF6SA&hl=pl

Sun Scarred (2006) – reż. Takashi Miike

Jak wszyscy wiemy, premiery nowych filmów Takashiego Miike mają miejsce gdzieś tak co miesiąc. Japończyk trzaska kolejne produkcje niemal taśmowo, co oczywiście musi mieć odzwierciedlenie w jakości. Choć ja, przyznam się szczerze, dobrze bawię się nawet na tych gorszych dziełach reżysera, do których jednakże „Sun Scarred” zdecydowanie nie należy.

Sho Aikawa (jeden z ulubionych aktorów Miikego) wciela się w rolę Katayamy, spokojnego architekta, który wracając z pracy do domu widzi grupę wyrostków znęcających się nad bezbronnym bezdomnym. Katayama decyduje się pomóc prześladowanemu, co kończy się bójką i wizytą na komisariacie. Młodzi bandyci szybko jednak zostają wypuszczeni na wolność, a jeden z nich, niejaki Kamiki (który podczas wspomnianej scysji otrzymał od Katayamy niezły łomot) decyduje się zrewanżować za osobistą zniewagę… w najokrutniejszy możliwy sposób. Rozkręca się spirala przemocy.

Widziałem już sporo filmów Japończyka (choć patrząc na jego filmografię nawet do połowy mi jeszcze daleko) i muszę przyznać, że w pewien sposób „Sun Scarred” wyróżnia się na tle pozostałych jego dokonań. To zdecydowanie poważne dzieło, pozbawione właściwie wstawek komediowych, groteskowych czy surrealistycznych. Miike rezygnuje tu także z jakichkolwiek gier i zabaw z konwencją, prowadząc historię w sposób jak najbardziej klasyczny z możliwych. To również wyjątkowo powściągliwa w formie produkcja – oprócz zastosowanej w pewnym momencie gry kolorami (zastosowanej zresztą w bardzo umiejętny i uzasadniony sposób), nie przypominam sobie żadnych innych formalnych ekstrawagancji. Całość nakręcono w sposób bardzo chłodny i zdystansowany, co nieźle kontrastuje z mocno emocjonalną, choć nie przeszarżowaną grą Aikawy.
Podoba mi się  sposób w jaki w „Sun Scarred” przedstawiono Zło. Osoba, z którą oglądałem film zauważyła na tej płaszczyźnie podobieństwa z „Atakiem na Posterunek 13” Carpentera. Zło, w gruncie rzeczy swojskie, powszednie, takie z jakim mamy do czynienia na co dzień ukazano tu w sposób mocno metafizyczny, niemal mistyczny, co zdecydowanie robi spore wrażenie. Miike nie ucieka przy tym od dosyć krytycznego komentarza dotyczącego przemocy wśród młodocianych i sposobu w jaki sobie z nim Japończycy radzą.
„Sun Scarred” to na pewno nieco inne filmowe oblicze Takashiego. I choć znajdą się tu ze dwie trochę przesadzone sceny, co na tego twórcę i tak jest dobrze, to chyba warto się z tą produkcją zaznajomić.

httpvh://www.youtube.com/watch?v=0CcEMCscGwc&hl=pl

Tyle na dziś, w następnym odcinku „Welcome to Dongmakgol” i „Moon Child”.

Dodaj komentarz