„Moon” – recenzja

moon0

Moon” został okrzyknięty początkiem rewolucji science-fiction i jest jedną z największych sensacji tego roku. Dla mnie była to nadzieja na spełnienie marzenia, by jeszcze kiedyś zobaczyć film fantastyczno-naukowy, który na to miano naprawdę zasłuży – bo same wybuchy nie spełniają tej definicji.

moon-officail-poster-fullsize

Kraj: Wielka Brytania

Rok Produkcji: 2009

Reżyseria: Duncan Jones

Scenariusz: Nathan Parker

Obsada:
Sam Rockwell
Kevin Spacey

moon1

W niedalekiej przyszłości astronauta Sam Bell powoli kończy trzyletni pobyt na księżycu, gdzie samotnie nadzoruje dla Lunar Industries wydobycie głównego źródła energii dla Ziemi, helu-3. Jego zdrowie zaczyna się jednak nagle pogarszać, aż w końcu Sam budzi się w swojej bazie po wypadku i odkrywa, że nie jest sam.

Reżyserem „Moon” jest Duncan Jones, wcześniej znany jako Zowie Bowie – syn samego Davida Bowie.  Ojca znamy przecież również z kina (ostatnio mogliśmy go oglądać np. w „Prestiżu” w roli samego Nikola Tesli) oraz jako fana fantastyki (bo przecież gdyby nim nie był, nie występowałby raczej jako Ziggy Stardust). Podobne pasje jego latorośl realizowała najpierw w branży reklamowej. Duncan jest m.in. autorem zrealizowanej dla znanej firmy odzieżowej French Connection reklamy Fashion vs Style, która wzbudziła w Wielkiej Brytanii pewne kontrowersje. Zrobił też reklamówkę Blade Jogger, którą wygrał konkurs organizowany przez Kodaka.

moon2

„Blade Runner” pojawił się w pracy Jonesa nieprzypadkowo. Twórca jest fanem klasycznego sci-fi i „Moon” jest tego artystycznym wyrazem. Nie naśladuje ślepo, nie jest przypadkowym konglomeratem ogranych motywów, ale twórczo oddaje hołd.
Film porusza takie tematy jak m.in. alienacja czy pojęcie człowieczeństwa, więc do głowy od razu przychodzą takie tytuły jak wspomniany „Blade Runner” czy „Solaris”. Automatycznie kojarzy się także z „2001: Odyseją kosmiczną”, bo „Moon” odnosi się do tego filmu również wizualnie. Arcydzieło Kubricka przywodzi na myśl także cały wątek robota zwanego GERTY – składającego się zasadniczo z ekranu na wysięgniku i porozumiewjącego się za pomocą prostych emotikon i głosu Kevina Spacey’a, który nadaje tej specyficznej postaci dwuznaczności. Dzięki niej motyw robota nie jest tylko pustym odwołaniem do HALa, ale intrygującym sposobem na zabawę z widzem, który będzie próbował to skojarzenie do GERTY’ego przyłożyć.

moon3

Wydobywanie cennego surowca może z kolei przypomnieć widzowi „Odległy ląd”, pielęgnowanie roślin „Niemy wyścig”, a w obu mamy też do czynienia z niemoralnym pracodawcą. Podobny motyw wykorzystano także w „Obcym”. „Moon” powstał zresztą w Shepperton Studios, gdzie 30 lat wcześniej powstał film Ridleya Scotta. Co więcej, nad miniaturowymi modelami i wyglądem powierzchni księżyca pracował Bill Pearson, który również współpracował przy „Obcym”.

Podobnie więc jak za starych, dobrych czasów sci-fi przyszłość w „Moon” nie jest rażąco biała i obła a „zużyta”, brudna (utytłany skafander kosmiczny rozczulił mnie) i kanciasta, co dodaje scenografii realizmu. Jak reżyser powiedział nam w wywiadzie, jego zamiarem było zrobić twardą odmianę sci-fi i prawdopodobieństwo z naukowego punktu widzenia było dla niego ważne.

moon4

Zacznijmy od tego, że hel-3 (angielskie „helium” brzmi jednak bardziej tajemniczo i fantastycznie) istnieje naprawdę i w przyszłości może stać się naszym źródłem energii. Badania nad tym gazem zostały nawet dwukrotnie (w 1996 i 2003 r.) docenione przez Komitet Noblowski. Podobno dzięki temu izotopowi na księżycu jest 10 razy więcej energii niż na Ziemi pod postacią wszystkich paliw kopalnych. Naukowcy z NASA, którzy również badają hel-3, poprosili nawet o pokaz „Moon”. Co więcej, na pytanie uczonych o wygląd bazy „Sarang” (gdzie mieszka bohater i która przypomina bunkier) reżyser odpowiedział, że według niego taka baza, z powodu kosztów transportu, byłaby zbudowana w większości z materiałów dostępnych na naszym satelicie. Okazuje się, że NASA pracuje także nad księżycowym betonem („mooncrete” – pomysł pochodzi już z 1985 r.).
Choć można się domyślać, że twórcy umieścili akcję filmu na ciemnej stronie księżyca, bo to brzmi znacznie bardziej dramatycznie, to i do tego dorobili naukową teorię, którą na razie trudno obalić – nie wiadomo, jak eksploatacja wpłynęłaby na powierzchnię srebrnego globu i jej zdolności odbijania światła słonecznego, co mogłoby mieć swoje skutki na Ziemi.

moon5

Realizmu dodają „Moon” także efekty specjalne. Już od czasu „Gwiezdnych Wojen” wiadomo, że ograniczony budżet pobudza kreatywność w tej dziedzinie. Powierzchnia księżyca prezentuje się więc bardzo klimatycznie, a wspomniane wcześniej miniatury spodobają się każdemu fanowi twardego sci-fi (aktualnie, wraz z innymi rekwizytami, są nie lada gratką na aukcjach, w tym internetowych). Atmosferę budują także spokojne zdjęcia, a przede wszystkim piękna, subtelna muzyka Clinta Mansella (o tym, jak doszło do tej współpracy możecie przeczytać w naszym wywiadzie z reżyserem).

Podobno skromny budżet (5 mln USD) wpłynął również na kształt scenariusza – „Moon” to teatr jednego aktora. W tym filmie nie chodzi o spektakularne wybuchy, ale o idee i cały ten ciężar spoczął na barkach Sama Rockwella. Między innymi dzięki internetowej kampanii, którą rozpoczął na twitterze reżyser, kreacja ta ma podobno szansę na nominację do Oscara. Faktycznie jest to bardzo dobra rola, tym bardziej, że aktorsko wymagająca.

moon6

(UWAGA! Spoilery do końca akapitu!) Rockwell wciela się w dwie postacie, których związek i jego okoliczności budują w filmie dramatyzm wręcz egzystencjalny i przekazują najważniejsze jego tematy. O ile jednak „pierwszy” Sam zagrany jest rewelacyjnie i przekonująco, o tyle temu „drugiemu” w moich oczach zabrakło nieco psychologicznego prawdopodobieństwa. Niemniej jednak Rockwell świetnie oddał poczucie wyobcowania i ból poszukiwania własnej tożsamości. Jak przejmujące jest odkrycie, że nie jest się jedynym w swoim rodzaju widzieliśmy już u Spielberga w „A.I. – Sztuczna Inteligencja”, kiedy mały David w samobójczym geście rzuca się z okna, gdy widzi dziesiątki robotów dokładnie takich jak on.

Sam (rola powstała specjalnie dla Rockwella i bohater nosi jego imię, ale ciekawe, czy reżyser wie, że w naszym języku to słowo ma też znaczenie pasujące do filmu) nie jest niewinnym dzieckiem, więc przyjmuje to spokojniej, bardziej surowo i intelektualnie niż romantycznie, a sytuacja, w jakiej się znajduje, zmusza do rozmyślań nad istotą człowieczeństwa i moralnością pewnych zastosowań technologii. Z perspektywy całego filmu scena, w której budzik bohatera zabawnie gra kiczowaty przebój popowy z 1991 r. „The One And Only”, nabiera nowego znaczenia i znamion czarnego humoru.

moon7

Duncanowi Jonesowi udało się w 33 dni i za 5 milionów dolarów zrobić film, któremu niczego nie brakuje. „Moon” jest interesujący wizualnie i przede wszystkim tematycznie. Jego twórcy wracają do korzeni, kiedy sci-fi nie służyło tylko do pokazania najnowszych osiągnięć w dziedzinie efektów specjalnych, ale do przedstawienia współczesnych lęków i nadziei dotyczących przyszłości. Ten film naprawdę jest fantastyczno-naukowy, a nie tylko wybuchowy.

Dodaj komentarz