Z drugiej strony lustra #1: Łukasz Orbitowski

Tym wywiadem chcielibyśmy zapoczątkować cykl krótkich rozmów z mniej lub bardziej znanymi osobami, bezpośrednio z kinem nie związanymi, ale siedzącymi w temacie i zorientowanymi co w trawie piszczy. Pytamy o opinie, odczucia, nadzieje i rozczarowania związane z kinem gatunkowym dwudziestego pierwszego wieku.

Na pierwszy ogień idzie Łukasz Orbitowski (ur. 1977), którego przedstawiać chyba nie muszę. Jeden z najbardziej obiecujących pisarzy młodego pokolenia, autor kilku bardzo dobrze przyjętych powieści (np. „Tracę Ciepło”, „Święty Wrocław”). Powieści, których podstawą jest horror,  nie ograniczających się jednak li tylko do straszenia, lecz pełnych celnych obserwacji naszego polskiego społeczeństwa. My z Łukaszem rozmawiamy jednak o horrorze. Tym filmowym. Zapraszam do lektury.

Jak oceniasz pierwsze dziesięciolecie XXI wieku w filmowym horrorze w porównaniu do dekad poprzednich? Pojawiły się jakieś nowe nurty, trendy, które szczególnie Cię zainteresowały?

Jestem bardzo zadowolony. Najpierw odznaczył się azjatycki horror, bardziej na zasadzie petardy, jednostkowego fenomenu. Przecież ogromna większość tytułów to kalki tego samego pomysłu, opowieści o zemście. Ale robiło to wrażenie. Potem przyszli Francuzi, Hiszpanie i działy się rzeczy wielkie, mam na myśli przede wszystkim „Calvaire” ale i późniejszy film reżysera, „Vinyan”. Nie wiedziałem, że można tak rozgrywać zużyte przecież schematy. Facet trafia do domu szaleńca na pustkowiu. Małżeństwo szuka dziecka. A wyszły rewelacyjne rzeczy. A najbardziej zaskoczyła mnie utrata trzech ważnych dla gatunku figur, czyli wampira, wilkołaka oraz zombie. Dwa pierwsze zostały przejęte przez romans i kino przygodowe, żywe trupy posłużyły komedii i satyrze społecznej. Ciekawy jest też nurt militarny, rzeczy w stylu „Dog Soldiers”, „Deathwatch”, „Bunkier SS”.

Nie da się ukryć, że współczesny, mainstreamowy amerykański film grozy z każdym rokiem staje się coraz bardziej „bezpieczny”, infantylny… Czy według Ciebie będzie w najbliższych latach w dalszym ciągu postępować, czy raczej nastąpi jakiś powrót do korzeni, czasów kiedy horror zza Oceanu faktycznie był straszny?

Dalej powstają dobre filmy w Ameryce, ale poza systemem wielkich studiów. Pewną nadzieję obudził projekt „Masters of horror”, międzynarodowy ale realizowany pod egidą Amerykanów. Było tam kilka naprawdę dobrych odcinków, jeden wybitny. To naprawdę bardzo dużo. Paradoksalnie, u nich w telewizji można więcej niż w kinie. Więc może nie patrzmy na mainstream? Aby ten się zmienił musiałby nastać cud, musiałoby dojść nie tylko do zmiany mainstreamowego horroru, ale i całego mainstream.

Wg mnie ostatnie lata w horrorze należą do Hiszpanii. Powstało tam sporo naprawdę dobrych (kilka wręcz wybitnych) produkcji i wciąż słychać o nowych. W górę pną się Skandynawowie (choćby „Pozwól Mi Wejść” czy „Sauna”). Mimo wszystko wciąż mocni są Azjaci… Która nacja w Twojej opinii zaliczyła ostatnio największy postęp? Do kogo będzie należeć następna dekada?

Nie mam pojęcia, wiesz? Zabawne, bo najlepszy chyba hiszpański horror, „Rec” jest francuski z ducha. Energia plus przemoc. Nie wiem czy Hiszpanie się nie zagubią, nie padną ofiary klątwy „Sierocińca”. W Azjatów jakoś całkiem już nie wierzę. Myślę, że prędzej można by mówić, w tym kontekście, o wzroście potęgi horroru europejskiego, która już teraz, w zdecydowany sposób dominuje nad Ameryką. Kwestia jest taka, że kinematografie poszczególnych krajów są po prostu mniejsze, mniej mogą zrobić. Nie wiem ile można nakręcić filmów w stylu „Sierocińca”, ile takich jak „Martyrs”, więc wierzę raczej w przenikanie się wpływów. Masz rację. Ostatnie lata należały do Hiszpanii.

Potrafiłbyś wskazać przynajmniej jeden powstały po 2000 roku horror, który Cię faktycznie przeraził?

Nie będę oryginalny. „Zejście” Marshalla, „May” McKee (choć z powodów pozagatunkowych), „Rec” wiadomo kogo.

Czy potrafiłbyś racjonalnie wytłumaczyć czemu horror żyje i ma się dobrze nawet w tak egzotycznych krajach jak Filipiny czy Chile, natomiast u nas gatunek ten wciąż leży i kwiczy?

Może inaczej traktujemy nasz folklor. Horror o utopcu, borucie brzmi śmiesznie, choć mogłyby przestraszyć. Zawiniła komuna. Trudno pogodzić uśrednioną ontologię świata horroru, gdzie obecny jest przecież diabeł, pewną sytuacyjność, kiedy wampir obawia się krzyża z prawdami materializmu dialektycznego. Więc filmów nie sprowadzano. Horror zawiera krytykę społeczeństwa, widzimy ją i w „Świcie żywych trupów” i w „Miasteczku Salem”. Tu należałoby krytykować społeczeństwo socjalistyczne, co było nie do pomyślenia. Więc nie kręciliśmy swoich horrorów. W konsekwencji powstała wyrwa, nie doszło do wytworzenia się tradycji gatunku, może nawet „potrzeby polskiego horroru”. Kiedyś się doczekamy.

Na koniec pytanie trochę bardziej osobiste – czy istnieje temat ewentualnej ekranizacji którejś z powieści Łukasza Orbitowskiego? Gdybyś miał możliwość wyboru, którego reżysera widziałbyś najchętniej na stołku reżyserskim np. „Tracę Ciepło”?

Davida Cronenberga, z młodych Lucky’ego Mckee. Pomarzyć można. Z Polaków może poradziłby sobie młody Żuławski, Smarzowski, Saramonowicz, ludzie którzy czują kino gatunkowe, są sprawnymi filmowcami. Trwają prace nad realizacja nowelki „Horror show”. Myślałem kiedyś nad serialem na podstawie „Świętego Wrocławia”, nie tyle adaptacją ale wykorzystaniem samego zamysłu. Wydaje mi się, że pewną przeszkodą są kwestie budżetowe, wyobraźnia kosztuje. Choć z drugiej strony doskonale wyobrażam sobie skromny film na podstawie niektórych krótszych tekstów.

Dziękuję za rozmowę.

Dodaj komentarz