„X-Men: Pierwsza klasa” – recenzja

Marvel niezwykle prężnie działa na niwie filmowej, ekranizując co poczytniejsze ze swoich tytułów w dość zawrotnym tempie. Niestety odbija się to na jakości prezentowanych produkcji, które w większości są mierne. Syndrom ten zaczął również dotyczyć serii „X-Men”, która od pewnego czasu notowała tendencję wyraźnie zniżkową. Jednak spieszę donieść, że sytuacja została opanowana. „X-Men: Pierwsza klasa” jest filmem bardzo dobrym!

reżyseria: Matthew Vaughn

scenariusz: Ashely Miller, Jack Stentz, Jane Goldman, Matthew Vaughn

zdjęcia: John Mathieson

muzyka: Henry Jackman

obsada: Michael Fassbender, James McAvoy, Kevin Bacon, Rose Byrne, Jennifer Lawrence, January Jones, Michael Ironside

produkcja: USA, 2011

Najnowsza odsłona sagi o mutantach to przede wszystkim koncert duetów. Pierwszy, który zostaje nam zaprezentowany, opiera się na antagonistycznej relacji, w jaką uwikłany zostaje Magneto (Fassbender) i Shaw (Bacon). Z jednej strony Shaw jest twórcą Magneto, z drugiej największym jego wrogiem – choć paradoksalnie obaj działają po tej samej stronie barykady. „Pierwsza klasa” jest chyba pierwszym filmem w serii, który tak wyraźnie zaznacza 'szary’, pozbawiony komiksowej binarności, charakter postaci. Tyczy się to nie tylko osoby Magneto, ale chociażby Mystique (świetna Jennifer Lawrence). Jej przyjaźń z Xavierem (McAvoy) i podejmowane decyzje – wszystko jest naznaczone osobistymi rozterkami i poszukiwaniem zrozumienia (w oczach innych, ale również samej siebie). To czyniło z Mystique jedną z najciekawszych postaci w komiksach, i w końcu zostało równie dobrze wyeksponowane w filmie. Ostatni duet o jakim wspomnę, to ten najbardziej oczywisty i mający największe znaczenie dla całej serii – Magneto i Xavier. Od początku obaj czują względem siebie szacunek, ale też rozmijają się w swoim spojrzeniu na wiele spraw. W miarę upływu czasu ten drugi aspekt ich znajomości zaczyna nabierać coraz większego znaczenia… a resztę historii już znamy.

Co z pozostałymi postaciami? Są w filmie Vaughna obecne, mają mniejsze lub większe znaczenie dla historii, jak i swoje przysłowiowe '5 minut’ na ekranie. Jednocześnie nie odwracają uwagi od głównych wątków, a wręcz przeciwnie – ubarwiają je i stanowią interesujące tło. Tyczy się to szczególnie ekipy młodych mutantów, bo o pomagierach Shawa nie da się zbyt wiele powiedzieć. Ot, typowi bezbarwni siepacze. Jedynym wyjątkiem jest Emma Frost (świetnie obsadzona January Jones), która dopełnia wizerunku Shawa jako nieco 'bondowskiego’ czarnego charakteru.

„Pierwsza klasa” nie pozwala na nudę. Nie dość, że ilość pojawiających się postaci została bezbłędnie dobrana i kolejne introdukcje zajmują sporo czasu ekranowego, to akcja utrzymuje niezmiennie dobre tempo. Owszem, momentami daje o sobie znać pewna skrótowość, ale pod tym względem filmowi daleko do fatalnego „Ostatniego bastionu”.

Nie mamy jednak do czynienia z filmem idealnym. Największą wadą jest tutaj element bardzo istotny, a mianowicie muzyka. Wtórna, banalna, do bólu gromkopierdna i generalnie irytująca. Wadą pomniejszą, choć zauważalną, jest też bardzo nierówny poziom efektów wizualnych. Od fotorealistycznych, po uderzające swoją sztucznością i niedopracowaniem.

Ale to tylko detale, nie mające większego wpływu na odbiór całości. Polecam wizytę w kinie – nie rozczarujecie się!

Dodaj komentarz