„Martha Marcy May Marlene” – recenzja

Debiut Seana Durkina należy z całą pewnością do najlepszych i najbardziej dojrzałych obrazów jakie w tym roku miały swoją premierę. To film niejasny, niepokojący i skomplikowany tak jak jego tytuł.

scenariusz i reżyseria: Sean Durkin

zdjęcia: Jody Lee Lypes

obsada: Elizabeth Olsen, John Hawkes, Hugh Dancy, Sarah Paulson

produkcja: USA, 2011

 

Historia opowiedziana w filmie ma swój początek na niewielkiej farmie położonej gdzieś pośrodku lasów stanu Nowy Jork. Zamieszkuje ją niewielka sekta, która z pozoru wygląda bardzo niewinnie. Jej członkowie głoszą teorie o sile wspólnoty i samowystarczalności, które stanowią lep na zagubionych nastolatków. Jedną z takich osób jest Martha – piękna, młoda dziewczyna, której postawa, mimo początkowego luzu i obojętności, zdradza psychiczny bagaż i niepewność przyszłości. Na czele kultu stoi Patrick – mężczyzna w średnim wieku, który potrafi być jednocześnie spokojnym rolnikiem i niebezpiecznym socjopatą. Kiedy Martha trafia do sekty, jej członkowie zaczynają grę opierającą się niejako na flircie i powolnemu „uwodzeniu” dziewczyny, której desperacja i brak oparcia we własnej rodzinie pcha ją coraz mocniej w kierunku kultu. Podczas jednej z rozmów Patrick mówi do niej: „Dla mnie wyglądasz jak Marcy May”. To proste zdanie staje się nie tylko końcowym momentem „podrywu”, ale również pierwszym krokiem do odarcia dziewczyny z jej dawnej tożsamości.

Durkin zaczął swój film niejako od końca, w momencie kiedy Marcy May ucieka z sekty po dwóch latach, by znów stać się Marthą. Pierwszym krokiem jest telefon do siostry – Lucy. Choć wydaje się, że cały dramat już za nią, największym problemem okazuje się nie „długie ramię” Patricka, lecz psychika Marthy, która dręczy ją wizjami niepozwalającymi jasno określić, co jest rzeczywiste, a co nie. Walka o swoje prawdziwe „ja” to motyw przewodni filmu, który płynnie porusza się między teraźniejszością Marthy, a przeszłością Marcy May. Jej wizje dotyczące życia w sekcie często pojawiają się w snach, ale również wywoływane są przez konkretne dźwięki i sytuacje podsycające paranoję bohaterki i zaniepokojenie jej rodziny, która nie ma pojęcia o tym, co działo się z nią przez ostatnie lata. Dotyczy to szczególnie Lucy, która w czasie nieobecności Marthy wyszła za mąż za wziętego architekta, a widząc w jakim stanie jej młodsza siostra wróciła do domu, miota się między poczuciem winy a złością spowodowaną niewiedzą i dziwacznym zachowaniem Marthy.

Elisabeth Olsen to odkrycie jakie zdarza się niezwykle rzadko. Jej gra jest minimalistyczna a jednocześnie obnaża wszystkie emocje i skazy psychiczne jakich doznała jej bohaterka. Zadanie jakie przed nią stanęło było niezwykle trudne, gdyż scenariusz nie zdradza przeszłości Marthy. Nie wiemy czemu uciekła z domu i dlaczego znalazła się w sekcie. Marcy May to również nierozwiązana zagadka. Jej życie na farmie pokazane jest jedynie we fragmentach, ale mimo tego mamy pewność co do jej psychicznych zmian, prób przystosowania się do życia w „rodzinie” oraz zauroczenia Patrickiem. Najmniej wiadomo o jej trzeciej tożsamości – Marlene. Imię to zdaje się być jedynie pseudonimem jaki przyjmują kobiety żyjące w kulcie do odbierania telefonów. Jednak moment, kiedy bohaterka go używa, oznacza również jej pełną indoktrynację, całkowite wejście w nową rzeczywistość, realia życia w sekcie. Film Durkina to również kolejny popis aktorski Johna Hawksa w roli Patricka. Pod wieloma względami przypomina on Teardropa z „Winter’s Bone” jednak tu posuwa się znacznie dalej, nie ograniczając swojej roli do brutalności jaka charakteryzowała jego bohatera w filmie Debry Granik. Patrick to człowiek, który początkowo jest niezwykle opanowany i urzeka swoją charyzmą, tym jak traktują go inni mimo złudnego braku przymusu. Hawkes jest jednak perfekcyjny w przemycaniu pewnych wskazówek dających widzom do zrozumienia, że ten pozornie nieszkodliwy człowiek, hipnotyzujący swoją „trzódkę” grą na gitarze i delikatnym głosem, to bezwzględny manipulator i psychopata. Film Durkina nie przedstawia konkretnej ideologii sekty Patricka. Nie chodzi tu o religię ani o konkretne dogmaty. Reżysera interesuje raczej to, co dotyczy każdego kultu – władza i jej nadużycia. To również swoista gra pozorów, w której nic nie jest takie jak być powinno. „Martha Marcy May Marlene” to kolejny świetny debiut, który zasługuje na wszelkie pochwały krytyki i widzów.

Dodaj komentarz