Ci przeklęci Naziści w swych tajemniczych maszynach! Wywiad ze Stephenem Amisem, reżyserem „The 25th Reich”

Około dwa miesiące temu Agnieszka przedstawiła nam dosyć zwariowany zwiastun „The 25th Reich”, gdzie zamierzony kicz, camp i dobra zabawa samych twórców widoczna jest gołym okiem. Czy dobrze będziemy bawić się również my? Czas pokaże. Na razie jednak zapraszam do lektury wywiadu z reżyserem „Dwudziestej Piątej Rzeszy”, Stephenem Amisem.

Ok, moje pierwsze pytanie wydaje się dosyć oczywiste: dlaczego Dwudziesta Piąta Rzesza, a nie Czwarta albo Piąta? Jakie jest znaczenie tej właśnie liczby?

Związana z tytułem kulminacja pojawia się pod koniec filmu, wraz z cliffhangerem otwierającym furtkę do kontynuacji. 25 odnosi się do liczby wymiarów, przez które we wspomnianym wcześniej finale muszą przedostać się Naziści. 25 zostało również wybrane ze względu na nauki pewnych spirytualistów – w 25 wymiarach rezyduje Bóg.

Film wyraźnie inspirowany jest B-klasowymi produkcjami z lat 50-tych i 60-tych. Moim zdaniem maja one sporo wdzięku, nie ma o czym dyskutować, ale na dłuższą metę współczesnemu widzowi raczej ciężko je oglądać. Czy Twój film to hołd dla takich produkcji? Pastisz? A może kombinacja jednego i drugiego?

Wiele dzisiejszych wysokobudżetowych produkcji gatunkowych ma podobny wygląd, styl i konstrukcję. Autentyzm i związki przyczynowo – skutkowe zostały porzucone na rzecz bezmyślnego kopiowania scen, głośnej muzyki i efektów dźwiękowych. Tzn. gdyby usunąć nazwisko reżysera z napisów, nie byłbyś w stanie domyślić się, kto dany film zrobił. W wielu takich przypadkach nie sposób dostrzec jakiegoś indywidualnego piętna charakterystycznego dla danego reżysera. I w tym kontekście ja wolę raczej obejrzeć gatunkowy klasyk od charyzmatycznego twórcy niż kolejną hollywoodzką obliczoną na zysk ekstrawagancję.

Ponadto, kino gatunkowe z lat 50-tych i 60 często było mniej skomplikowane niż dziś, ale rola kamery i sama historia miały w sobie pewną szczerość i surowość. Kamera nie latała jak szalona z dziką prędkością, ustawiając się pod dzikimi kątami, jak to jest współcześnie w zwyczaju. Wraz z „The 25th Reich” chciałem osadzić kamerę w miejscu, tak aby stworzyć widowni pozory wiarygodności, choćby miało to działać na podprogowym poziomie. Nie chcę, żeby to był kolejny „Avatar” czy „Transformers”, mój film ma być ich antytezą.Nawet pomimo tego, że robimy zwariowane sci-fi, film ma być surowy i wiarygodny.

Ja oraz moi współscenarzyści, David Richardson i Serge DeNardo już na samym początku pracy nad filmem założyliśmy, że nie będzie to ani trybut, ani pastisz. Chcieliśmy po prostu wykreować świat, świat mówiący swoim własnym, unikalnym językiem, ze swoim poczuciem niewinności, pełen szalonej przygody. I to, co najistotniejsze – autentyzm każdej sceny.

Czy inspirowałeś się konkretnymi reżyserami lub filmami podczas pisania scenariusza?

Jedną z największych inspiracji był legendarny Sam Fuller. W Stanach nieszczególnie go poważano, ale w Europie, zwłaszcza Francji uważany był za mistrza kina wojennego. Ale poza nim również Ray Harryhausen, George Pal, Howard Hawks… Niezwykli artyści ze wspaniałą wizją. Na samym początku użyłem ich jako „drogowskazów”, do momentu aż scenariusz i sama koncepcja nie zaczęły przybierać swojego własnego, unikalnego kształtu.

Czy robiłeś jakiś research związany z nazistowskimi sekretnymi broniami, czy raczej te wszystkie roboty, mechaniczne potwory to wyłącznie wytwór Twojej wyobraźni?

Jestem wielkim fanem teorii spiskowych – mój pierwszy film na studiach, „Burning Daylight” opowiadał o wehikułach czasu i UFO, a krótkometrażowy „Virus” to historia „magicznego pudełka”, będącego zarzewiem konfliktu… Fajnie było wtłoczyć później te idee do „The 25th Reich” i dołożyć jeszcze parę innych konceptów, jak ten o Anunnaki, „starożytnych astronautach”.

Jakie były najtrudniejsze bądź stanowiące największe wyzwanie aspekty produkcji „25th Reich”?

Cóż, mieliśmy niesamowicie niski budżet. Nie pracowałem jeszcze nigdy przy tak trudnym i wyzywającym projekcie. Nakręciliśmy film za jakieś 400 tysięcy dolarów kombinując jak koń pod górkę. Kupiłem kamerę cyfrową, bo wychodziło to taniej niż jej wypożyczenie. Kupiliśmy obiektywy fotograficzne Nikona i przymocowaliśmy je do kamery, bo nie stać nas było na obiektywy filmowe. Kręciliśmy w górskiej dziczy, gdzie temperatury wahały się od 2-3 stopni nocą do prawie 50 w dzień. Mieliśmy do czynienia z jadowitymi wężami tygrysimi, czarnymi wężami czerwonobrzuchymi i tymi małymi białymi skorpionami kryjącymi się pod co drugim kamieniem. Nasza mała ekipa musiała dźwigać kamerę i sprzęt oświetleniowy tam i z powrotem, w górę i w dół, po skałach i wzniesieniach. To była droga przez mękę. Skręciłem kostkę już pierwszego dnia, a nasz główny aktor, Jim Knobeloch zwichnął nogę dwa tygodnie później. Cała ekipa zmagała się z sensacjami żołądkowymi, bo okazało się, że nasz zbiornik z wodą pełen jest zarazków. I mógłbym tak wymieniać i wymieniać. Jak to mówią – co cię nie zabije, uczyni cię silniejszym?

Następnie był etap postprodukcji. Nie mogliśmy sobie pozwolić na specjalistę, więc osobiście ściągałem wszystkie dane z całego filmu. wszystkie 370 efektów wizualnych, robionych nierzadko przez małe ekipy z całego świata. Od szkiców koncepcyjnych, przez prewizualizacje, animacje, aż po gotowy produkt. Znam na wylot każdą klatkę filmu.

Wiadomo, powstały już setki, nazwijmy to, „rozrywkowych” filmów o Drugiej Wojnie Światowej, zawsze jednak gdzieś w tle przewija się kwestia, że tak powiem „etyczna” – jak Ty podchodzisz do takiego mieszania robotów, UFO i ton zabawy z było nie było najbardziej tragicznym wydarzeniem w historii ludzkości?

Głównym powodem dla którego tak cenię kino gatunkowe jest to, że zawsze zawierać ono może ważny podtekst socjologiczny odpowiedni do czasów w jakich konkretny film powstał. Wydaje mi się, że to jedna z najważniejszych cech kina gatunkowego, zwłaszcza sci-fi. Popatrz choćby na „Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia” albo „The Thing” – przecież to coś więcej niźli tylko filmy o obcych i potworach. A wraz z „The 25th Reich”, patrząc przez pryzmat pięciorga amerykańskich żołnierzy, miałem możliwość eksplorowania tematu współczesnego fanatyzmu we wszystkich jego odsłonach. „The 25th Reich” to w dużej części film antywojenny.

Film oparty jest na na noweli „50,000 Years Until Tomorrow”, o której szczerze mówiąc nigdy wcześniej nie słyszałem. Czy Twoje dzieło jest jej wierną adaptacją?

Tak, nasz film jest jej bardzo wierny. A w przyszłym roku nowelę można będzie kupić na Amazonie, jako dodatek do „25th Reich”.

Śledzisz newsy dotyczące „Iron Sky”, dosyć chyba podobnego projektu przygotowywanego równocześnie do Waszego?

Tak, sprawdzam od czasu do czasu, głównie dlatego, że oparty jest na świetnym pomyśle. Tak naprawdę film kręcony jest tutaj, w Australii, kilku moich przyjaciół nawet przy nim pracuje. Miałem okazje przeczytać scenariusz. W przeciwieństwie do tego, cop można znaleźć w mediach, „The 25th Reich” to zupełnie inny film. Myślę, że fani gatunku nie zawiodą się na żadnym z nich. A przynajmniej mam taką nadzieję. W każdym razie życzę sukcesu „Iron Sky”, nie mogę się doczekać kiedy go obejrzę!

Co w kwestii światowej dystrybucji filmu?

Lightning Entertainment zajmie się jego sprzedażą na świecie. Revolver zakupił prawa do dystrybucji w Wielkiej Brytanii a moja firma wyda go tu na miejscu, w Australii. Lightning pokaże film w Berlinie w lutym – już teraz słyszę o zainteresowaniu dystrybutorów z całego świata.

Życzę zatem powodzenia i dziękuję za wywiad.

Strona oficjalna filmu

Dodaj komentarz