„Młyn i krzyż” – recenzja

Takie filmy jak „Młyn i krzyż” zdarzają się może raz na dekadę. Dzieła, które wychodzą daleko poza ramy obrazu filmowego, zmieniając seans w doświadczenie totalne.

reżyseria: Lech Majewski

scenariusz: Michael Francis Gibson, Lech Majewski

zdjęcia: Lech Majewski, Adam Sikora

muzyka: Lech Majewski, Józef Skrzek

obsada: Rutger Hauer, Charlotte Rampling, Michael York

produkcja: Polska / Szwecja, 2011

 

Paradoksalnie, pomysł wejścia do środka obrazu wydaje się w takim samym stopniu irracjonalny co uzasadniony. Jako widzowie możemy jedynie godzinami patrzeć na dzieła sztuki i próbować zrozumieć zamiar artysty i genezę ich powstania. Nie zmienia to jednak faktu, że czasem ma się ochotę dosłownie wejść do środka. Czy nie byłoby cudownie obserwować na żywo zmiany światła na fasadzie katedry w Rouen, zaburzyć wypracowaną pozę Mony Lisy, czy znaleźć się w dziwacznych gigerowskich wnętrzach? „Młyn i krzyż” Lecha Majewskiego daje w pewnym stopniu taką możliwość.

„Droga na Kalwarię” (zwana też „Drogą Krzyżową”) jest jednym z najsłynniejszych dzieł flamandzkiego malarza Pietera Bruegla Starszego. Namalowane w 1564 roku dziełu imponuje wielością motywów i postaci, wśród których schowana jest tytułowa scena religijna. Bruegel w swoim alegorycznym malowidle umieścił scenę ukrzyżowania w realiach XVI-wiecznej Holandii okupowanej przez hiszpańskie wojsko, dlatego też Jezus eskortowany jest na Kalwarię nie przez Rzymian lecz przez hiszpańskich żołnierzy. Majewski i jego współpracownik – historyk sztuki Michael Francis Gibson – splatają ze sobą postaci z obrazu przedstawiając epizody z ich życia codziennego, które pełne jest trudów i cierpienia.

Nie ma co ukrywać, że „Młyn i krzyż”, to seans dla wytrwałych. Wśród dziesiątek postaci, tylko trzy z nich mają kwestie mówione. Jedną z nich jest postać samego malarza (Rutger Hauer), który prowadzi widza krok po kroku po meandrach swojego dzieła, jego planowanym wyglądzie końcowym oraz ikonografii. Swoje plany na bieżąco relacjonuje swojemu mecenasowi (Michael York). Obaj mężczyźni wcielają się w rolę narratora-przewodnika – podczas gdy Bruegel opowiada o wymiarze duchowym i religijnym swojego dzieła, bankier Jonghelinck jest komentatorem życia społeczno-politycznego. Podział ten jest wspaniałym zabiegiem podkreślającym związki ówczesnej sztuki z religią i polityką. Trzecia postać „obdarzona głosem” to Maria (Charlotte Rampling), kobieta, która z utęsknieniem czeka na swojego syna, a która stanie się modelką malarza do postaci biblijnej matki-dziewicy.

W „Drodze na Kalwarie” widać koło jakie zatacza życie – od sielanki i młodości po pewną śmierć. Zarówno Bruegel jak i Majewski pokazują tą drogę do ostateczności jako nieustającą walkę z cierpieniem i niesprawiedliwością. Choć mamy do czynienia z filmową analizą dzieła malarskiego, jej poszczególne sceny często okraszone są wielką brutalnością, której próżno szukać na samym obrazie, jak chociażby zamordowanie młodego mężczyzny przez hiszpańskich żołnierzy i wystawienie jego ciała jako pożywienia dla kruków, czy zakopanie żywcem młodej kobiety.

„Młyn i krzyż” to filmowa układanka dająca efekt końcowy przywodzący na myśl „Rosyjską arkę” Aleksandra Sokurowa, czy filmy Greenawaya. Strona formalna dzieła Majewskiego jest jednak znacznie ciekawsza i bogatsza. Jest to kompilacja tradycyjnego filmowania, z efektami komputerowymi oraz domieszką zdjęć realizowanych na blueboksie. Dzięki temu film ten nie tylko przypomina żywy, XVI-wieczny obraz ale również jego poszczególne kadry, mogłyby stanowić indywidualne dzieła malarskie. I choć jego przekaz jest niezwykle bogaty i wartościowy, to właśnie te zdjęcia stanowią o jego wyjątkowości. Dawno już bowiem nie widziałam filmu, który wprowadzałby widza w historyczny świat niczym w stan hipnozy. Jeśli mogę mieć jedno zażalenie, to tylko do faktu, że Majewski nie nakręcił swego filmu w technice 3D.

Dodaj komentarz