„ParaNorman” – recenzja

W tym roku na ekranach zobaczyć będziemy mogli trzy animacje o horrorowym rodowodzie. Wygląda na to, że czarny koń tego wyścigu już się pojawił.

reżyseria: Chris Butler, Sam Fell

scenariusz:  Chris Butler

zdjęcia: Tristan Oliver

muzyka: Jon Brion

obsada (wersja polskojęzyczna): Franciszek Dziduch, Kacper Cybiński, Justyna Bojczuk, Mateusz Narloch

produkcja: USA / 2012

Podczas gdy „Hotel Transylvania” Tartakovskiego posłuży się kolekcją potworów Universalu i utrzymany będzie w dość slapstickowej manierze, a animowany remake „Frankenweenie” Burtona stanowić będzie jedynie kolejną wariację nt historii Frankensteina, to właśnie „ParaNorman” w tym towarzystwie jest dziełem najbardziej dojrzałym i oryginalnym. Na dodatek – najciekawszym artystycznie. Zacznijmy jednak od początku.

Studio Laika to przykład dość bezprecedensowy w historii przemysłu filmowego. To założone zaledwie przed siedmiu laty przedsięwzięcie skupiło się na produkcji filmów w technice, która choć nie zniknęła nigdy z rynku, to została dość skutecznie zmarginalizowana przez animację komputerową. Na dodatek animacje poklatkowe Laiki już od początku charakteryzowały się wysoką dbałością o stronę artystyczną, detal i niezrównanym zaawansowaniem technicznym. Debiutancka „Koralina” była pierwszą pełnometrażową animacją poklatkową nakręconą w stereoskopii i pierwszą produkcją tego typu, przy której użyto drukarek 3D do tworzenia modeli. Połączenie nowoczesnej techniki, scenariusza Neila Gaimana i przepięknej stylizacji dało w efekcie jedną z najlepszych animacji ostatniej dekady, a kultowy Aardman doczekał się godnego konkurenta.

„ParaNorman” jest kontynuacją drogi wyznaczonej przez „Koralinę”. Z jednej strony korzysta z podobnego (ale oczywiście odpowiednio nowocześniejszego) sposobu realizacji, z drugiej osadzony jest w zbliżonej, opartej na kinie grozy stylistyce. O ile jednak „Koralina” stanowiła dość tradycyjną opowieść fantastyczną, to jej następca jest raczej postmodernistyczną zabawą. Twórcy wcale się z tym nie kryją, serwując widzom wprowadzenie rodem z kin grindhouse, ilustrując film carpenterowskimi motywami muzycznymi czy puszczając tu i ówdzie oko do zaznajomionych z gatunkiem widzów.

Jednak siła „ParaNormana” nie tkwi w bezpośrednich cytatach czy odwołaniach (które są tu rzadkie), a świadomym stworzeniu historii przeplatającej wątki z kina o zombie, slasherów, mitu czarownic z Salem czy nawet popularnych swego czasu japońskich onryo. Nie brakuje przy tym kilku oczywistych przytyków w kierunku popularnych produkcji kinowych i telewizyjnych (ludzie wiedzą jak zachować się w konfrontacji z zombie) oraz żartów, które trafią raczej do tej starszej części publiczności.

Wszystko to zaserwowane jest w formie, którą się po prostu chłonie. Imponuje praca kamery i wymyślne ujęcia, imponuje doskonałe zgranie (dość żywej momentami) kolorystyki z nastrojem poszczególnych scen, a efekty specjalne są doskonale wkomponowane w trójwymiarowy obraz (jest to jeden z niewielu filmów, które z przyjemnością ogląda się w 3D). Wybaczyć można nawet sztampowe charaktery postaci, kiedy zaprezentowane są one w doskonałej, lekko karykaturalnej stylizacji. „ParaNorman” zapowiadał się na udaną produkcję, nie spodziewałem się jednak, że będzie aż tak dobry!

Dodaj komentarz