Cienie przeszłości #7 – Dziwolągi

„Dziwolągi” Toda Browninga to film, który zadziwił i zaszokował publiczność tak skutecznie, że po dziś dzień nikomu nie przeszło przez myśl by ideę tego dzieła przełożyć na język kina współczesnego.

reżyseria: Tod Browning

scenariusz: Clarence Aaron Robbins, Al Boasberg, Willis Goldbeck, Leon Gordon, Edgar Allan Woolf

zdjęcia: Merritt B. Gerstadt

obsada: Olga Baclanova, Leila Hyams, Henry Victor, Daisy Earles i inni.

produkcja: USA, 1932

Jedna z najsłynniejszych anegdot dotyczących tego filmu, związana jest z osobą Irvinga Thalberga, który w latach 30-tych, był bez wątpienia największym producentem w Hollywood. Zażądał on od Toda Browninga „filmu, który będzie bardziej przerażający niż jego poprzednie dzieła”, a co najistotniejsze – filmu, który położyłby kres gatunkowi horroru. Kiedy Thalberg otrzymał scenariusz „Dziwolągów”, wydusił z siebie tylko krótkie stwierdzenie: „Dostałem to, o co prosiłem”. Widzowie byli jednak innego zdania. Film został zakazany na trzydzieści lat. Paradoksalnie, zła reklama oraz hasła reklamujące go („Czy normalna kobieta może kochać karła?”, „Czy bliźniaczki syjamskie mogą uprawiać miłość?”, „Jakiej płci jest pół-kobieta, pół-mężczyzna?”), owiały film mgiełką tajemnicy i nadały mu status zakazanego owocu, który stał się sławny bez oficjalnej premiery.

Fabuła jest podobna do tych, z jakimi można się spotkać w przeciętnej operze mydlanej. Atrakcyjna artystka Kleopatra i jej kochanek – siłacz knują spisek mający na celu ograbienie i zamordowanie bogatego karła Hansa. Frieda – obecna dziewczyna Hansa przeczuwa niebezpieczeństwo, szczególnie, że reszta trupy cyrkowej ma podejrzenia wobec tej diabelskiej pary już od jakiegoś czasu. Dwoje „normalnych” artystów – klaun i piękna Wenus postanawiają zastawić pułapkę na Kleopatrę i siłacza i dlatego angażują do tego całą ekipę cyrkowych dziwolągów, które od tej chwili będą śledzić każdy ich krok. Podczas weselnego bankietu, Kleopatra zostaje pozornie przyjęta do grona dziwolągów, ale rozwinięcie tej sceny będzie niezwykle dramatyczne.

Największą siłą tego filmu nawet po 74 latach od jego nakręcenia, jest z całą pewnością oryginalność. Nie ma innego dzieła, które wykorzystywałoby taką tematykę, stylistykę, a co najważniejsze aktorów. W dzisiejszych czasach nikt nie podjąłby się takiej produkcji, przez natychmiastowe oskarżenie o brak politycznej poprawności. Dzieło Browninga również zostało zdjęte z ekranów, ale na nie powróciło. Do dziś trudno znaleźć odpowiednie jego określenia inne niż „niezwykły”, „przerażający” i przede wszystkim „dziwny”. Nawet obecnie budzi kontrowersje, zastanawiam się jednak, co tak naprawdę oburzało ludzi żyjących w latach 30-tych? Według źródeł, film nie został zdjęty z ekranów z uwagi na to, że pokazywał ludzi ułomnych, ale dlatego, że prezentował seksualność owych osób. Wydaje mi się, że był to objaw hipokryzji i bezsensownej pruderyjności, ale musiały minąć dekady, by „niekochany bękart MGM” – jak nazywano „Dziwolągi” – znalazł swoje miejsce w kontrkulturze i przeszedł drogę od kina spod znaku monster movie do kina zaangażowanego społecznie.

Kiedy w 1932 grupa wybrańców obejrzała ten film, wyszła z kina zdegustowana. Ci ludzie nie potrafili (bądź nie chcieli) uświadomić sobie, że tytułowe dziwolągi, to nie potwory. Browning przedstawia je przede wszystkim z wielką dozą człowieczeństwa, widząc w nich bardziej cuda natury niż jej wybryki. To tzw. „normalni ludzie” straszą w tym filmie swoim okrucieństwem i brakiem serca.

Podczas godzinnego seansu, ani razu nie czujemy się zmęczeni czy znudzeni tymi niesamowitymi widokami. Browning bowiem tak skonstruował swój film, by trzymać w napięciu już od pierwszej minuty. A jeśli chodzi o słynne zakończenie to jest ono o wiele bardziej porażające niż niejeden współczesny horror. Hollywood mogłoby się wiele nauczyć z filmów Browninga, gdyby choć na sekundę zapomniało o swojej denerwującej poprawności.

„Dziwolągi” to film z wielu względów unikatowy, ale również źródło obserwacji pewnych mechanizmów produkcyjnych ówczesnego Hollywood. Mimo iż jest „dzieckiem” największej ówcześnie wytwórni MGM, to jednak wspomniany przeze mnie Irving Thalberg, choć zamówił poniekąd ten film, bardzo szybko z niego zrezygnował. Wielka szkoda. Między innymi dlatego, że Browning, dzięki „Dziwolągom” jak również swoim wcześniejszym filmom (takim jak „Dracula”), wprowadzał kino grozy na zupełnie nowe tory, nie przejmując się ani szlifem technicznym, ani tym czy ludziom ten film się spodoba. Widzowie mieli być zaszokowani i jeśli to weźmiemy pod uwagę, to reżyser odniósł wielkie zwycięstwo, bo „Dziwolągi” szokują do dziś, mimo przemian obyczajowych, które utwierdzają nas w przekonaniu, że człowiek XXI wieku widział już wszystko. Cóż… mylić się, jest rzeczą ludzką.

Dodaj komentarz