Interstellar – recenzja

interstellar

Czyli dlaczego nowy film braci Nolan to kosmiczny niewypał.

Pośród mnogości teorii opisujących współczesną popkulturę, gdzieś w samym centrum tej zbieraniny radośnie funkcjonuje pojęcie „zawieszenia niewiary”. Zakłada ono, że konsumując dzieło kulturowe godzimy się z jego ograniczeniami formalnymi, a także akceptujemy pewne skróty myślowe lub niemożliwe do zaistnienia w rzeczywistości prawidła rządzące przedstawionym światem. Stąd nie jest problemem obecność magii we „Władcy pierścieni” czy zabójczego budyniu z kosmosu w „Blobie”.

Reasumując: kino gatunkowe (takie jak horror, fantasy czy science-fiction) wręcz wymaga od nas, byśmy przyjęli zasady gry zaproponowane przez autora. My z kolei powinniśmy wymagać od autora, aby reguł tej gry nie zmieniał w trakcie jej trwania. Niestety, „Interstellar” łamie te założenia wielokrotnie.

interstellar_2

Tak długo, jak bracia Nolan po prostu opowiadają historię i nie silą się na zbędne wytłumaczenia, tak długo „Interstellar” sprawia dobre wrażenie. Pierwsze pół godziny filmu, prezentujące społeczeństwo przyszłości borykające się z niedoborem pożywienia i zmianami klimatu, jest nakreślone lekko, pozostawiając sporo pola dla wyobraźni i na interpretację. Niestety, gdy rower, na którym jedziemy, nabiera rozpędu, scenarzyści zaczynają wkładać kij między szprychy. Robią to do końca i z coraz większą intensywnością.

Film zaczyna rozłazić się w szwach, kiedy próbuje pogodzić rzeczywiste naukowe teorie z prostackim „chciejstwem” autorów. Z właściwą sobie bezczelnością bracia Nolan ignorują to, co przedstawili nam chwilę wcześniej, byle tylko pchać akcję według z góry zamierzonego toru. Stąd dylatacja czasowa raz działa, a raz nie, grawitacja raz jest słaba, raz silna, a główny bohater wesoło udaje się na wycieczkę w centrum czarnej dziury, tylko po to, aby wpakować całą historię w pułapkę paradoksu czasowego. Brak logiki postanowiono przypudrować pseudofilozoficznym gawędzeniem o sile miłości przenikającej kosmos, silniejszej niż grawitacja i wieczniejszej niż wieczność. A gdy publiczności na sali zaczyna już brakować siły od plaskania się w czoło, do akcji wkraczają nawiązania…

interstellar_3

Nolanowi najwidoczniej mało było wyżej opisanego bigosu, toteż postanowił zabawić się w kinowego erudytę, nawiązując nie tylko do „2001” ale również „Bliskich spotkań trzeciego stopnia” czy „Częstotliwości”. Niestety, większość tych nawiązań pokazuje tylko, jak wielka przepaść dzieli „Interstellar” od klasyki s-f takiej jak „2001” – zarówno z powodu nieprzemyślanej, pustej jak wydmuszka koncepcji, jak również sprawności w prowadzeniu narracji.

Część formalna to jedyny element filmu, który w jakiś sposób się broni. Bynajmniej nie chodzi o muzykę, która sprowadza się do zagłuszających wszystko uderzeń organów, przeplatanych nijakim pitu-pitu charakterystycznym dla Hansa Zimmera. Mowa raczej o zdjęciach i efektach wizualnych, pracy kamery i szeroko pojętym designie (może z wyłączeniem nonsensownych robotów). Jednak czy warto wybrać się do kina jedynie dla kilku ładnych obrazków? Moim zdaniem nie.

Panie Nolan, to nie XIX wiek, potrzeba czegoś więcej niż „Wjazd pociągu na stację w La Ciotat”.

Dodaj komentarz