Revenge – recenzja

 

Z zemstą jej do twarzy, czyli o niesamowitym debiucie słów kilka.

Film Coralie Fargeat to obraz śmiały pod każdym względem! Przede wszystkim to bardzo śmiały debiut. Autorka stworzyła w nim świat na swoich zasadach, z dopracowaną wizją od początku do końca i dopieszczoną stronę wizualną. Urody niektórych kadrów pozazdrościć mógłby jej Nicolas Winding Refn. Już sekwencja początkowa budzi spory podziw i jasno pokazuje, iż Fargeat to twórczyni bardzo pewna siebie, ale w przeciwieństwie do niepokornego Duńczyka, nie popada aż w tak nadmierne samouwielbienie. Każdy kadr jest przemyślany i dopracowany, przez co strona wizualna (idealnie zilustrowana pulsującymi elektro dźwiękami Robina Couderta) to jeden z mocniejszych atutów tego filmu.

Śmiały jest także pod względem swojej bohaterki. Na początku filmu Jen pełni rolę czysto przedmiotową. Śliczna kochanka bogatego Francuza, jawi się jako typowe zdobyczne trofeum i potwierdzenie jego statusu. Nawet sposób jej filmowania jest mocno „męski” (najazdów kamery na jej pośladki jest bez liku). Atrakcyjna fizyczność i swobodna seksualność to jej największe atuty, ale także i przekleństwo doprowadzające do momentu katalizującego całą historie. Co ciekawe, sama scena gwałtu nie interesuje reżyserki, wszystko rozgrywa się za zamkniętymi drzwiami. Jej uwaga skupia się na zachowaniu mężczyzn i ich postawie w trakcie i po fakcie.

revenge1

Trzej bohaterowie są ciekawym studium męskich archetypów. Mamy samca alfa, który okazuje się niezłym socjopatą. Jest i samiec beta, w skrytości aspirujący do bycia jak ten alfa lecz pod powierzchnią skrywający głównie tchórza i mięczaka. No i ten trzeci, którego sama reżyserka określiła jako misia zmieniającego się w ogra.

No ale wróćmy do Jen, gdyż historia jej zemsty to także historia powtórnych narodzin i opowieść o drastycznej przemianie. Zaczyna jako Barbie ale kończy już jako Furiosa. Jej metamorfozie towarzyszy jedna z bardziej pamiętnych i ciekawszych sekwencji: halunów po pejotlu. Nie bez znaczenia w filmie jest tez symbol feniksa. Zresztą cały obraz jest mocno przesiąknięty symboliką. Niektórzy mogą uznać, iż jest ona okropnie dosłowna (choćby nadgryzione przed Jen jabłko) to według mnie idealnie wpasowuje się w ogólny charakter filmu. Obraz Fargeat JEST przerysowany – od przestylizowanych kadrów po przejaskrawioną przemoc aż na mocno komiksowej bohaterce kończąc. Autorka w wywiadzie sama wspomniała, iż realizm kompletnie jej nie interesował. Interesowało ją za to kino mocno gatunkowe. Jej filmowe inspiracje to „Rambo” i „Mad Max” plus twórczość Gaspara Noe. Mi „Revenge” też nieco kojarzy się z „Dobermanem” Jana Kounena.

revenge2

Pisząc o „Revenge” nie sposób nie wspomnieć o przemocy. Film jest ultra brutalny, ale to trzeba zobaczyć na własne oczy. Scena w której pierwsze skrzypce gra zraniona stopa z pewnością będzie śniła się co wrażliwszym po nocach. No i ten finał. Ach co to był za finał! Nie dość ze napięcie prawie rozsadza ekran, to jest jeszcze soczyście krwawo (ekipie podczas kręcenia tej sekwencji zabrakło krwi na planie) a także dziwnie…pięknie. Na usta aż ciśnie się określenie „jaka piękna przemoc”, gdyż „Revenge” to wizualnie naprawdę cudne exploitation.

Warto wspomnieć, iż pod tym płaszczykiem brutalnego  kina o zemście, obraz Fargeat przemyca także ostrą krytykę kultury gwałtu i dziwnym nie jest, iż z taką historią i bohaterką „Revenge” już został okrzyknięty pierwszym filmem ruchu #METOO. Na pewno mu to nie zaszkodzi, ale prawda jest taka, iż reżyserka miała po prostu bardzo dobry timing. Dla mnie film Coraline Fargeat to przede wszystkim kolejny dowód na to, iż żeńskie głosy w kinie gatunkowym są nie tylko  bardzo potrzebne, ale i jak najbardziej pożądane. Podobnie jak jej rodaczka Julia Ducournau, Fargeat nakręciła film bezkompromisowy w podejściu, nowatorski w swoim gatunku i przede wszystkim niesamowicie dobry jak na debiut.

revenge_3

Dodaj komentarz