Relikty Retro: „Vice Squad” (1982)

Kino lat osiemdziesiątych bogate jest w tak zwane „sleazy movies”. Perłą w koronie tego „gatunku” jest bez wątpienia „Vice Squad” z 1982 roku.


Film zaczyna się dość poważnie: otóż otwiera go plansza informująca,iż wszystko co obejrzymy choć jest fikcją to oparte jest o autentyczne doświadczenia policjantów z tytułowego wydziału. I jeśli myślicie, iż czeka Was ciężki dramat z głębokimi portretami psychologicznymi koncentrujący się na dolach i niedolach oficerów tego departamentu to nie jest to film dla Was. „Vice Squad” to ponure, momentami dość nieprzyjemne i brutalne kino klasy B mocno ocierające się o filmy z gatunku eksploatacji. I piszę to jako komplement!
Akcja rozgrywa się zaledwie w ciągu jednej nocy w Los Angeles a bohaterami tej historii są wspomniani wyżej policjanci z „obyczajówki”, prostytutka o złotym sercu  i sadystyczny alfons.
Gdy jedna z pracujących dla Ramroda dziewczyn umiera na skutek tortur jakich dopuścił się na niej ten zwyrodnialec, policjant Tom Walsh wykorzystuje jej koleżankę do zaaresztowania winnego. Akcja kończy się sukcesem, jednak w trakcie transportu na posterunek Ramrod zbiega i od tej pory jego jedynym celem jest zemsta na Princess.
„Vice Squad” to przede wszystkim bardzo kolorowy obraz epicentrum wszystkiego co było nielegalne, podejrzane i nieprzyjemne w ówczesnym Mieście Aniołów. Chodzi o obszar centralnego Los Angeles znany jako „Skid Row”, do którego wyśmienitym wprowadzeniem jest krótka acz treściwa sekwencja początkowa. Podobnie jak swego czasu 42 Ulica w Nowym Jorku, teren ten zamieszkiwali głównie bezdomni, alfonsi, prostytutki, geje i dilerzy.  Oglądając „Vice Squad” ciężko było oprzeć się wrażeniu, iż serialowy „The Deuce” trochę się tym obrazem (świadomie lub nie) inspirował. Najmocniej widoczne jest to w przypadku Princess, która spokojnie mogłaby być protoplastką postaci Candy z serialu Davida Simona. Obie mają na utrzymaniu dziecko, obie w swojej profesji stawiają na niezależność niż „protekcje” alfonsa i obie zdecydowanie zasługują na coś lepszego niż praca na ulicy.
 „Vice Squad” posiada na liście płac twórców, którzy sprawili, iż nazwanie go jedynie kinem z pogranicza eksploatacji i taniej sensacji jest nieco krzywdzące. Trójka scenarzystów zmontowała historię z fajnymi, chwytliwymi dialogami a reżyser Gary Sherman sprawił, iż obraz ten korzysta w pełni z konwencji swojego gatunku, jednocześnie pamiętając o tym by świat w nim przedstawiony był odpowiednio przekonywujący i prawdziwy (reżyser spędził sporo czasu z lokalną policją i towarzyszył im podczas patroli i przesłuchań). Jego film jest prosty, ale też na tyle interesujący i fabularnie wyważony, iż nie nudzi i trzyma w napięciu. I to się liczy w takich produkcjach najbardziej. Co ciekawe, autorem zdjęć jest John Alcott, którego opus magnum to „Barry Lyndon” Kubricka!
Warto też zwrócić uwagę na aktorów. „Vice Squad” to film Season Hubley, aktorki niestety częściej znanej z faktu bycia pierwszą żoną Kurta Russella (zagrała z nim w „Ucieczce z Nowego Jorku” Carpentera) niż ze swojego aktorskiego dorobku. Jej postać tak naprawdę „niesie” cały film i to jej perypetie są drugą najważniejszą historią w nim przedstawioną. Princess w swoim zawodzie ma do czynienia z różnoraką klientelą: i tą gorszą i tą lepszą jak i tą zdecydowanie pokręconą („ślubopogrzeb” to chyba najbardziej pamiętne rendezvous).  Grzechem byłoby pominięcie Wingsa Hausera, czyli psychopatycznego Ramroda.  Postać to wyjątkowo odpychająca i przerażająca przez co zasługująca na wysokie miejsce w rankingu pokręconych filmowych złoczyńców. Hauser wciela się w nią z wyjątkową…. łatwością. Aktor zresztą nie ograniczył się jedynie do grania. Udzielił się także wokalnie w piosence otwierającej i zamykającej „Vice Squad”! Tytuł tego utworu to „Neon Slime” i co jak co, sformułowanie to idealnie podsumowuje klimat filmu (sama piosenka to typowa ejtisowa ramotka,  jednak ciężko nie uśmiechnąć się pod nosem podczas słuchania, gdyż muzycznie jest to idealny znak swoich czasów).
„Vice Squad” to jeden z ulubionych filmów Martina Scorsese i oglądany po latach nadal świetnie się broni –  jest bezkompromisowy w podejściu do tematu, ma dobre tempo, galerię niezłych charakterów i ten właśnie autentyczny „sleaze”, który sprawia, iż jest tak atrakcyjny.

Dodaj komentarz