Upgrade – recenzja

Frajda przez duże F

„Upgrade” to film, który wrzucam do mocno specyficznej szufladki – takiej gdzie przechowuje obrazy, których seans to czysta frajda. Nie są to ani filmy mądre ani ambitne, ani tym bardziej specjalnie głębokie – to raczej obrazy nie udające, iż są czymś więcej niż sugeruje ich opakowanie, zrobione przez grupę pasjonatów kina. Do tego posiadające „to coś” co czasami ciężko nazwać, ale czego nieodłącznym elementem jest pewien klimat lub konwencja, odrobina nostalgii, szczypta humoru plus  fajna muzyka czy niesamowite zdjęcia/montaż. No i dużo miłości. Miłości ludzi w nie zaangażowanych jak i tych do których jest skierowany.

„Upgrade” od momentu narodzin samego pomysłu do faktycznej realizacji powstawał jakieś siedem lat. Jego autor, Leigh Whannell  jest najbardziej znany jako scenarzysta od horrorów Jamesa Wana.  Pewnego razu siedząc w ogródku wymyślił sobie obraz o niepełnosprawnym, który dzięki wszczepieniu elektronicznego chipu uzyskuje niezwykłą sprawność. Na pierwszy rzut oka brzmi to jak kolejna historia z gatunku tych superbohaterskich, jednak zamiast czerpać z komiksu czy kina Marvela, Whannell sięgnął po filmy religijnie oglądane na VHS-ach w czasach swojej młodości.

upgrade pic2

Reżyser twierdzi że modelem na jakim się najbardziej wzorował był „Terminator”. I coś w tym jest, bo „Upgrade” podobnie jak i film Camerona to takie scifi w skali mikro (ja dorzuciłabym jeszcze „Hardware” Richarda Stanley’a). Efektów specjalnych czy futurystycznego świata na ekranie jest tam tak naprawdę niewiele (w kontekście ilości i objętości), liczy się głównie prosta acz emocjonująca historia napędzana głównie przez dwie-trzy postacie. Zresztą filmowych odwołań w „Upgrade” jest więcej. Trzon historii to przecież „Życzenie Śmierci” i „Robocop”. Klasyczne kino zemsty i akcji zostało tu jednak sprytnie ubarwione horrorem (w końcu to główna filmowa domena tego twórcy) i to nie byle jakim bo rodem z fantasmagorii Cronenberga – „Videodrome” a najbardziej „Existenz” to tytuły, które przychodzą na myśl podczas seansu. Czuć tu także mocno Carpenterem jaki i klasycznym cyberpunkiem. I pomimo tego, iż „Upgrade” jest tak naprawdę zlepkiem pomysłów i inspiracji gdzieś tam już widzianych/czytanych, to Whannell korzystając z utartych składników, przygotował danie świeże i cholernie ekscytujące. Na myśl przychodzi mi jeszcze jeden tytuł: „The Guest” Adama Wingarda. Oba filmy czerpią z pewnej konwencji kina klasy B, tak mocno popularnej w czasach „złotej ery VHS-u” i oba są niezwykle udanym hołdem dla tej filmowej epoki.

upgrade-pic

Jednak największą zaletą „Upgrade” nie są wcale jego inspiracje, ale realizacja. Film kosztował zaledwie pięć milionów dolarów! Taki budżet jest kroplą w morzu pieniędzy jakie wydaje na swoje filmy Spielberg czy Marvel. Wymazanie samych wąsów Henriego Cavilla w „Justice League” kosztowało przecież o wiele więcej! Produkcja  jasno i dobitnie pokazuje, iż liczy się głównie pomysłowość i zespół zdolnych specjalistów (operatorem stedicam jest tutaj ten sam człowiek, który robił „Mad Max: Fury Road”!). „Upgrade” oferuje wysokie wykonanie za niski budżet. Sam futuryzm świata przedstawionego jest mocno zakorzeniony w tym co obecnie oferuje nam technologia i do czego niewątpliwie dąży. Mój ulubiony element (zaraz po industrialno-synthwave’owych dźwiękach autora ścieżki dźwiękowej Jeda Palmera) to scenografia. Ekipa od production design wykreowała niezwykle elegancką, minimalistyczną i przede wszystkim mocno prawdopodobną rzeczywistość gdzie architektura jest elementem wyjątkowo atrakcyjnym. Mieszkanie Grey’a czy rezydencja Erona Kreena to miejsca, na które pasjonaci dizajnu będą spoglądać z nieukrywaną zazdrością. Te wszystkie lokacje dodają filmowi świetnego  i mocno unikalnego klimatu.
Na koniec jedna mała wada. – ale nie odnośnie samego filmu, tylko faktu, iż „Upgrade” to kolejne kino gatunkowe a wkrótce (jak nie już!) kultowe, które do tej pory nie doczekało się oficjalnej dystrybucji w Polsce. Ja miałam przyjemność obejrzeć dzieło Whanalla na (naprawdę) dużym ekranie, w sali z wypasionym dźwiękiem no i w otoczeniu entuzjastów takiego właśnie kina. Wspólne przeżywanie seansu w takich warunkach naprawdę dodaje kilku extra punktów w skali zajebistości tej produkcji.

Podsumowując, „Upgrade” to kino czystej frajdy, gdzie każdy zapalony fan scifi i horroru znajdzie coś dla siebie. Świetnie zrealizowany, z dużą porcja klimatu, dobrym tempem i humorem. A do tego świeży i zaskakujący, choć czerpiący ze znajomych i nostalgicznych motywów. Film kultowy? Mój na pewno!

Dodaj komentarz