Widows – recenzja

Płeć piękna ale na pewno nie słaba.

.“Widows” to chyba najbardziej mainstreamowy film w dotychczasowej karierze Steve’a McQueena. Brytyjczyk zafascynowany  w dzieciństwie serialem na podstawie powieści  Lyndy La Plante, po latach nakręcił swoją własną wersje. Pomogła mu w tym autorka „Gone Girl” i „Sharp Objects” Gillian Flynn, której scenariusz odświeża starą historię, przenosząc akcje z Anglii do Ameryki i dodając wątki  mocno „dzisiejsze” jeśli chodzi o to co zaprząta sumienie tego kraju.

U podstaw historii jest klasyczny heist movie, jednak McQueen nie byłby sobą gdyby nie przeplótł tego z szerszym spojrzeniem na nieciekawą sytuacje amerykańskich napięć rasowych, podświadomie kontynuując rozważania rozpoczęte w „12 Years A Slave”. W „Widows” mamy zatem  policyjną brutalność, uprzywilejowanie (bogatych) białych i rasową dyskryminacje. Uzupełnia to jeszcze o seksizm, ponieważ najważniejsze i  najciekawsze pozostają tutaj główne bohaterki. Poprzez nie reżyser pokazuje, iż słaba płeć to pojęcie mocno wyświechtane a to co gubi każdego faceta to lekceważenie i zamykanie w pewnych stereotypach kobiet. W pewnym momencie postać Violi Davis na pytanie dlaczego miałby im się udać planowany napad, odpowiada prosto: bo nikt nie podejrzewa że mamy jaja by tego dokonać. O ile siła i wytrwałość postaci Davis sprawia, iż nawet „twardziel” Liam Neeson przy niej blednie, to dla mnie najciekawszą bohaterka jest Alicja, grana przez Elizabeth Debicki. Wkład „polski” w tę opowieść jest standardowo mało pochlebny, ale z czasem jej charakter przechodzi w filmie największą metamorfozę i świetnie ilustruje kobiecy (a może polski?) spryt.

No ale nie zapominajmy o facetach! Drugi plan to niezła aktorska liga. Oprócz Neesona, w filmie mamy także Colina Farrella, który po latach wybryków na ekranie i poza nim, dojrzał nie tyko jako facet, ale przede wszystkim jako aktor. Od czasów współpracy z Lathimosem,  wyrósł na gościa, którego strasznie lubię oglądać. To nie jest może rola aż tak pamiętna jak te u Greka, ale Farrell to solidne zaplecze, podobnie jak Robert Duvall (a ich synowsko-ojcowska dynamika to całkiem ciekawy aspekt filmu). Najbardziej jednak zapada w pamięć Daniel Kaluuya. Może kibicowaliśmy mu w „Get Out”, ale w „Widows” nie zyskuje nawet odrobiny sympatii.

Wracając jednak do heist movie – filmy McQueena to zazwyczaj niezłe slow burnery i tutaj tego też nie unika, ale gdy już przechodzi do akcji to robi to z mega tupnięciem! Scena rabunku trzyma za gardło i wciska w fotel. Zresztą gdy atmosfera się zagęszcza to ciężko oderwać od ekranu wzrok. To co zawsze wyróżniało filmy McQueena to estetyka. Były zdobywca Nagrody Turnera (jednej z najbardziej prestiżowych w dziedzinie sztuki współczesnej) po raz kolejny  tworzy niektóre kadry niczym video instalacje. Jednak w przeciwieństwie do wielu „Artystów” McQueen znalazł złoty środek by sprzedać widzowi  eleganckie i wysmakowane ujęcia jednocześnie oferując  soczystą, mocno emocjonującą historię.  Śmiem nawet twierdzić, iż swoje wizualne popędy mocno tu stłumił na rzecz bardziej realistycznej opowieści. Scena otwierająca film to także dowód jego filmowego geniuszu –  trwa jakieś dwie minuty i w tak krótkim czasie nie tylko zachwyca widza mistrzowsko nakręconą sekwencją czystej akcji , ale także umiejętnie i niezwykle celnie pokazuje dynamikę związków tytułowych wdów z ich partnerami.

„Widows” to dowód na to, iż McQueen potrafi odnaleźć się w każdym gatunku. Z jednej strony jest to świetna, inteligentna rozrywka a z drugiej kino z ważnym przesłaniem. Oba aspekty są idealnie wyważone a sam film z pewnością  zasługuje na uwagę ze względu na mocne kreacje aktorskie. Krytycy pewnie dadzą mu łatkę filmu ery #MeToo, co jest trochę niesprawiedliwe bo silne kobiety istniały zawsze, tylko kino rzadko poświęcało im uwagę. Jeśli jednak #MeToo sprawi, iż pojawi się więcej tak dobrych „kobiecych” i dojrzałych filmów (ostatnio jeszcze warto zwrócić uwagę na najnowsze „Halloween”) to ja absolutnie nie mam z tym problemu.

Dodaj komentarz