Filmy Mojego Życia #2

 

Miron z portalu Suchoty

DZIECIŃSTWO

Prawdopodobnie większość filmów, które namiętnie oglądałem w dzieciństwie, pokrywa się z tymi, które oglądało całe moje pokolenie – to, które przyszło na świat w pierwszej połowie lat 90. Katowaliśmy z braćmi kasety wideo z „Królem lwem”, „Pocahontas”, „Shrekiem”, „Tarzanem”, „Herkulesem”, czy „Toy Story”. Najbardziej do gustu przypadły mi jednak względnie mniej popularne filmy – animowany musical o zagubionym w Nowym Jorku, rudym kocie pt. „Oliver i spółka” oraz analizujący meandry relacji ojcowsko-synowskiej „Goofy na wakacjach”.

Niewiele później rozpoczął się boom na animacje 3D. Pokochałem wtedy filmy Pixara, szczególnie „Gdzie jest Nemo?” i „Toy Story 2”. Nie ominął mnie też szał na trylogie „Matriksa” i „Władcy Pierścieni”, które wchodziły do kin mniej więcej w tym samym czasie. Jednakże poza amerykańskimi hitami, które pielęgnowały przywiązanie tego pokolenia do anglojęzycznej popkultury, wielki wpływ miało na mnie kilka dość niecodziennych produkcji. Mam wrażenie, że szczególnie odcisnął na mnie piętno film Kim Ki-Duka pt. „Wiosna, lato, jesień, zima… i wiosna”. Powolną opowieść o dojrzewaniu chłopca wychowywanego w duchu buddyzmu obejrzałem co najmniej kilkanaście razy. Do dziś nie wróciłem do tego filmu, być może w obawie przed zepsuciem sobie obrazu, który zapamiętałem. Nawet gdyby okazało się, że to rzeczywiście świetny film, który mogę docenić już jako dorosły człowiek, wolę na razie nie ingerować w swoje wspomnienie, jakkolwiek irracjonalna może to być decyzja.

Drugim tego rodzaju filmem, nienaruszonym od katowania w dzieciństwie jest biografia Mozarta – „Amadeusz” Miloša Formana. Niemal trzygodzinny obraz o życiu legendarnego kompozytora mogłem swego czasu oglądać bez końca, tak samo ekscytując się każdą sceną. Inne filmy, które uważałem w dzieciństwie za swoje ulubione to musical o życiu Jezusa pt. „Jesus Christ Superstar”, piękny film dokumentalny „Marsz pingwinów”, japońska przypowieść o niewidomym samuraju „Zatoichi” oraz niemiecki film o upadku muru berlińskiego „Good Bye Lenin”. Ten ostatni to jedyny film z wymienionych, do którego niedawno wróciłem. Jak się obawiałem, nie był to tak wybitny obraz, jakim go zapamiętałem, choć to wciąż bardzo dobre kino.

Myślę, że filmy, które oglądałem w dzieciństwie, są ważne nie tylko pod względem mojego rozwoju estetycznego, ale i w kwestii kształtowania się mojej młodej osobowości. Gdybym miał wybrać kluczowe filmy z dzieciństwa, byłyby to „Wiosna, lato, jesień, zima… i wiosna”, „Amadeusz”, „Marsz pingwinów” oraz „Goofy na wakacjach”. Czuję jakąś dziwną dumę z powodu tego, jak osobliwe jest to połączenie.

DOJRZEWANIE

W okresie dojrzewania zacząłem odkrywać popularnych wtedy reżyserów, co umożliwiała mi pokaźna kolekcja płyt DVD mojego starszego brata i prężnie rozwijający się piracki internet (korzystałem, ale się nie zaciągałem). Jak wiele osób, które dojrzewały w pierwszej dekadzie XXI wieku, stałem się fanem Quentina Tarantino i Christophera Nolana, w czym nie ma chyba nic dziwnego, bo byli to jedni z najpopularniejszych wówczas amerykańskich reżyserów. Z twórczości Tarantino najbardziej ceniłem „Pulp Fiction”, „Wściekłe psy” oraz „Kill Bill”, u Nolana natomiast „Mrocznego rycerza”, „Incepcję” i „Prestiż”. Poza tą dwójką, najważniejszymi dla mnie twórcami w tym okresie byli bracia Coen, Paul Thomas Anderson oraz Lars von Trier. Ulubionymi filmami natomiast – „Dogville” von Triera i „Aż poleje się krew” Andersona i chcąc nie chcąc pozostają jednymi z moich ulubionych filmów, mimo że wciąż nie powróciłem do nich po kilku latach.

Mimo że Finchera nieraz wrzuca się do tego samego wora co Tarantino, Nolana, czy braci Coen, nigdy nie byłem jego szczególnym fanem. Jedynym jego filmem, który uznać mogę za jeden ze swoich ulubionych, jest chyba nieco zapomniany już „Zodiak” z Jakiem Gyllenhaalem w roli głównej. W okresie adolescencji natknąłem się także na Stanleya Kubricka, a konkretniej na „Mechaniczną pomarańczę”, „2001: Odyseję kosmiczną” oraz „Pełny magazynek”, z czego ten ostatni uznałem za najlepszy z całej trójki i długo uważałem za swój ulubiony film tego reżysera.

Poza tym nieraz wracałem do „Prawdziwego romansu” Tony’ego Scotta, „300” Zacka Snydera, „Dystryktu 9” Neilla Blomkampa, „Nienawiści” Mathieu Kassovitza oraz „Napoleona Wybuchowca” Jareda Hessa. Gdybym miał wymienić trzy najważniejsze filmy z mojego okresu dojrzewania, byłyby to „Pulp Fiction” Tarantino, „Aż poleje się krew” Paula Thomasa Andersona oraz „Mroczny rycerz” Christophera Nolana. Chyba nie jest to zbyt wyszukane trio, ale ten okres nie obfitował we wielkie filmowe odkrycia, a mój gust nie był zbyt oryginalny.

DOROSŁOŚĆ

Najważniejsi dla mnie w tym okresie byli dwaj reżyserzy – Roman Polański oraz Martin Scorsese. Oczywiście znałem ich obu wcześniej, jednak dopiero względnie niedawno wniknąłem trochę głębiej w ich twórczość, a największe dzieła obejrzałem ponownie. Pozwoliło mi to znacznie bardziej docenić „Dziecko Rosemary”, czy „Taksówkarza”. Niewątpliwie najważniejszym dla mnie filmem, który widziałem w ciągu ostatnich kilku lat, jest niedawny Oscarowy triumfator – „Moonlight” w reżyserii Barry’ego Jenkinsa. Jest to jeden z najlepiej napisanych i nakręconych filmów, jakie obejrzałem i, co najważniejsze, udało mu się głęboko poruszyć mnie na bardzo osobistym poziomie. Ważna jest dla mnie także najnowsza produkcja od Jima Jarmuscha pt. „Paterson”, która traktuje o początkującym poecie z New Jersey, który swoją sztukę traktuje nie jako produkt, lecz jako sposób obserwowania rzeczywistości. Moim zdaniem to najlepszy obraz tego reżysera.

Wiele z lepszych filmów, jakie miałem okazję obejrzeć, nakręcił Andrzej Wajda, którego uważam za najwybitniejszego polskiego reżysera. „Danton”, „Wszystko na sprzedaż”, „Niewinni czarodzieje”, „Kanał”, czy „Popiół i diament” to jedne z najznakomitszych pozycji w historii polskiej kinematografii. Bardzo cenię także Andrieja Zwiagincewa, szczególnie „Powrót”, „Elenę”, a także nową „Niemiłość”. Jednym z ważniejszych dla mnie artystów, którego filmy dawkuję sobie od kilku lat, jest Michael Haneke. Dotychczas zawiódł mnie tylko raz nowym „Happy Endem”, poza tym niemal zawsze zachwyca mnie swoimi filmami, przede wszystkim „Pianistką”, „Benny’s Video”, „Białą wstążką”, „Siódmym kontynentem”, czy „Funny Games”.

Gdybym miał wybrać trzy najważniejsze filmy z tego okresu, byłyby to „Dziecko Rosemary”, „Paterson” oraz „Moonlight”. Jak widać, najważniejsze filmy mojego życia nie są szczególnie oryginalnymi, czy niszowymi pozycjami, lecz myślę, że nie ma w tym nic złego. Wymienione pozycje to najważniejsze dla mnie filmy, które wpłynęły nie tylko na mój gust, ale również na całą niezwiązaną z kinem sferę życia. Zresztą myślę, że działa to w dwie strony. Mimo tego, że na nasze filmowe preferencje wielki wpływ mają dzieła, które oglądamy lub oglądaliśmy najczęściej, to uważam też, że najistotniejsze są te całkowicie pozafilmowe aspekty – to, jakie mamy podejście do życia, czym zajmujemy się na co dzień i to, co interesuje nas poza kinem.

 

Miron Kądziela, rocznik ’94

Wrażenia po „Moonlight” i dyskusja wokół filmu zainspirowały go do założenia strony Suchoty, na której skupia się nie tylko na kinie, ale też na literaturze i malarstwie. Publikował teksty o tematyce filmowej w ArtPapierze, Popmodernie, Kalejdoskopie Wrocław, reflektorze i 16mm. Sam nic nie tworzy (a przynajmniej się nie przyznaje), ale bardzo chciałby.

 

Dodaj komentarz