Czas Apokalipsy – Final Cut

 

Wojna, szaleństwo i bełkoczący Brando w 4K

“Czas Apokalipsy” z okazji 40-stki doczekał się finalnej, cudnie odrestaurowanej wersji i choć dla wielu jest to arcydzieło, dla mnie jest to przede wszystkim film, który nie miał prawa się udać i przykład niesamowitego realizacyjnego rozmachu napędzanego czystym artystycznym szaleństwem.

Kiedy obraz ten po raz pierwszy wszedł do kin cztery dekady temu, niemalże doprowadził Coppole do bankructwa, myśli samobójczych i rozpadu małżeństwa. Martin Sheen w trakcie niekończących się zdjęć (miały trwać 14 tygodni ale ostatecznie rozrosły się o dodatkowe siedem miesięcy) zaliczył zawał serca i zmagał się z chorobą alkoholową (początkowe sceny w hotelu nie są wcale udawane, Sheen faktycznie jest zalany). Brando nie dość że się roztył okrutnie, to jeszcze miał wszystko gdzieś i radośnie improwizował scenę za sceną podczas kiedy reżysera trafiał szlag (jego monologi są tak absurdalne i dziwaczne, iż do dziś nie mogę ich słuchać bez wywracania oczyma). Dennis Hopper przez cały okres trwania zdjęć jechał non stop na koce – co zresztą widać i słychać (plus nie mył się w ogóle, przez co nikt z ekipy nie chciał z nim przebywać. Sam Brando tak go nie znosił, iż ich wspólną scenę trzeba było kręcić oddzielnie). Najdziwaczniejszą historią jest jednak ta o prawdziwych zwłokach prawie wykorzystanych do dekoracji kryjówki Kurtza, jak się potem okazało dostarczonych nielegalnie, co zaowocowało szturmem lokalnej policji na plan i próbą aresztowania.

Zdjęcia na Filipinach dotykało pasmo samych nieszczęść: pora monsunowa, tajfun, choroby tropikalne, kradzieże – wszystko to wpływało na niebezpiecznie rozrastający się budżet, potęgowało frustracje Coppoli i sprawiało, iż reszta ekipy głównie chlała i ćpała. W Ameryce prasa z lubością rozpisywała się o wielkiej filmowej wtopie  i niechlubnym końcu kariery autora „Ojca Chrzestnego”. Coppola miał dwa wyjścia: poddać się albo walczyć dalej. Wybrał to drugie – z jednej strony duma i ambicja nie pozwalały mu stracić twarzy, a z drugiej jego ego wzorem filmowego Pułkownika Kurtza rozrosło się do takich rozmiarów, iż wierzył w to że kręci jedyne w swoim rodzaju arcydzieło. Co więcej, Kurzowe szaleństwo dopadło i jego: “Mieliśmy dostęp do zbyt dużych pieniędzy i sprzętu przez co z każdym dniem co raz bardziej traciliśmy rozum” powiedział w trakcie konferencji prasowej w Cannes.

Przed pokazem w Cannes, obraz sklejało do kupy trzech różnych montażystów, a sam proces zajął dwa lata bo aż tak rozrósł się sam film (lub jak kto woli taki panował w nim burdel). Wersja robocza pierwotnie trwała 330 minut i swego czasu jej  bootleg krążył na VHS-ie. Edycja „oficjalna” to jakieś dwie i pół godziny, choć Coppola uważał, iż nigdy nie była to wersja „finalna” jedynie sklecona na szybko by wreszcie zamknąć usta krytykom wątpiącym w to, iż jego wietnamska epopeja kiedykolwiek ujrzy światło dzienne i udobruchać jęczących producentów. Była to też wersja „najnormalniejsza”, szczególnie w stosunku do późniejszej opcji „Redux” gdzie wojenna psychodela odczuwalna jest o wiele mocniej. Gdy film wreszcie trafił do kin, amerykańscy krytycy kręcili nosami, europejscy za to nie mogli wyjść z podziwu. „Czas Apokalipsy” był wtedy niezłą awangardą, wojennym eposem w wersji arthouse i kinem stricte autorskim. Nic dziwnego, iż Stary Kontynent go pokochał. Nowy nie do końca, bo jak podsumował ówczesny krytyk Timesa “Podczas kiedy film posiada zapierające dech ujęcia to emocjonalnie jest dość tępy i raczej pusty intelektualnie”. Jedynie Roger Ebert był bardziej przychylny gdy napisał, iż „Wielkość <Czasu Apokalipsy> nie polega na analizie naszego wietnamskiego doświadczenia, ale na próbie rekonstrukcji czegoś na kształt tego zachowania poprzez postacie i obrazy”. To właśnie klimat grozy i co raz bardziej postępującego szaleństwa (zarówno w filmie jak i na planie) zaserwowany z niespotykanym wizualnym i realizacyjnym rozmachem, sprawia iż obraz ten tak zapada w pamięć. Sama treść jest jedynie pretekstem by zajrzeć w mroczne zakamarki ludzkiej duszy. „To nie jest film o wojnie, bardziej o tym jak wojna odkrywa przed nami prawdę o nas samych. Prawdę, której bardzo nie chcielibyśmy znać” podsumował Ebert.

Final Cut w wersji 4K w dodatku oglądany na ekranie w IMAXie to nie lada przeżycie! Obraz zdecydowanie przeszedł znaczące odkurzanie – jest ostrzej i przejrzyściej a kolory są bardziej podrasowane. Jedynie czasami filmowe ziarno nieco za mocno razi a przy krawędziach kadry bywają dość rozmazane (co w sumie dodaje tej produkcji dodatkowego smaczku) . Super wyraźny obraz boleśnie przypomina tez o mało chlubnych elementach tej produkcji – chodzi oczywiście o moment rytualnego uboju biednego bawola (dziś taka scena nigdy nie miałby miejsca!). Natomiast sam dźwięk jest po prostu fantastyczny! Już w 1979 roku film Coppoli mógł pochwalić się rewolucyjnym systemem dźwiękowym, który pod te wydanie usprawniono tak by spełniał najlepsze audio standardy zarówno seansu w IMAXie czy tego w kinie domowym. I to słychać! Scena otwierająca, kiedy Williard leży w pokoju hotelowym i słyszy hałas śmigła helikoptera, dzięki Dolby Atmos sprawia, iż dźwięk rozchodzi się po całej sali i stopniowo uderza z każdej strony tworząc niesamowicie przekonywującą iluzję. Taka mała pierdółka, ale naprawdę robi wrażenie, tak więc (jeśli tylko to możliwie) odradzam oglądanie na laptopie, gdyż niezwykła audio-wizualna immersyjność na tym sporo straci. Sam score autorstwa Carmine’a Coppoli niestety nie najlepiej się zestarzał, ale za to „The End” w wersji Dolby Atmos brzmi wyśmienicie.  Kultowy lot kawalerii helikopterów w rytm „Walkirii’ Wagnera to w wersji odrestaurowanej czyste dreszcze.

Co do długości samego filmu, skrócenie z wersji „Redux” zdecydowanie wyszło tej produkcji na zdrowie (obecny czas trwania to 3 godziny i 2 minuty, czyli Coppola wyciął jakieś 20 minut). Nadal jednak nie rozumiem, czemu reżyser zachował scenę z francuskiej plantacji? Strasznie zaburza tempo i tonalnie odstaje zbyt mocno od reszty filmu. Jeśli traktować podróż w górę rzeki jako metaforyczną podróż w czasie: film zaczyna się we współczesnym Seulu by z czasem trafić do epoki kolonializmu (stąd plantacja) i zakończyć się w erze pierwotnej,  to ma to sens. Jednak ja ten epizod nadal uważam za przegadany i niepotrzebny (jest jedynie pretekstem do politycznej tyrady). Być może ma wartość emocjonalną dla reżysera –  pojawiają się w nim jego dzieci, z których jedno już nie żyje. Cieszę się że cały wątek „surferski” zachowano w całości bo jest przekomiczny. Im więcej Kilgore’a na ekranie tym lepiej (a wiecie, że miał się pierwotnie nazywać Carnage?). Robert Duvall stworzył tak przerysowaną a jednocześnie tak fantastyczną i pełną kontrastów postać, iż gdyby „Czas Apokalipsy” nakręcono dzisiaj, to z pewnością jego bohater doczekałby się własnego filmowego spin-offu. Bywa przerażający ale też śmieszy, potrafi bez mrugnięcia okiem zrzucić tonę napalmu na całą wioskę a jednocześnie okazuje sporo czułości małym, pokrzywdzonym wietnamskim dzieciom. Do tego ma najlepsze kwestie!  W tej samej sekwencji trafił się też moment, który dziś określa się jako ten mocno „meta”: Coppola „w roli” reżysera, dyrygującego żołnierzami podczas kręcenia jakiegoś wojennego dokumentu (filmu?). Jeszcze nigdy linia między życiem a fikcją nie była tak cienka.

Konstrukcja filmu zyskała też konkretny flow – nie jest już momentami zbyt chaotycznym, gorączkowym zwidem tylko trzyma się pewnej powoli ewoluującej ścieżki narracyjnej (oprócz tej cholernej plantacji!). „Czas Apokalipsy” zaczyna się jako sprawozdanie z pierwszej linii frontu na temat wojennych absurdów. Punktuje bezsensowność konfliktu i krytykuje amerykańską zachłanność militarną przy jednoczesnym ogłupieniu dowództwa. Czuć tam sporo groteski. Z czasem jednak, gdy bohaterowi zbliżają się co raz bardziej do finału, atmosfera ulega stopniowej metamorfozie. Wkrada się co raz większy surrealizm,  a rzeczywistość ustępuje miejsca narkotycznemu odjazdowi tudzież fantasmagorycznemu koszmarowi. Na koniec zaś, jesteśmy już świadkami pogańskiego horroru i hipnotyzującej prymitywnej grozy (oczywiście kiedy Marlon nic nie mówi, bo jak mówi to obserwujemy pretensjonalny kabaret).

Oglądając ponownie „Czas Apokalipsy” teraz, druga połowa dziwnie kojarzyła mi się z „Mandy”. Ich twórcy to artyści na zupełnie innych poziomach, ale wizja Cosmatosa i wizja Coppoli wypływa z tego samego miejsca. Czegoś pierwotnego, brutalnego i napędzanego ostrą psychodelą. Bardziej przesiąkniętego grubą warstwą klimatu, niż głęboką treścią. Oba zachwycają formą ale to obraz Coppoli wygrywa w kategorii rozmachu i wizualnej rozpiętości. „Czas Apokalipsy” to świadectwo zapomnianej sztuki filmowej. Tej przez duże S, kiedy artysta był królem a nie rzemieślnikiem na usługach studia. I (prawie) wszystko było mu wolno: chciał mieć stado helikopterów, wybuchający most z jadącym po nim samochodem, zbombardowaną dżunglę i spanikowanych żołnierzy strzelających na lewo i prawo, to miał! I to wszystko na raz! Logistycznie, nie mam pojęcia jak te sekwencje osiągnięto, ale może to i lepiej bo magia kina działa wtedy sugestywniej. I budzi znacznie większy podziw. Dzisiaj połowę wyczarowałby komputer, który zabiłby realizm ale przede wszystkim niesamowite szaleństwo i brawurę. Scena z napalmem i introdukcja Kilgora wygląda jak jakiś cyrk – oglądając każdą minutę tej ekranowej rozpierduchy i chłonąc rozgorączkowaną atmosferę, z jednej strony mamy chaos wojny w pigułce a z drugiej megalomański popis reżysera i i jego ekipy. Myślisz sobie: „to nie miało prawa się udać” ale w tym szaleństwie jest metoda! Właśnie za to tak bardzo lubię „Czas Apokalipsy” – Coppola pojechał po bandzie, prawie że postradał zmysły i omal nie został przygnieciony przez własne, monumentalne dzieło. I to widać niemalże w każdej klatce.  A w wersji 4K jeszcze wyraźniej!  „Czas Apokalipsy” pozostaje nieśmiertelnym świadectwem wojny, tej oczywistej ale też i tej artystycznej. Na szczęście dla Nas Coppola – w przeciwieństwie do Amerykanów w Wietnamie, swoje starcie wygrał.

PS Seans „Czasu Apokalipsy” w jakiejkolwiek formie nie jest pełnym przeżyciem bez dokumentu „Hearts of Darkness: A Filmmaker’s Apocalypse”

 

Dodaj komentarz