W minionym roku dużo się w Polsce mówiło o filmach Billy’ego Wildera. Naczelny cynik Hollywood doczekał się u nas książki dotyczącej jego twórczości i retrospektyw na Festiwalu Filmów Amerykańskich we Wrocławiu oraz w Suchej Beskidzkiej – jego rodzinnym mieście. Wydarzenia te udowodniają jednak, że Billy Wilder jest często zbyt powierzchownie odbierany jako twórca pociesznych komedyjek, podczas gdy, za swego bogatego artystycznie życia, był jednym z najostrzejszych krytyków społeczeństwa amerykańskiego.
reżyseria: Billy Wilder
scenariusz: Billy Wilder i I.A.L. Diamond
zdjęcia: Joseph LaShelle
obsada: Jack Lemmon, Shirley MacLaine, Fred MacMurray, Jack Kruschen
produkcja: USA, 1960
W roku 1960 Wilder postanowił nakręcić film, który tym razem zwrócił się w stronę nie wielkich gwiazd czy instytucji, ale prostych ludzi, którzy zmagają się z prozą życia. W głośnym filmie „Garsoniera” (The Apartment, ), reżyser starał się ukryć jego trudny temat społeczny pod elementami komediowymi, które występują w nim głównie za sprawą kreacji aktorskiej Jacka Lemmona w roli nieszczęsnego C.C. Baxtera – kawalera i służalczego urzędnika, który wynajmuje swoje mieszkanie romansującym przełożonym w nadziei, że zdobędzie on dzięki temu przywileje. Nie trudno się jednak domyślić, że taki obrót spraw dla Baxtera nie jest korzystny, a sam bohater jest zbyt naiwny by dostrzec iż tak naprawdę sam zbudował dla siebie pułapkę. C.C. to samotnik – jeden z tych, którzy po hucznych przyjęciach biurowych nie mają do czego wracać. Nie ma on rodziny, ukochanej kobiety, jego mieszkanie jest często zajęte, i mimo iż wyświadcza on przysługę swoim szefom oddając je jako gniazdko miłosne, to sam cierpi czekając na mrozie by móc wrócić do własnego domu. Czarny nastrój, Wilder łagodzi przez wprowadzenie wątku miłosnego, kiedy bohater zakochuje się w operatorce windy – Fran Kubelick będącej również kochanką szefa Baxtera. Nie wystarcza to jednak by zatrzeć ogólny nastrój przygnębienia i beznadziei, która towarzyszy Baxterowi.
„Garsoniera” jest często błędnie postrzegana jako komedia, podczas gdy jej klimat jest dość pesymistyczny w przedstawieniu ludzi pracujących na powojennym Manhattanie – dzielnicy miasta zdominowanego przez wielkie, bezosobowe wieżowce ze szkła i stali z czasów boomu architektonicznego, narodzonego za sprawą Philipa Johnsona i Miesa van der Rohe. Manhattan lat 50-tych nie przypominał jeszcze luksusowej dzielnicy jaką jest teraz. Miejsce pracy Baxtera to biuro zbudowane na wzór kafkowskiego świata – biuro z wieloma rzędami biurek, i setkami pracowników, którzy przypominają wytwór taśmowej produkcji – wszyscy tak samo ubrani, wszyscy tak samo nieszczęśliwi, kwestionujący swoje życie i zasady działania tej machiny jaką jest wielka firma ubezpieczeniowa. W jednej ze scen Wilder ukazuje Baxtera samotnie siedzącego przy biurku, a za nim widać rzędy stanowisk ciągnące się tak daleko jak sięga wzrok. Jest to scena identyczna jaką można znaleźć w niemym dziele Kinga Vidora „Człowiek z tłumu” (The Crowd, 1928), który również opowiada historię szarego pracownika bezlitosnej korporacji.
Wizja Wildera jest jednak bardziej cyniczna niż krytyczna. Jego spojrzenie na społeczeństwo niewiernych mężów dla których rodzina jest jedynie fasadą zapewniającą bezpieczeństwo i pozycję, a którzy wiecznie szukają prawdziwego zaspokojenia korzystając z usług jakie Baxter im zapewnia, wydaje się być wiarygodna w ukazaniu mężczyzn jako kusicieli i kobiet jako łatwowiernych ofiar. Nawet panna Kubelick sprawiająca wrażenie mocno stąpającej po ziemi i pozbawionej złudzeń, naiwnie myśli iż jej kochanek zostawi dla niej żonę. Kiedy tak się nie dzieje próbuje popełnić samobójstwo. Kobiety są tu jedynie dodatkiem do męskiego świata, elementem, który łatwo wymieć na kolejny „model”. Baxter marzy o awansie. Chce być asystentem dyrektora i mieć własne biuro. Panna Kubelick chce być żoną dyrektora i mimo tego, że kiedyś już zakończyła ten związek wystarczyło jedno jego słowo i obietnica wspólnego życia by z powrotem do niego wróciła. Ona i Baxter „hodują” małe uczucie do siebie i są w stanie porozumieć się dlatego, iż oboje są uwięzieni w tym samym świecie – rzeczywistości, która tak ich zaślepia, że żadne z nich nie jest w stanie rozpoznać w gloryfikowanym dyrektorze oszusta i tchórza.
Świat z „Garsoniery” przypomina obrazy karykaturzysty George’a Grosza, który piętnował demoralizację życia w Republice Weimarskiej. Podczas gdy Grosz malował swoje karykatury przy użyciu bogatych kolorów, „Garsoniera” jest filmem nakręconym na czarno-białej taśmie by żadne przejawy koloru i radości – takie jak wystrój restauracji czy świąteczne ozdoby – nie zakłóciły mrocznego nastroju samotności głównego bohatera. Rozpasanie moralne z niemieckich karykatur jest najlepiej reprezentowane przez postać J.D. Sheldrake’a – fałszywego i manipulującego ludźmi szefa Baxtera. Jego postać jest pozbawiona duszy i cechuje ją wyrafinowane okrucieństwo zbliżające go do bohaterów filmów noir – wiecznie nieobecny ojciec i mąż, którego życie rozgrywa się pomiędzy firmą a garsonierą, do której sprowadza co raz to nowe kochanki. Wybór Freda McMurraya do roli Sheldrake’a był również nieco kontrowersyjny. Mimo iż był to aktor z osławionego „Podwójnego ubezpieczenia” – filmu o braku moralności i zbrodni – to jednak w czasie zdjęć do „Garsoniery” jego wizerunek uległ olbrzymiej zmianie, kiedy zaczął on pracować dla wytwórni Disneya jako bohater serialu telewizyjnego „My three sons”, w którym grał rolę dobrodusznego wdowca wychowującego trzech synów. „Garsoniera” przywróciła jego dawny image wprowadzający na ekran posmak fałszu związanego z powojennym miejskim życiem. Film budzi również pytania o definicję patologii w świecie, w którym neurozy i nieszczęścia to temat tabu. Lata 50-te i rozwój reklamy wykreowały wizerunek uśmiechniętej rodziny – żon prowadzących szczęśliwy i spokojny dom na przedmieściach i ciężko pracujących mężów*. Ameryka budowała swoją powojenną potęgę, ale pojęcie moralności stało się zbyt elastyczne. Sytuacja ta przypomina politykę „Don’t ask, don’t tell” (Nie pytaj, nie mów), wykorzystywaną obecnie w amerykańskim wojsku do rozwiązania problemu homoseksualizmu – dopóki nikt nic nie wie, wszystko jest w porządku. Amerykańska rodzina lat 50-tych miała się dobrze dopóki mąż wracał do domu na przedmieściach w weekendy po „ciężkim” tygodniu pracy w mieście.
Komiczne zachowania Jacka Lemmona i jego potoki słowne nie czynią z jego bohatera człowieka, który daje się lubić bezwarunkowo. Baxter sprawia bowiem wrażenie mężczyzny czującego się obco we własnej skórze, którego nerwowe tiki i drżący głos kryją osobę charakteryzującą się brakiem zdecydowania i wewnętrznego spokoju. Nie może być on zatem tym kogo chciałby w nim widzieć jego sąsiad doktor Dreyffus – honorowym mężczyzną. Baxter jest właściwie stręczycielem własnej osoby bardziej niż kobiet, które odwiedzają jego mieszkanie, a z którymi on nie ma nic wspólnego (to dodatkowy dowód na jego alienację i brak wartości w korporacyjnej hierarchii). Również sposób ukazania jego mieszkania jest znaczący. W większości ujęć pokazywany jest salon, który jest główną sceną, a drzwi do sypialni są zawsze w głębi – niczym wejście do tajemnego skarbca, w którym Baxter przechowuje tajemnice swoich szefów i gdzie rozegra się jeden z najważniejszych momentów w życiu Fran Kubelick.
Cynizm Wildera jest najbardziej widoczny w zakończeniu filmu utrzymanym w stylu komedii romantycznych, ale nie rozwiązującym problemu wprost. Pozorny happy-end nie pozwala również przyjrzeć się bliżej zasugerowanemu problemowi dotyczącemu relacji damsko – męskich w kulturze opierającej się na heteroseksualnej monogamii. Związki pozamałżeńskie nie są tu odpowiedzią na problem utrzymania stabilności instytucji małżeństwa – są zbrodnią, bez względu na to ile osób ją popełnia.
* Podobną wizję amerykańskiego społeczeństwa powojennej Ameryki, można odnaleźć obecnie w serialu „Mad Men”. Przedstawia on świat korporacji prawie całkowicie zbudowany na wilderowskim wzorcu lecz charakteryzujący się jeszcze bardziej zgryźliwym komentarzem nie tylko na temat ówczesnej moralności, ale również problemów rasowych i polityki.