Mimo iż odbiór dzieła filmowego i plastycznego odbywa się za pomocą tego samego zmysłu, wbrew pozorom połączenie obu tych sztuk nie każdemu twórcy się udaje. Dzieło Johna Maybury z roku 1998 stanowi jeden z najwspanialszych filmowych portretów artystycznych jakie zrodziło kino i absolutny wzorzec do naśladowania.
scenariusz i reżyseria: John Maybury
zdjęcia: John Mathieson
muzyka: Ryuichi Sakamoto
obsada: Derek Jacobi, Daniel Craig, Tilda Swinton, Anne Lambton i inni.
produkcja: Wielka Brytania, 1998
Francis Bacon nie był miłym człowiekiem. Nie musiał być, chociażby ze względu na swoją renomę i artystyczne uznanie. Jego postawa i twórczość wynikały z wojennych doświadczeń, które jak żaden inny czynnik odbiły swe piętno na obrazach. Bacon jak każdy wielki artysta funkcjonował w dwóch światach: artystycznym i prywatnym. Trudno jest powiedzieć, który z nich był bardziej hermetyczny, bo choć rzeczywistość twórcza ograniczała się do studia i galerii pełnych obcych ludzi, to jednak była dostępna dla każdego, kto chciał obcować ze sztuką. Jego prywatny świat był specyficzny. Artysta dzielił go między swoich licznych kochanków i przyjaciół zbierających się w Colony Room – barze znajdującym się w londyńskim Soho. Było to miejsce niezwykłe. Azyl dla artystów z dala od zgiełku centrum Londynu oraz miejsce „zagubionych dusz, które poszukują zagubionych ciał”. W praktyce była to artystyczna komuna, gdzie wszyscy wielcy świata sztuki mogli porządnie wypić o każdej porze dnia i nocy. Właścicielką Colony Room (mieszkania przerobionego na bar) była Muriel Belcher – hałaśliwa lesbijka i modelka Bacona. Do jej gości należeli nie tylko malarze tacy jak Bacon, Freud czy Hockney, ale też znienawidzony fotograf magazynu Vogue – John Deakin, pisarze, między innymi David Farsons – autor powieści biograficznej o Francisie Baconie pt.: „The Gilded Gutter Life of Francis Bacon”, na której Maybury oparł scenariusz filmu, oraz aktorzy: Peter O’Toole i Richard Harris.
George Deyer próbował przebić się do tego świata, ale właściwie wbrew własnej woli. Wkroczył bowiem do życia artysty i stanął w obliczu uczucia, które nie tylko go zaskoczyło, ale doprowadziło do destrukcji. Deyer był drobnym złodziejaszkiem, który pewnego popołudnia włamał się do pracowni Bacona. Choć artysta miał już uznanie i każde jego dzieło było warte majątek, Deyera nie obchodziły obrazy. Szukał gotówki i kosztowności. Kiedy Francis przyłapał go w swoim studio, złożył mu propozycję: „Rozbierz się i chodź do łóżka. Potem możesz mieć wszystko czego zapragniesz”. Taki był początek romansu, który zaowocował wielkimi dziełami (George stał się głównym modelem Francisa), ale przybrał też z czasem formę walki o przetrwanie. Stało się tak, gdyż Bacon był człowiekiem trudnym do pokochania. Masochista z upodobania i sadystyczny gbur, który poniżał nawet przyjaciół tylko dlatego, że czerpał z tego przyjemność. George początkowo stanowił ważny element w jego życiu, ale bardziej jako obiekt seksualny i zabawka, a nie ktoś naprawdę bliski. Trzeba jednak zaznaczyć, że reżyser „Love is the devil” jest daleki od demonizowania artysty. Zachowania Deyera są również tajemnicze i denerwujące, jak na przykład palenie dziesiątek papierosów w łóżku, nocne koszmary, fobie (nie tylko niepohamowana zazdrość, ale również mania szorowania dłoni i paznokci) oraz pogłębiający się nałóg narkotykowy. To wszystko złożyło się na fakt, że Baconowi przestała odpowiadać rola niańki. George w swojej naiwności myślał, że choć przez chwilę będzie w stanie „okiełznać” porywczy charakter Bacona, sprawić, by zwykły romans nabrał odcieni miłości. To jednak nie mogło się udać. Dusza artysty jest wolna, nawet jeśli wolność ta ma oznaczać samotność. John Maybury wysnuł w swoim filmie taki obraz Francisa Bacona, który odrzuca, ale jednocześnie kładzie trochę światła na jego twórczość. Należy mu się za to pochwała szczególnie dlatego, że potrafił oddać skomplikowany charakter dzieł artysty, bez pokazania nawet jednego z nich. Uzyskał to dzięki zastosowaniu wyznaczników malarstwa Bacona do obrazu filmowego: korzysta z filtrów zmiękczających obraz, pokazuje twarze odbite w krzywych zwierciadłach lub w innych przedmiotach oraz używa specyficznych pionowych podziałów obrazu, podobnych do zniekształconego obrazu telewizyjnego.
Epizod miłosny jakim był George Deyer zakończył się tragicznie. Zmarł z przedawkowania narkotyków tego samego dnia, w którym Francis świętował swój wielki artystyczny sukces – otwarcie autorskiej wystawy w Paryżu. I choć jako widzowie zdajemy sobie sprawę, że właśnie do takiego końca zmierzał ten związek, to jednak zostajemy zarażeni naiwną nadzieją George’a na lepsze rozwiązanie. Miłość to diabeł – tytuł filmu tłumaczy wszystko.
Na płaszczyźnie formalnej film Johna Maybury nie ma słabych punktów. Zdjęcia autorstwa Mathiesona to autentyczne wprowadzenie obrazów Bacona w ruch, co nadaje filmowi hipnotyczny charakter, a trans jest tym głębszy, że przygrywa mu muzyka Ryuichi Sakamoto – autora muzyki do filmów Nagisy Oshimy i Bernardo Bertoluciego. Warto się poddać tej hipnozie, bo nawet widz wyczulony na kwestie homoseksualne, nie powinien czuć się zniesmaczony. To zwykła historia dwojga skomplikowanych ludzi i ich związku, który od samego początku jest skazany na brutalne zakończenie.