“Life is so much more rosy when seen through the bottom of a glass of ale.”
Oliver Reed to jeden z tych aktorów, którego poza ekranowe wybryki zapisały się na kartach filmowej historii zdecydowanie mocniejszym tuszem niż filmowe dokonania.
Co prawda w swojej filmografii może się pochwalić nie lada ciekawą kombinacją: zagrał w pierwszym brytyjskim filmie prezentującym pełną męską nagość („Women in Love”, gdzie przed słynną sceną męskiego wrestlingu z Alanem Batesem wlał w siebie całą butelkę wódki), wystąpił w obrazie made in UK gdzie po raz pierwszy użyto słowa „fuck” („I’ll Never Forget What’s ‘Is Name”) jak i pojawił się w pierwszej brytyjskiej produkcji, której przyznano kategorię X ze względu na ilość przemocy („Sitting Target”).
Jednak to jego pociąg do butelki sprawił, iż wraz z Peterem O’Toolem, Richardem Burtonem i Richardem Harrisem zajmuje (nie)chlubne miejsce w panteonie wyspiarskich awanturników, sprawiając iż anegdoty z ich pijackich eskapad są już dzisiaj mocno legendarne.
Zamiłowanie do procentów u Reeda było klasycznym mechanizmem radzenia sobie z wrodzoną nieśmiałością i lekiem na bycie bardziej towarzyskim (a także skutkiem mocno burzliwego dzieciństwa, spędzonego z matką w barach). Pewnie ciężko w to uwierzyć, podziwiając na ekranie te świdrujące niebieskie spojrzenie, słuchając jego kwiecistej angielszczyzny podkreślonej czarującym głosem i dając się porwać niewątpliwej ekranowej charyzmie (nawet blizna na policzku dodawała mu atrakcyjności, oczywiście będącej pamiątką po potyczce z innym pijakiem uzbrojonym w pękniętą butelkę). Ech, bujałam się za dzieciaka w jego Atosie z „Trzech Muszkieterów” i kontynuacji a potem jak i większość kobiet z „Diabłów” miałam słabość do Grandiera. Pomimo dominującej fizyczności twardego brutala, Reed potrafił nadać swoich postaciom sporo wrażliwości a nawet i czasem ciepła (na przykład w westernie powstałym na fali popularności „Dzikiej Bandy” czyli „The Hunting Party”, który jednak nie najlepiej się zestarzał: w filmie porwana kobieta może i się w nim zakochuje ale scena pierwszego stosunku zdecydowanie bardziej podchodzi pod gwałt).
Gdy się pogrzebie w jego biografii trochę głębiej dość szybko zauważyć można , iż ekranowy imidż nieco odstawał od tego prawdziwego a najmocniej odczuć to można było w kwestii jego podejścia do kobiet. Według dzisiejszych standardów jego stosunek do płci pięknej był raczej z tych seksistowskich (widział je głównie w kuchni, ewentualnie w łóżku. W trakcie pewnej mizoginistycznej tyrady w jednym z talk shows, będąca tam również gościem Shelley Winters nie wytrzymała i wylała na niego swojego drinka), nie znosił „plastikowych” kobiet (dostało się za to choćby Raquel Welch, którą również nazwał „starą, grubą babą” ) i nie przepadał za feministkami, a na pewno lesbijkami (jego udział w pewnym panelu dyskusyjnym zakończył się wykopaniem go z wizji po tym jak zripostował feministycznej autorce i lesbijce, iż zaliczył więcej bójek niż ona gorących randek, na koniec jeszcze bezczelnie całując ją w usta, oczywiście bez jej zgody i oczywiście pod wpływem!). Na temat feministek (jak i wszystkiego innego) wypowiadał się bez ogródek: “I don’t care if they take off their bras and pants as long as they jump into my bed afterward.”
Urodził się w Wimblendon w Anglii. Swoje pierwsze seksualne doświadczenie miał ze swoją szwedzką nianią w wieku lat dziewięciu, kiedy ta położyła się z nim i jego bratem nago do łóżka. Po latach wspominał to tak: „Had Ingmar been a man and we little girls, she would have been locked up as a child molester,” . Czasy szkolne miał raczej burzliwe – zanim wywalono go z trzynastu szkół (był dyslektykiem), najchętniej robił za klasowego klauna i buntownika wobec autorytetów. Po gwałtownie zakończonej edukacji w wieku lat siedemnastu zaczął pracować. Zaliczył karierę sprzątacza, taksówkarza, barowego wykidajły, boksera a nawet pracownika kostnicy. Potem przyszło aktorstwo, którego pierwsze kroki stawiał głównie w horrorach. Wolał filmy niż teatr, gdyż myśl, iż musiałby wykonywać codziennie to samo i w dodatku na trzeźwo była nie do zniesienia. Jedyną kobietą, którą faktycznie szanował była jego babka („the only one who understood me, listened to me, encouraged me and kissed me”) i po tym jak zmarła, Reed schował się w ogrodzie za kłębem rododendronów i nie mógł przestać płakać.
Jego przekonanie, iż najlepszym lekarstwem na nudę jest zrobienie czegoś niedorzecznego lub wyzwanie kogoś do bójki znalazło podatny grunt w zamiłowaniu do alkoholu. Będąc w jego towarzystwie, gdy ten był pod wpływem można było liczyć na to iż a) kogoś pobije b) coś zdemoluje i c) na pewno w którymś momencie się obnaży. Jego ulubioną imprezową sztuczką było właśnie to ostatnie: wyciągał swojego wytatuowanego penisa, którego pieszczotliwie zwał „My Mighty Mallet”. Co do burd to pomimo łobuzerskiego stylu bycia, dzień później grzecznie i bez słowa płacił za szkody. Zawsze twierdził, iż puby lubi najbardziej gdyż „you meet a better class of people in pubs” choć z czasem do większości miał absolutny zakaz wstępu (podobnie jak do hotelowych barów). Podobno podczas swojego weekendu kawalerskiego wychlał ponad sto kuflów piwa. Inny legendarny wyczyn to impreza z 36 rugbistami podczas której pochłonięto 60 galonów piwa, 32 butelek szkockiej, 17 butelek dżinu, cztery kraty wina i jedną butelkę Babycham. Typowy lunch z żoną i kumplem składał się z ośmiu dżinów z tonikiem, czterech butelek wina i sześciu brandy. Kompanów do drinka miał zacnych: Keitha Moona z „The Who”, Steve’a McQueena, George’a Besta i Richarda Burtona. Ten ostatni był regularnym towarzyszem do czasu gdy Elizabeth Taylor tupnęła nóżką i zabroniła mężowi schadzek z Reedem, gdyż podobno miał zły wpływ na jej partnera. Wiedząc, jak wyglądał ich typowy dzień, w którym (oprócz seksu i kłótni) nie brakowało sporej ilości alkoholu, Liz po prostu nie znosiła konkurencji. Podobno by wejść do kręgu towarzyskiego aktora, trzeba było wypić za jednym zamachem butelkę porto i przez 20 minut się nie zrzygać.
Odszedł tak jak żył czyli na pełnej k…rwie. Po kolejnym dniu zdjęciowym na planie „Gladiatora”, zaliczył wypad do baru gdzie wypił 12 podwójnych rumów z colą, nieznaną liczbę szklanek whiskey i pojedynek na rękę (kolejny element jego ulubionych zabaw po pijaku). Zmarł zaraz potem we śnie, nie musząc dzień później mierzyć się po raz kolejny z bolesnym kacem.
Pomimo, iż czytanie o jego alkoholowych ekscesach jest niezłą rozrywką, prawda jest taka, iż było to raczej żałosne i na pewno też trochę smutne. Na YouTubie można odnaleźć sporo wystąpień z talk shows Reeda, podczas których jego pijaństwo kłuje w oczy i aktor zalicza mocno żenujące występy (choćby u Michaela Aspela). Jak wielu aktorów był człowiekiem mocno skomplikowanym, pełnym lęków i kompleksów. Jak wielu aktorów, uciekał w alkohol by pozbyć się tychże lęków i kompleksów. No i jak wielu aktorów zatracił się w alkoholizmie, kosztem swojej kariery (nawet producenci „Gladiatora” mieli spore obawy przed zatrudnieniem Reeda z racji pijackiej legendy jaka się za nim ciągnęła). Na pewno pomimo tej skazy, pozostaje jednym z bardziej charyzmatycznych artystów swojego pokolenia i chwała mu za to.
„I regret not having made love to every woman on earth. I regret not having kissed the wet nose of every dog on earth. I regret not having been into every bar on earth, but that doesn’t make me a hell-raiser. If someone punches me on the nose, I will punch them back. If they buy me a drink, I will buy them one back.”
Jeśli lubicie pijackie historie z życia aktorów to pozycją obowiązkową jest „Hellraisers: The Life and Inebriated Times of Richard Burton, Richard Harris, Peter O’Toole and Oliver Reed” autorstwa Roberta Sellersa