Niedoceniony horror, który przepadł podczas pandemii
“The Empty Man” to przykład filmu, którego istnienie zakrawa na cud: mało doświadczonemu reżyserowi dano totalną swobodę twórczą a wielkie studio (20th Century Fox) wyłożyło kupę kasy by ją sfinalizować. Potem przyszła fuzja z Disneyem, zmiany organizacyjne i nagle produkcja stała się niechcianym dzieckiem, którego próbowano pozbyć się wraz z kąpielą. Ostatecznie bez żadnej większej promocji, film doczekał się zwiastuna zrobionego raptem na tydzień przed premierą (sugerującego zupełnie inny, gorszy film) by potem trafić do kin w samym środku szalejącej pandemii, mając za widownię głównie puste kinowe krzesła. Co więcej, do dziś nie został wydany na żadnym nośniku. “The Empty Man” to zdecydowanie kino grozy mocno niedocenione, który zasługuje na odkrycie.
Ale po kolei: “The Empty Man” to dzieło Davida Priora, gościa który najpierw sprawił, iż specjalne wydania filmów na DVD stały się hitem dzięki fajnym, unikalnym opakowaniom i masie nietuzinkowych dodatków. To on jest autorem wielu dokumentów dołączanych do filmów choćby Davida Finchera. Warto też dodać, iż to jego samotny wysiłek doprowadził do wydania na zachodzie “Ravenous” Antonii Bird a co za tym idzie uratowania tej nietuzinkowej produkcji od zapomnienia. Pracując razem z Fincherem, Prior sporo się nauczył i wpływ twórcy “Zodiaka” jest mocno zauważalny w “The Empty Man” (począwszy od specyficznego tempa a na kadrowaniu, montażu czy kolorystyce skończywszy). Po latach szlifowania rzemiosła u boku znanych reżyserów, Prior postanowił nakręcić coś własnego, pierwszą wprawkę w kreowaniu niezapomnianej atmosfery pochłaniającej niczym bagno czyli szort “AM1200”. Na OPIUM wrzucałam go bodajże już dwa razy i zrobię to po raz trzeci ponieważ to rzecz niesamowita jeśli chodzi o klimat i budowanie tajemnicy ale przede wszystkim jeden z najlepszych hołdów lovecraftowskim mitom. “AM1200” jest niejako przystawką do tego co Prior rozwinął w swoim daniu głównym i to właśnie sukces szorta sprawił, iż studio 20th Century Fox wyłożyło kasę na jego debiut pełnometrażowy (będący luźną adaptacją komiksu z 2014 roku).
“The Empty Man” to ewenement w kategorii mainstreamowego horroru, gdyż zawiera wszystko to czego produkcje kina grozy z dużych studiów za duże pieniądze zazwyczaj unikają. Film trwa grubo ponad 2 godziny, gdzie jakieś 25 minut poświęcono wyłącznie na sam prolog (który spokojnie można traktować jako oddzielny mini film, zresztą początkowo właśnie tym był). Spory nacisk postawiono nie tylko na rozwój historii ale też i świat przedstawiony z jego mitologią i filozofią. To rzecz, którą ciężko zaklasyfikować tylko do jednego gatunku: z jednej strony czerpie garściami z pulpy, prezentując nadprzyrodzoną opowieść detektywistyczną („Harry Angel” vibes) i tajemniczy kult. Z drugiej, sporo tutaj klasycznego horroru o dziwacznym boogiemenie i lokalnej legendzie. Do tego kotła wrzucono jeszcze niełatwe koncepty, których niektórych źródeł szukać trzeba w tybetańskim mistycyzmie, sporo fatalizmu jak i dramat jednostki uwikłanej w coś co zdecydowanie przerasta ludzkie pojmowanie i stawia pytania o wolną wolę czy tożsamość (tu kłania się choćby „Blade Runner”). Największą jednak zaletą (wadą?) jest niejednoznaczność. “The Empty Man” to film mocno epicki w swojej gatunkowej rozpiętości i niewątpliwie ambitny, świadomie skierowany do dorosłego widza a nie grupy dzieciaków szukających taniego dreszczyku emocji w piątkowy wieczór. Realizacyjnie stworzony pewną ręką, gdzie kunszt widać w każdym ujęciu, ciężki od niepokojącego klimatu i tajemnicy, z muzyką, która sama w sobie budzi dreszcze (kolaboracja kompozytora Christophera Younga z dark ambientowym Lustmord to coś przerażająco pięknego). Wisienką na torcie jest James Badge Dale wcielający się w postać detektywa. Aktor zazwyczaj drugiego planu, który częściej powinien trafiać na ten pierwszy (choć jakoś nie ma do tego szczęścia, więc liczę że w końcu trafi mu się jakiś porządny serial).
No i niby jak to wszystko miało sprzedać komercyjne studio dla zwykłego zjadacza popkornu? Nie dość że długaśny i niejednoznaczny to jeszcze z dziwaczną i zamotaną fabułą i z gościem w głównej roli, którego mało kto kojarzy. Jeśli rzucicie okiem na zwiastun to okaże się, iż obiecano wam jakiegoś klona “Slender Man” z mnóstwem dzumpskerów trwającego pewnie jakieś 90 minut. Ja też długo w to wierzyłam i unikałam seansu (gwoździem do trumny były jeszcze fatalne recenzje choćby z Rotten Tomatoes). I żeby nie było: to nie jest film pozbawiony wad. Owszem ciężar ambicji wypływający z zawartych w nim motywów jest też jego przekleństwem. Fabuła nie zawsze ma sens i można natknąć się w niej na kilka dziur logicznych, do tego pierwsza połowa zdecydowanie broni się lepiej niż druga a czasami powolne tempo może dokuczać. Podziwiam jednak Priora że nie dał studiu zarżnąć swojej niełatwej wizji i że Fox w ogóle dopuścił ten film do dystrybucji w niezmienionej formie (chciano go skrócić o połowę). “The Empty Man” to spore zaskoczenie: kosmiczny horror pełną gębą wyglądający jak zagubiony projekt Davida Finchera. Być może jest to jeden z tych filmów, którego kultowość i właściwy odbiór przyjdzie po latach (jak carpenterowski „The Thing”)? Mam nadzieję, że Prior się nie zniechęcił bo facet ma niesamowity potencjał i swój następny film nakręci już dla A24 lub innego niezależnego studia, które lepiej sprzeda jego nietuzinkowe i mocno frapujące wizje.