Tym razem zapraszamy do lektury wywiadu z Calvinem Reederem, twórcą „The Oregonian” – filmu o którym tak po prawdzie trudno na razie cokolwiek powiedzieć poza tym, że zapowiada się na dość ciężkie i brutalne dziwadło w starym stylu. Poniżej także trailer, w którym wyraźnie czuć ducha B-klasowego kina lat siedemdziesiątych. I fajnie, ja takie rzeczy lubię, więc trochę tam sobie po „The Oregonian” obiecuję.
Jest takie miejsce gdzie przestrzenie są rozległe a lasy gęste. I dziwne. Mógłbyś na zawsze zgubić się w tej gęstwinie. Spotkasz kierowców ciężarówek z problemami i stare kobiety z dziwnymi mocami. Może nawet poznasz futrzanego przyjaciela. Pamiętaj tylko, żeby być cicho. Spędź trochę czasu z kobietą z Oregonu, która zagubiła się gdzieś w drodze, uciekając przed swą przeszłością. Kobietą, która, czy jej się to podoba, czy nie, ma teraz okazję zmierzyć się ze wszystkim, co groteskowy Północny Zachód ma do zaoferowania. [sundance.org]
Przedstaw proszę swoje poprzednie dokonania filmowe.
Zacząłem robić filmy w 2001 roku, wraz z moim dobrym kumplem Buddym Hallem. Pochłonęło nas to bez reszty, nawet sami ręcznie montowaliśmy nasze pierwsze projekty na urządzeniu Steinbecka [Steinbeck flatbed, nie wiem jak po polsku nazywa się to ustrojstwo – przyp. Stark]. Choć trudno nazwać nasze pierwsze próby udanymi, wykształciła się wtedy u mnie fascynacja estetyką szesnastomilimetrową. Następnie zrobiłem kilka szortów, które pomogły mi odnaleźć własną ścieżkę filmową. A dwa z tych krótkich filmów („Little Farm” i „The Rambler”) również były pokazywane na Sundance odpowiednio w 2007 i 2008 roku.
Fabuła „The Oregonian” nie została jeszcze oficjalnie przedstawiona – czy mógłbyś rzucić nań nieco światła?
Kobieta opuszcza farmę i wkracza w nieznane. To zdecydowanie nieprzyjazna, mocno psychodeliczna podróż. Parapsychiczna tajemnica.
Gdy po raz pierwszy usłyszałem o „The Oregonian”, pierwsze skojarzenia jakie przyszły mi do głowy to „Teksańska Masakra Piłą Mechaniczną” i „Wybawienie”. Czy film Twój faktycznie będzie miał jakieś punkty styczne z tymi klasykami, czy to raczej wyobraźnia płata mi figle?
Wydaje mi się, że wizualnie i stylistycznie „The Oregonian” faktycznie może budzić takie skojarzenia, choć historia sama w sobie jest raczej odległa od wspomnianych klasyków. A tak w ogóle, to lubię te filmy, zresztą kto nie lubi?
Czy film zawiera elementy nadnaturalne, czy chodzić tu będzie raczej o zwykłą ludzką przemoc?
Jeśli chodzi o kwestie nadprzyrodzone, to odpowiem „tak”, aczkolwiek bardziej pasowałoby tu określenie „metafizyczne”. Film unurzany jest w niezwykle gęstym klimacie, który nie ustępuje aż do samego końca. Atmosfera „The Oregonian” jest mocno niepokojąca, a czasami zwyczajnie wręcz odpychająca. Nie jest to więc ani film o duchach, ani strzelanka, starałem się po równo rozłożyć elementy piękne i przerażające. Wiele mnie kosztowało aby stworzyć coś naprawdę oryginalnego.
Po raz kolejny pracujesz z Lindsay Pulsipher. Ona jest w tej chwili jedną z gwiazd „True Blood”, Ty wciąż siedzisz w kinie niezależnym. Opowiedz o Waszych relacjach. Będziecie jeszcze pracować w przyszłości?
Jesteśmy z Lindsay parą od sześciu lat. Wspólnie zrobiliśmy pięć filmów i jest dla mnie oczywiste, że będą kolejne. Cała ta przygoda z „True Blood” to dla niej fantastyczna sprawa. Wcześniej występowała też w serialu „The Beast” z Patrickiem Swayze, zatem już od jakiegoś czasu balansuje ona między moimi dziwnymi małymi filmami a telewizją. Jest to wyzwanie, ale gra chyba warta świeczki.
Twój film wyświetlany będzie wkrótce na Sundance. Masz jakieś szczególne oczekiwania związane z tym festiwalem?
Chcę tylko, żeby mówiono i myślano o „The Oregonian”. Byłbym naprawdę zawiedziony, gdyby ludzie zapomnieli o nim w dzień po obejrzeniu.
Dzięki za wywiad!