Czy najnowszy Pan D gryzie? Czy może jedynie marnie szczerzy kły?
W okresie świątecznym Brytyjczycy dostali niekonwencjonalne adaptacje dwóch kultowych klasyków. Najpierw szum wywołała radykalna ekranizacja “Opowieści Wigilijnej” Dickensa od twórcy „Peaky Blinders” a następnie nie mniejsze kontrowersje spowodował miniserial “Drakula” zrealizowany w koprodukcji Netfliksa i BBC. Powieść Brana Stokera przenoszono na mały i duży ekran niezliczoną ilość razy, tak więc jest to już temat dziś dość mocno oklepany. Przed twórcami (ekipą odpowiedzialną m.in za “Sherlocka” Z Cumberbatchem) stało więc nie lada wyzwanie by historię przerobioną przez kino i telewizje na milion sposobów jakoś odświeżyć i sprawić by stała się atrakcyjna dla nowego pokolenia odbiorców. Czy im to wyszło? No cóż, zastrzyk świeżej krwi potrafi ożywić skostniałą konwencje ale obfita transfuzja może spowodować poważny zator.
“Drakula” w dwóch pierwszych odsłonach jest produkcją wciągającą i sprawnie zrealizowaną. Mocno świeżą i przewrotną a jednocześnie pielęgnującą niemalże z namaszczeniem smaczki z książki. Obsadzenie dojrzałego Duńczyka Claesa Banga to według mnie strzał w dziesiątkę bo nowy Pan D to z jednej strony hołd staro-szkolnym poprzednikom w zamaszystej pelerynie (Beli Lugosi,Christopherowi Lee, Frankowi Langelli i największej inspiracji czyli Louisowi Jourdanowi) a z drugiej to twór nad wyraz współczesny: pełen ironii i dystansu, równie czarujący co skutecznie zabójczy, a także przepełniony zwierzęcym magnetyzmem i charyzmą. Przede wszystkim jednak nieprzeciętnie inteligentny. Jego bezczelne teksty podszyte specyficznym angielskim humorem są jawnym i jakże uroczym mruganiem do widza. Bang świetnie się bawi a my wraz z nim. Co więcej, choć serial zrealizowano w koprodukcji z publiczną telewizją to wcale nie brakuje mu jaj. Jest cudnie krwawo i kiedy trzeba też i obrzydliwie (szokująca przemiana z wilka, spotkanie z zakonnicami czy “zdjęcie twarzy”), fajnie czuć klimat gotyckich horrorów (z ponurym zamczyskiem – labiryntem na czele), hold hammerowskim produkcjom jak i zabawę formą.
Odcinek drugi – zdecydowanie mój ulubiony – to rozszerzona wersja rozdziałów z podróży “Demeter” do Anglii. Uwielbiam opowieści rozgrywające się na ograniczonej przestrzeni z grupą skrajnie różnych postaci. ten segment oscyluje gdzieś pomiędzy “I Nie Było Już Nikogo” Agaty Christie a “The Thing” Carpentera z tym wyjątkiem, iż sprawcę znamy od początku i z lubością oglądamy jego niecne uczynki na pokładzie statku. Również w tej części, szerzej poznajemy jeden z talentów Drakuli będący niejako jego tajnym sposobem na przetrwanie i świetną adaptację wraz z upływem kolejnych stuleci. Wampir wysysając krew swoich ofiar, przejmuje ich język, wiedzę i osobowość. Jednak nie tylko Bang jest tu gwiazdą ale także Lucy Wells, wcielająca się w siostrę Agatę. Ich dynamika i niesamowita chemia trzyma ten odcinek w kupie i jest najlepszym elementem całego serialu. Już jej introdukcja w pierwszym odcinku ostro podkreśla, iż będziemy mieli do czynienia z nietuzinkową zakonnicą (“Bóg ma nas gdzieś”) a prawdziwa tożsamość jest fajną zabawą z utartą konwencją.
A potem nadchodzi odcinek finałowy i wszystko siada. (Uwaga będą spoilery). Nowatorski zabieg przeniesienia nagle akcji do teraźniejszości zabija klimat i kompletnie zmienia wydźwięk całej historii. Domyślam się, iż twórcy uznali, iż będzie zabawnie gdy wrzucimy ponad sześciuset-letniego wampira do współczesności (niech sobie poluje na ofiary przez Tindera hłe hłe) ale przez większość czasu ta idea jest po prostu grubymi nićmi szyta i głupawa (zdobycie hasła do WiFi i znalezienie prawnika przez Skype’a). Ostatecznym kołkiem w serce serialu jest pomysł na relacje pomiędzy Lucy i Drakulą. “Najwspanialsza Oblubienica” okazuje się narcystyczną selfie-queen a Pan D jest niczym więcej niż podstarzałym cukierkowym tatusiem (choć w tym przypadku „krwawy tatuś” brzmi bardziej adekwatnie) urzeczonym jej…wait for it…nihilizmem! Doprawdy przez 600 lat wampir który widział niejedno i z niejednej szyi smakował dał się oczarować samolubnemu pustakowi tylko dlatego, że owa panna ma gdzieś śmierć jak i wszystko inne?! Zresztą motyw śmierci i nieśmiertelności w kontekście wiekowego krwiopijcy dzięki (kolejnemu) fatalnemu pomysłowi twórców sprawia, iż legendarny potwór zostaje obdarty z jakiejkolwiek godności i okazuje się nikim innym jak zwykłym tchórzem. A ckliwe zakończenie jest już ostatecznym gwoździem do trumny. Czy coś ratuje ten trzeci epizod? Tak, strona wizualna. Oglądając ten odcinek ma się wrażenie, iż duch Mario Bavy jest wciąż żywy. Kolory, kompozycje, gra światła i cienia od razu skojarzyły mi się z włoskimi gotykami i dreszczowcami. Niestety, nawet tak piękna forma nie ratuje fatalnej treści.
Ktoś gdzieś napisał, iż nowa “Drakula” jest jak dobry seks, który zbyt szybko przeradza się w ten niedobry . Zaczyna się od przyjemnej gry wstępnej i rosnącego napięcia by na koniec gwałtownie opaść i przynieść jedynie rozczarowanie. Nie wiem jak Wy ale ja nie miałam orgazmu choć na wstępie nie brakowało mi podniet. Kochanków Gatissa i Moffata zbyt mocno porwała chęć nadmiernego eksperymentowania.