May (2002)

 

Dziwna, mała dziewczynka

Adam: „I like weird”

May: „I am weird”

Debiut Lucky’ego McKee ciężko wrzucić do jakiegoś konkretnego gatunkowego worka. Niby to horror ale głównie psychologiczne studium samotności i wyobcowania. Mamy tu też nieco czarnej komedii a nawet romans zamknięty w dziwacznym trójkącie. Reżyser zszywa te skrawki bardzo umiejętnie a dzielnie mu w tym pomaga Angela Bettis w swojej kultowej już roli. Całość spowija dość osobliwy klimat: z jednej strony czuć tu wpływy najtisowego kina obyczajowego z niezależnego podwórka a z drugiej, nad całością unosi się atmosfera czegoś o wiele bardziej niepokojącego, przywodząc na myśl „Psychozę” Hitchcocka.

Pewnego dnia obsesyjne zainteresowanie przystojnym mechanikiem sprawia iż tytułowa May zadurza się w nim bez reszty. Jednak dla niego jej osobliwość stanowić będzie jedynie ciekawostkę łechtającą jego własne ego. Do czasu, bo Adam – amator dziwactw i makabry o ironio okaże się zbyt miękki i gwałtownie się wycofa gdy dziewczyna posunie się o krok za daleko. Odtrącona wróci pamięcią do rady swojej matki: „Jeśli nie potrafisz znaleźć przyjaciół, powinnaś ich sobie stworzyć”, co też uczyni w noc Halloween właśnie. Będzie już wtedy zupełnie inną kobietą, w pełni akceptującą swoją inność i zwichrowanie.

May jest odludkiem, „dziwadłem” z racji uporczywego zeza z którym zmaga się od dzieciństwa, jednostką społecznie pogubioną, usilnie łaknącą kontaktu z drugim człowiekiem. Z jednej strony zżerana przez własne kompleksy i niezręczną osobowość budzi litość a z drugiej nakręcana przez swoje wydumane fantazje i zbytnią emocjonalną nachalność nieco irytuje. Jako protagonistka jest niezłym paradoksem i Bettis koncertowo odgrywa jej skomplikowaną naturę. Bywa momentami strasznie „creepy” a jednocześnie jakoś tak rozczula.

Oglądając poczynania tej bohaterki, trudno w trakcie seansu uniknąć uczucia zażenowania i niejako ciąży ono nad widzem prze większość filmu. Jednak ciężko oderwać wzrok oj tej nieuchronnej kraksy , gdyż podświadomie wyczuwamy, iż pod powierzchnią kryje się coś bardziej złowieszczego. I McKee umiejętnie to podkręca by w finale dać temu upust. Prze większość filmu elementów horroru jest naprawdę niewiele, reżyser rzuca nam raptem okruszki, które zwiastują i przede wszystkim przypieczętowują los jego heroiny.

May wiele łączy z Travisem Bickle z „Taksówkarza” – oboje przez swoja alienację, smutek i zgorzkniałość kierują swoje uczucia w niewłaściwą stronę. Co więcej, ani Travis ani May nie potrafią nawiązywać „normalnych” relacji, w ich umysłach romans jest albo zbyt mocno wyidealizowany albo zbyt perwersyjny a porażka sprawia iż pękają i zalewa ich długo tłumiona frustracja.

Dawno nie pamiętam horroru, który miał tak smutne zakończenie, McKee funduje bardzo gorzki finał swojej bohaterce. Jednak jest to finał jak najbardziej adekwatny i w pełni zasłużony. W tych ostatnich minutach opowieść uderza w ton ponurej baśni bez happy endu. Nie każde brzydkie kaczątko zostaje łabędziem i nie każdy Kopciuszek znajdującą swojego księcia.

Dodaj komentarz