Hiszpania rośnie w filmową siłę. Nie mówię tu o kinie ambitnym a la Bunuel czy Almodovar, bo w tym byli mocni od zawsze, ale o kino gatunków. Jeśli chodzi o horrory czy thrillery, to ojczyzna chorizo pomału staje się małą potęgą w Europie. Wydaje się zatem kwestią czasu zanim Hiszpanie zaczną dominować także w innych rodzajach kina popularnego. Ważne przy tym jest to, że nie kopiują bardziej utytułowanych kumpli zza oceanu, lecz wyrobili coś na kształt swojej własnej „tożsamości ekranowej”. Summa summarum skończy się tym, że to Amerykanie zwietrzą kolejny po Azji rynek, który można wyeksploatować a my za kilka miesięcy będziemy pewnie co drugi dzień donosić na Opium o kolejnym „niepotrzebnym rimejku”. Zresztą już się zaczęło, patrz: „[REC]”
Kraj: Hiszpania
Rok Produkcji: 2008
Reżyseria: F. Javier Gutiérrez
Scenariusz:
F. Javier Gutiérrez
Juan Velarde
Obsada:
Víctor Clavijo
Mariana Cordero
Eduard Fernández
Juan Galván
Ana de las Cuevas
„Before The Fall”, albo „Tres Dias” (pod takim tytułem film funkcjonuje w Hiszpanii) Francisco Javiera Gutiérreza jest na tyle dobry, że Jankesi zapewne wezmą go jako jeden z pierwszych do odstrzału. To zupełnie niezwykły amalgamat kina apokaliptycznego, dramatu obyczajowego i thrillera. Coś jakby „Siódmy Dzień” Saury połączyć z dajmy na to „Ostatnim Brzegiem” i do tego dołożyć szczyptę np. „Przylądka Strachu”. Całość rozgrywa się w nieokreślonym czasie i miejscu. Po samochodach i sprzętach można wnioskować, że to być może początek lat osiemdziesiątych, gdzieś w Hiszpanii… ale w sumie po co. To zawieszenie w czasie i przestrzeni tylko potęguje lekko oniryczny klimat całości. Ale, główny bohater filmu to około trzydziestoletni mężczyzna, który niczego w życiu nie osiągnął. Żyje z matką, nie ma kobiety, sensownej pracy… można wręcz powiedzieć, że wegetuje z dnia na dzień. Dlatego wieść o tym, że za trzy dni w Ziemię uderzy meteoryt, który wedle wszelkich przewidywań zmiecie całe życie z powierzchni planety, Ale przyjmuje ze wzruszeniem ramion i opuszczoną głową. Nie mając nawet pomysłu jak spędzić ostatnie kilkadziesiąt godzin życia, godzi się pojechać z matką do posiadłości jego brata Tomasa, gdzie – pod nieobecność ojca – kilkoro dzieci zostało samych na gospodarstwie. W międzyczasie, wykorzystując wszechobecny chaos, z więzienia ucieka niejaki Soro, morderca dzieci, którego wiele lat temu Tomas pomógł pojmać. Jak nietrudno się domyślić, Soro wymyślił sobie, że ostatnie chwile życia poświęci na zemstę na Tomasie. Obiektem owej zemsty mają być dzieci. Ale w jakimś ostatnim zrywie przyzwoitości staje pomiędzy swoimi bratankami i bratanicami a zwyrodnialcem.
Bardzo zgrabnie wyszedł ten kameralny dramat na pierwszym planie, podszyty globalnym dramatem w tle. Nie ma tu żadnej sztucznej nadziei. Ale, choć stara się pomóc dzieciakom w konfrontacji z Soro, tak naprawdę od początku do końca dokładnie wie, że wszystkie jego działania są beznadziejne. Wydaje się jednak, że mężczyzna po prostu, zwyczajnie nie chce umierać nie zrobiwszy w całym swoim nędznym życiu choćby jednej ważnej, istotnej rzeczy. Tak aby odejść z tego świata ze świadomością, że jego egzystencja była w istocie cokolwiek warta.
Interesująco przedstawione są też zachowania ludzi w obliczu katastrofy – o postawie Ale już pisałem, z kolei inni wybierają samobójstwo. Część ma nadzieję, że uda się przetrwać katastrofę w górach. Inni jakby w ogóle nie zauważali co sie wokół nich dzieje. Nie brakuje rabunków i rozbojów. Nawet w mediach już nikt nikogo nie czaruje i wprost mówi się o tym, że wszystkie sposoby ratunku planety zawiodły i nie pozostaje nic innego jak czekać na zagładę (Co puszczają w telewizji ostatniego dnia? Transmisję ostatniej mszy z Watykanu – genialny motyw!). Myślę, że to co widać w filmie w skali mikro dość dobrze odzwierciedla co mogłoby się dziać w obliczu apokalipsy także w skali makro.
Choć widać gołym okiem, że twórcy nie dysponowali wysokim budżetem, film cechują mistrzowskie – utrzymane w tonacji sepii – zdjęcia i nie ma w tym stwierdzeniu cienia przesady. W tej kwestii „Before the Fall” dorównuje najlepszym produkcjom azjatyckim. Z kolei przyczepiłbym się nieco do muzyki, która moim zdaniem chwilami zbyt dobitnie podkreśla wydarzenia na ekranie. Życzyłbym tu sobie bardziej subtelnych dźwięków, takich jak np. w „No Country for Old Men” (tak, w tym filmie JEST muzyka, w przeciwieństwie do tego co większość ludzi twierdzi, ale to tak na marginesie). Mam też wrażenie, że pod koniec filmu te apokaliptyczno-dramatyczno-thrillerowe proporcje zostają jakby nieco zbyt mocno zachwiane na korzyść tego trzeciego elementu, generalnie jednak nie na tyle aby robić z tego faktu jakąś tragedię. Za to znakomita jest sama końcówka, która pomimo mocno pesymistycznego wydźwięku całości, jest w pewien dziwny sposób… pogodna. Nie, uspokajam już co poniektórych, planeta nie została w cudowny, hollywoodzki sposób ocalona i nie wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Po prostu te ostatnie parę minut to jakby łagodne pogodzenie się z losem, bez wielkich przemów, bez patosu. Ostatnie słowa bohaterów są najprostsze jakie tylko można sobie wyobrazić ( i nie, nie jest to „kocham cię”). Zakończył Gutiérrez swoje małe dziełko w sposób najwłaściwszy z możliwych.
Muszę pogratulować reżyserowi „Before the Fall”. Film kiedy trzeba jest subtelny, ale również nie cacka się z widzem kiedy jest to konieczne. Mam nadzieję, że ta nietuzinkowa produkcja doczeka się w niedługim czasie dystrybucji w naszym kraju chociażby na DVD. No i radzę cały czas uważnie zerkać na południowozachodnią część naszego kontynentu, bo naprawdę coraz ciekawsze rzeczy dzieją się na Półwyspie Iberyjskim.
P.S.: Wykrakałem w pierwszym akapicie – Wes Craven wypowiedział się parę dni temu, że chce wyprodukować remake. Reżyserią miałby się zająć niejaki Denis Iliadis – jego protegowany, który właśnie nakręcił remake „Ostatniego Domu po Lewej”. No cóż…
Tweet
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz