Na koniec 2010 r. trafiło mi się największe jego kinowe rozczarowanie. „Tron: Dziedzictwo” był jednym z najbardziej oczekiwanych przeze mnie filmów roku. Wprawdzie wiadomo było, że produkcja ta nie będzie niosła nie wiadomo jak głębokiego przesłania, ale aż takiego fabularnego koszmarku się nie spodziewałam.
Kraj: USA
Rok Produkcji: 2010
Reżyseria: Joseph Kosinski
Scenariusz: Edward Kitsis, Adam Horowitz
Muzyka: Daft Punk
Obsada:
Jeff Bridges
Garrett Hedlund
Olivia Wilde
Ktoś powie, że oryginalny „Tron” również miał naiwną i niezbyt jasną fabułę. Jednak będąc dzieckiem swoich czasów, prezentował jakże interesujące wtedy idee i to w estetyce, która, choć efekty specjalne się zestarzały, nadal robi wrażenie oryginalnością. No i miał urok, klimat, przez który wciąż darzymy ten kultowy film dużym sentymentem.
Nowy „Tron” też wpisuje się w swój czas, ale w sposób negatywny, należy bowiem do popularnego ostatnimi laty nurtu pustych mega produkcji skupiających się wyłącznie na komputerowych popisach wizualnych. Pod tym względem film prezentuje się znakomicie, choć fakt, że efekty należą do najnowszego stanu techniki, nie rzuca się w oczy tak, jak to było np. w przypadku „Avatara”. Ale naprawdę jest na co popatrzeć. Nie wyszło tylko odmłodzone oblicze Jeffa Bridgesa, które w początkowych scenach „w realu” wygląda jeszcze całkiem nieźle, ale już w zbliżeniach w świecie wirtualnym robi okropne, nienaturalne wrażenie. Dziwne, bo po takich filmach jak wspomniany już „Avatar”, „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona”, czy „The Social Network” (bracia Winklevoss) myślałam, że twarze mamy już opanowane. Co więcej, największe wrażenie estetyczne zrobiły na mnie unowocześnione projekty z pierwszego „Trona”, takie jak świetliste motocykle, kostiumy, dyski, czy statki rozpoznawcze (Reco), a więc największe ukłony i tak składam twórcom z 1982 r. To co nowe, nie jest już tak oryginalne. Klimat zdjęć z pierwszej części filmu kojarzy się z tym, co u Nolana robi Walter Pfister („Incepcja” zwłaszcza), w scenografii Sieci znajdziemy elementy inspirowane „Łowcą androidów” i trochę „Matriksa”, a scena posiłku u Kevina Flynna przypomni Wam pewnie „2001: Odyseję kosmiczną”. 3D na szczęście nie jest nachalne, ponadto mamy dobrą wiadomość dla osób, które nie przepadają za okularami do trójwymiaru: spora część filmu wcale w 3D nie jest i można je sobie, zwłaszcza na początku, odpuścić.
Poza stroną wizualną świetna jest także muzyka autorstwa duetu „Daft Punk”. Podoba mi się ta nowa moda na komponowanie muzyki filmowej przez twórców nie specjalizujących się w tym gatunku (wcześniej Trent Reznor i „The Social Network”, a niedługo np. The Chemical Brothers i „Hanna”).
Szkoda tylko, że przez 28 lat, jakie minęły od premiery „Trona” nie udało się przygotować scenariusza, który byłby choć odrobinę ciekawy. Fabuła jest szczątkowa, pełno tu dłużyzn, ale najgorsze są drętwe i boleśnie objaśniające wszystko dialogi. Postacie są płaskie i nieciekawe. Biedna Olivia Wilde nie ma praktycznie co zagrać (ale i tak się stara) i może tylko fantastycznie wyglądać. Garrett Hedlund (Sam Flynn) jest drewniany i nieprzekonujący. Jeff Bridges robi, co może, by wycisnąć coś z postaci Kevina Flynna, który po latach uwięznienia w Sieci stał się dziwną krzyżówką Obi-Wana Kenobiego z Kolesiem i to w wersji zen. Tego bohatera ratuje tylko niewątpliwy urok znakomitego aktora. Z kolei Bruce Boxleitner pojawia się tu chyba wyłącznie po to, by usprawiedliwić użycie słowa „Tron” w tytule filmu. Rozczarowało mnie też nawet cameo Daft Punk, bo zamiast sympatycznego mrugnięcia okiem, wytknięto nam ich paluchem. Jasnym punktem jest natomiast postać grana przez Michaela Sheena, która miło kojarzy się z Ziggym Stardustem, czyli kosmicznym alter ego Davida Bowie.
Podsumowując, „Tron: Dziedzictwo” to film bez serca i duszy. Ogląda się go beznamiętnie, podniecać mogą wyłącznie efekty specjalne (to już chyba lepiej zagrać w grę). Jeśli od kina nie wymagacie już niczego więcej, będziecie zadowoleni.
Tweet
Co zrobić. Poprzedni Tron, jak napisałaś, był dzieckiem swoich czasów, a część druga wzorowo kontynuuje tą tradycję.
Takie już mamy dzisiaj czasy. Wrzuć do kotła masę efektów specjalnych, dodaj malutką szczyptę logiki, sensu i fabuły, okraś 3D i masz film, który zarobi miliony. Co z tego, że wydmuszka, i że nie trafia do konesera. Ważne, że zarabia i trafia do lwiej części populacji kuli ziemskiej, która – nie bójmy się tego powiedzieć – jest ciemną masą i wymagania ma małe.
Cujo, sprawiłeś, że poczułem się jak ktoś zupełnie wyjątkowy;)
Miałem ogromne wymagania i zostały one spełnione w 100%. Może dlatego, że nie oczekiwałem rewolucyjnej, oryginalnej fabuły. Nie szukałem świetnie napisanych ról, wielowarstwowych postaci, wielopoziomowej intrygi i nagłych zwrotów fabularnych. Tego w pierwszym „Tronie” przecież nie było.
Była za to przygoda, zabawa, świetne wizualia. To samo odnaleźć można w kontynuacji, oprawione dodatkowo w kapitalną muzykę Daft Punk. „Tron: Dziedzictwo” jest na tyle nowoczesny, na ile powinien, i na tyle składa hołd swemu poprzednikowi, na ile jest to niezbędne.
D’mooN, nie odwracaj Trona ogonem. :) Na czym polegał ‚ogrom’ Twoich oczekiwań? Estetyki i muzyki to można od teledysków wymagać, nie kina.
Ja też nie szukałam rewolucyjnej, oryginalnej fabuły, ani świetnie napisanych ról, itp., itd. Oczekiwałam natomiast choć przyzwoitej fabuły i sympatycznych postaci. A tu (poza tą stroną wizualną i muzyką) DNO! Owszem, w pierwszym „Tronie” były przygoda i zabawa. Oraz KLIMAT. Tutaj była po prostu nuda i dialogi takie, że co drugi parskałam i znacząco patrzyłam na mego towarzysza niedoli. Mój ulubiony, gdyż niezamierzenie doskonale podsumowuje „Tron: Legacy”, to wypowiedziane przez Bridgesa: „Tron, what have you become?!’. :))
Naprawdę jakieś podstawowe wymagania trzeba wobec kina mieć. Nawet rozrywkowego (taki Indiana Jones też miał masę dziur i nieścisłości, ale mimo to nie można mu odmówić inteligencji i humoru np.). Inaczej niedługo będziemy dostawać już same Transformery.
Można oczekiwać i od kina. Niedawno spotkałem się z opinią, że filmy Aronofskiego są właśnie takimi audiowizualnymi bombami, że fabularnie to żadna rewelacja – ale mimo to są dobre. Nie porównuję oczywiście „T:L” do filmów Darrena, tylko zetknięcie się z każdym filmem to właśnie taki test oczekiwań.
Jaki były moje? Oczekiwałem właśnie takiego teledysku – spiętego klamrą pretekstowej fabuły, ale drażniącego zmysły. Dodatkowo trzeba oddać Kosinskiemu, że udało mu się przywołać ducha pierwowzoru. Naiwnej, bajkowej i nieco rycerskiej historii. Prostej? Sztampowej? Oczywiście!
Dla mnie to jednak nie wada.
Ok, rozumiem. Ale ja nie poczułam tego ducha pierwowzoru, a pamiętam więcej niż sentyment, gdyż ostatnio widziałam pierwszego „Trona” jakoś z rok temu. Nie nazwałabym też oczekiwania teledysku ‚ogromnym’ wymaganiem, bo za taką kasę i angażując Daft Punk to było akurat pewne.
Nie wiem, może faktycznie ja już stara jestem, ale dla mnie taki teledysk to za mało na film, na kino.
Co do Aronofskiego, to ja jednak widzę tam coś więcej, no może poza „Żródłem” ;), ale to, IMHO, też było coś więcej niż tylko audiowizualna bomba – znowu użyję magicznego, wprawdzie trudnego do zdefiniowania, ale dla mnie super ważnego słowa: klimat. :)
A co jeśli ja ten niedefiniowalny ‚klimat’ tam znalazłem?:)
Oj tam, oj tam, pewnie bardzo go tam chciałeś i sobie dopowiedziałeś. ;) Chociaż nie, ja przecież też bardzo chciałam, ale mi szybko przeszło. No to nie wiem, co najwyżej mogę się zdziwić niepomiernie. :)
Dyskusja chyba sprowadza się do wniosku: wszystko zależy od oczekiwań, które się miało przed pójściem na ten film.
Ja na pewno mogę powiedzieć, że nie oczekiwałem Transformersów 3, stąd niesmak ;)
Dla mnie film w pełni satysfakcjonujący, dałby rade i bez kina na taśmie vhs tak jak kultowy prekursor. Fabularny koszmar? Fabularny koszmar to jest w Enter The Void i innych filmach które mają jedynie ryć nam w głowach, zamiast dostarczać rozrywki, oddechu i oczarowania. Tron Legacy to dobre kino sf, soft, bez technicznych zagadek, przygoda, ciekawe wątki i postaci. I brdzo się ciesze, bo nieznany mi rezyser zapewnił zastrzyk energii na długo, w przeciwieństwie do ostatnich dzieł Burtona, Gilliama i niestety również Michaela Manna i Scorsese
Z tym klimatem w kinie to jest tak jak z magią Świąt Bożego Narodzenia,a przynajmniej u mnie tak jest :) Jak byłem małym chłopcem magia,aura wyjątkowego wydarzenia była, teraz jak podrosłem(zapracowanie , zabieganie, problemy życia codziennego)magia gdzieś się ulotniła i raczej nie prędko wróci.
Osobiście podobają mi się oba „Trony”.Tego pierwszego oglądałem właśnie jako dziecko kiedy dopiero rodziła się moja fascynacja szeroko pojętym kinem s-f i sentyment pozostanie już do śmierci:).
Nowy mnie nie zawiódł,bo i wymagania miałem stonowane.A jeśli mi czegoś zabrakło to na pewno nie przebogatej fabuły lecz właśnie scen igrzysk(pojedynków na dyski,wyścigów motocykli, syren itp) tego było zdecydowanie za mało jak dla mnie:)
http://m.onet.pl/_m/691d67c740594095b161c0cc090e689e,14,1.jpg
Niestety wszystko prawda. Filmu oczekiwałem od kilku lat i tak się zawiodłem. Jedynie dla muzyki, wizualnych pejzarzy i Oliwi Wilde warto iść na ten film.
Pierwsza recenzja która słusznie zauważyła odwołanie do Odyseji kosmicznej 2001! (już myślałem że nikt tego nie zauważy). Zresztą poza tym jest wiele miksów popukulturowych w tym filmie.
Fabuła, logika i inni aktorzy zawiedli w zasadzie na całej linii. A wymagań wygórowanych nie iałem. A taki reklamowany, hicior (pewnie i tak dobrze zarobił, przez dzieciaków którzy będą mówić WOW, SUPER, lepszy niż Avatar, a pierwszej częsci nie znajć :/ ) Liczyłem na film który dogodzi zarówno dzieciakom, jak i bardziej rozgarniętym. W końcu jakoś fajne Bajki (w końcu to Disney) da się robić, aby się wszyscy dobrze bawili.
A co do jedynki, orginalnego TRONa, to infantylna fabuła to prawda. Ale należy sobie zdać sprawę, że jedynka to defacto historia prześladowań chrześcijaństwa w starożytnym Rzymie + trochę wariacji (np. zapożyczenia ze Star Wars). Generalnie film o wydźwieku moralnym, z jasnym podziałem dobro/zło i mający jednak zaczepienie w rzeczywistości.
Mógłbym długo sie rozwodzić o jedynce, może nawet godzin. O Tron Legacy nie ma zabardzo co dyskutować niestety, poza zapożyczeniami z innych filmów (np. w dużej mierze 1 i 3 cześć Matriksa), które i tak w/g mnie są często nietrafione, nie wpisują się dobrze w „rzeczywistość” Trona.
Osobiście uważam, że każda sekunda tego filmu jest doskonała pod względem technicznym. W mojej opinii pojawił się tutaj problem, o którym wiedział juz obecny reżyser trona. Chodzi o fakt, że kino dzieli się na entuzjastów, którzy oglądają filmy dla odczuć duchowych. Będą zadowoleni z filmu o głębokiej fabule, ze zwrotami akcji i przy okazji z efektami.
Są też ludzie, którzy interesują się designem, grafiką, dla których taki film to hołd składany technologii. Dla tych ludzi ważniejsze jest to „jak” film jest zrobiony, nie to jaką przestawia wartość merytoryczną, czy ujawnia coś czego do tej pory o życiu nie wiedzieliśmy. Dla tych ludzi, ze mną włącznie, Tron:Legacy jest doskonałym pretekstem do tego żeby pójść do kina i przeżywać mentalną masturbację nad efektami specjalnymi za wielkie pieniądze. Dla nas ważne jest jaką technikąfilm był wykonany, treść może być, ale jak jej nie będzie to przynajmniej dialogi nie popsują obrazu :)
(żeby nie było, lubię kino ambitne(także) i przerysowałem to z dialogami celowo, dla żartu)
a tutaj wypowiedź samego reżysera: „(…)there’s no location we can go and shoot a scene for this movie.every single shoot of trone had to be built from scratch. So… if you are not interested in design, i don’t think you will have much fun with this film(…)”