Po piekielnych australijskich upałach, czas na totalną zmianę klimatu – Akcja „On the Ice” rozgrywa się na mroźnej Alasce w środowisku Inuitów, rdzennej ludności tamtego rejonu. Klimatyczny (dosłownie i w przenośni) przedsmak „On the Ice” mogliście już zobaczyć na naszej stronie w szorcie „Sikumi” – „On the Ice” to jakby współczesna, rozszerzona wariacja na temat tego, co można było zobaczyć w tamtym krótkim metrażu. Oto wywiad z reżyserem obydwu filmów, Andrew Okpeahą Macleanem.
W odizolowanym alaskańskim miasteczku Barrow, dwóch inuickich nastolatków, Qalli i Aivaaq, dorasta wewnątrz zamkniętej miejscowej społeczności kształtowanej zarówno przez stare tradycje, jak i skutery śnieżne i hip-hop. Któregoś poranka podczas polowania na foki wraz z przyjacielem, Jamesem, dochodzi do brutalnej bijatyki podczas której James zostaje zabity. Spanikowani, przerażeni, mogący obwinić wyłącznie siebie Qalli i Aivaaq decydują się przedstawić w wiosce tę śmierć jako tragiczny wypadek. Barrow pogrąża się w smutku. Ojciec Qalli’ego wątpi w wersję syna, a sam dręczony winą chłopak nie potrafi poradzić sobie z sytuacją. Po raz pierwszy w życiu Qalli musi stąpać po egzystencjalnym lodzie.[sundance.org]
Twój prezentowany onegdaj na naszej stronie szort zatytułowany „Sikumi” zdobył nagrodę jury na Sundance 2008. Jak wiele nagroda ta zmieniła w Twoim życiu jako filmowiec? Być może pomogła przyciągnąć uwagę potencjalnych sponsorów?
Tamto wyróżnienie zmieniło bardzo wiele w moim życiu. Mam teraz agenta, byłem nominowany i zdobyłem kilka innych nagród jak ta od Fundacji Rasmusona. No i oczywiście pomogło to wszystko w uzyskiwaniu kolejnych funduszy na przyszłe projekty. Poza tym zgłosiłem i dostałem się do kolejnych warsztatów filmowych na Sundance, co również okazało się sporą pomocą. Instytut Sundance nie szczędzi późniejszych wysiłków aby wspierać filmowców, z którymi współpracował. Wspierają finansowo, artystycznie, ale najbardziej pomogły mi zwykłe porady i wskazówki jakie mogłem od nich uzyskać. Kręcenie pierwszego filmu pełnometrażowego to długi, skomplikowany, często kłopotliwy proces. Dlatego cieszę się, że istnieje możliwość zwrócenia się do grupy mądrych, doświadczonych ludzi, których jedynym celem jest pomóc ci zrobić taki film, jaki chcesz zrobić.
Moim zdaniem w „Sikumi” znakomicie spisali się aktorzy, którzy byli absolutnie naturalni i przekonujący. Czemu nie zdecydowałeś się na współpracę z nimi przy okazji „On The Ice”?
To była ciężka decyzja. Po pierwsze jednak, nie jestem pewien czy aktorzy z „Sikumi” w ogóle chcieliby zagrać w „On The Ice”. Wszyscy oni mają pracę, rodzinę i nie wydaje mi się, żeby którykolwiek z nich marzył o karierze profesjonalnego aktora. Poza tym chciałem zrobić zupełnie inny film. Myślę o „Sikumi” jako o skończonej całości – to nie jest skrócona wersja pełnometrażowego filmu. Nie chciałem wziąć po prostu szorta i go wydłużyć. Zdecydowałem się nakręcić film o współczesnej Alasce, zatem postaci zamiast psich zaprzęgów używają skuterów śnieżnych (trudno to do końca określić, ale akcja „Sikumi” umiejscowiona jest około 50 lat temu, zaraz przed tym jak zrezygnowano z zaprzęgów na rzecz maszyn). Chciałem też zagłębić się w życie młodych ludzi na Alasce. Nastolatki czy młodzi dorośli, którzy tam mieszkają, przechodzą bardzo interesujący okres. Ich tożsamość kształtuje się i wypływa zarówno z tradycji sięgającej tysiące lat wstecz, jak i ze stale się odnawiającej współczesnej kultury. Temat wydał mi się na tyle interesujący, że zdecydowałem się nakręcić o tym film.
Wydaje mi się, że w „Sikumi” krajobraz i Natura sama w sobie jest równie istotna jak historia i postaci, prawda? Cicha, majestatyczna, pokazująca jak drobni tak naprawdę jesteśmy. Zakładam, że ten związek z Naturą, będzie równie mocno widoczny w „On The Ice”?
Myślę, że poczucie miejsca gdzie to wszystko się dzieje, jest bardzo istotne. „Sikumi” w całości działo się w jednej lokacji, na zamarzniętym oceanie. „On the Ice” z kolei to zarówno zamarznięty ocean, jak i miasteczko. „Sikumi” eksploruje kwestie moralności dwóch mężczyzn. Zamarznięty krajobraz jest tam jak biała, rozległa przestrzeń, na której wszystko może się zdarzyć. Pozbyć się ciała jest tam łatwo, gorzej z pozbyciem się morlaności. Z kolei „On The Ice” śledzi bohaterów już w mieście, po tym jak wyrzucają ciało do oceanu. Kłamstwo, które przywożą ze sobą z lodowych pustkowi alienuje ich od wszystkiego i wszystkich, których znają i kochają. To, co łatwo przychodzi gdzieś na lodzie, staje się niewiarygodnie ciężkie, kiedy trzeba zmierzyć się z tym w miasteczku. Lodowy bezmiar zastępuje klaustrofobiczne małomiasteczkowe otoczenie, a anonimowość pustego krajobrazu zażyłość maleńkiej społeczności, gdzie każdy zna każdego.
Wiem, że zarówno „Sikumi” jak i „On The Ice” kręciliście w ekstremalnych warunkach pogodowych. Z jakim najpoważniejszym problemem musieliście się zmierzyć podczas tworzenia „On The Ice”?
Najtrudniejszym aspektem podczas produkcji było dostanie się na krawędź kry lodowej, tam gdzie lód styka się z wodą. A w takim miejscu musieliśmy nakręcić kilka kluczowych dla fabuły scen. Lokacja takiej krawędzi stale się zmienia, wszystko zależy od wiatru i prądów oceanicznych. Raz może być dwie mile od brzegu, a następnego dnia dwadzieścia. No i dlatego kręcenie w takim miejscu wiąże się z pewnym niebezpieczeństwem – znajdziesz się z całą ekipą po niewłaściwej stronie bryły lodowej, zawieje wiatr i dryfujesz na otwarte morze. Chcieliśmy nakręcić te sceny w pierwszych kilku dniach, ale zwyczajnie nie mogliśmy się tam dostać aż do momentu, w którym kończyliśmy zdjęcia. Musiałem wręcz przepisać kilka scen tak, aby można było nakręcić je w innej lokacji. Koniec końców jednak udało się, zrobiliśmy to, co chcieliśmy, ale było blisko.
Umiejscowiłeś historię w mieście Barrow. Chciałbym zapytać co jest tak unikalnego w Barrow i ludziach tam mieszkających, że decydujesz się robić filmy właśnie o nich. Poza oczywiście faktem, że stamtąd pochodzisz i znasz to miejsce lepiej niż jakikolwiek inny filmowiec na świecie.
Powiedziałbym, że najważniejszym powodem jest właśnie fakt, iż pochodzę z Barrow. Piszesz o tym, co znasz – wiem, że to banał, ale to prawda. Barrow to miejsce jedyne w swoim rodzaju. Izolacja w połączeniu z surowym środowiskiem wykształciła w ludziach silne poczucie wspólnoty. Poza tym miejsce to zmienia się w sposób bardzo dynamiczny. Mnóstwo szybkich zmian nastąpiło w sposobie życia w przeciągu ostatnich stu lat. Mój pradziadek polował za pomocą broni zrobionej z kamienia, a ja jestem filmowcem. To dość duża rozbieżność w życiowych doświadczeniach, a mimo to wiele aspektów pozostało takich samych, wiele doświadczeń mam z nim wspólnych. Myślę, że to niesamowite.
Co chciałbyś przekazać widzowi swoim filmem? Ma on jakiś szczególny przekaz, czy po prostu pragniesz dać ludziom rozrywkę lub opowiedzieć o swoich rodzinnych stronach?
Przede wszystkim chcę żeby publiczność dobrze się bawiła. Chcę w przyszłości robić kolejne filmy, dlatego liczę, że ten odniesie sukces. Chcę też aby widz poczuł więź z bohaterami, aby odbył tę sama emocjonalną podróż co oni. No i chciałbym aby widz dostał coś, czego jeszcze nigdy nie miał. Chciałbym zabrać go w takie miejsce i pokazać taką kulturę, która jest dla niego zupełnie nowa. Mój film to jakby połączenie czegoś swojskiego i czegoś dziwnego, co – mam nadzieję – spodoba się widzowi.
Masz już pomysł na kolejny film? Może dla odmiany nakręcisz coś na Hawajach?
Nie jestem jeszcze pewien. Mam kilka pomysłów. Prawdopodobnie zrobię film poza Alaską, bo nie chcę zostać zaszufladkowany jako „alaskański filmowiec”. Większość moich pomysłów koncentruje się na Południowym Zachodzie Stanów, więc zapewne zamienię zamarznięte wody na gorące piaski.
Dziękuję za wywiad.