Pod skrzydłami cybersmoka – wywiad z Jeffreyem Travisem, rezyserem „Dragon Day”

Co by było gdyby Chińczycy zdecydowali się narozrabiać trochę na podwórku Wujka Sama? Zapraszamy do lektury wywiadu z Jeffreyem Travisem, reżyserem „Dragon Day”, technothrillera opowiadającego o sytuacji, której na pewno nie życzyłby sobie żaden przyzwyczajony do wygodnego życia, pewny siebie Amerykanin.

Bezrobotny i skompromitowany były analityk NSA Duke Evans przekonuje swoją żonę, z którą jest w separacji, aby przenieśli się  do dopiero co odziedziczonej chatki w lesie. Tego samego dnia Chiny przypuszczają serię koszmarnych cyberataków paraliżujących Stany Zjednoczone. „Dzień Smoka” – dzień w którym każdy elektroniczny chip „made in China” budzi uśpionego wirusa przygotowanego właśnie na tę okazję. Wirusa przejmującego kontrole nad wszystkimi systemami finansowymi, telekomunikacyjnymi, energetycznymi i wojskowymi.

Jakie były Twoje założenia podczas pisania scenariusza do „Dragon Day”? Próbowałeś raczej technofobicznego podejścia, czy bardziej skupiałeś się na aspekcie political fiction?

Początkowo idea opierała się na polityczno – socjologicznej fikcji. Co by było, gdyby Stany Zjednoczone nagle stały się państwem trzeciego świata o wojskowo – policyjnym reżimie? Bierzemy za pewnik mnóstwo aspektów naszego życia. Jedzenie jest dostępne każdym sklepie spożywczym. Z kranów zawsze leci czysta woda. Zawsze można wypłacić pieniądze z bankomatu. Telefonia komórkowa i transport dają duże możliwości wyboru, są godne zaufania i niezawodne. Policja jest po to, aby chronić, nie krzywdzić. Długi, jakie zaciągamy, z reguły nie stanowią problemu, kiedy trzeba je spłacić. A gdyby to wszystko w mgnieniu oka uległo zmianie? Jak byśmy zareagowali? Jakiego rodzaju ludźmi byśmy się okazali w świetle takich okoliczności? Dla większości Amerykanów, coś takiego jest nie do pomyślenia, ja jednak dorastałem w Argentynie, podczas dyktatury wojskowej w latach 70-tych i 80-tych.

Aspekt technofobiczny pojawił się później. Z zawodu jestem inżynierem elektrykiem i długo zastanawiałem się jak wpleść w historię wątek nowoczesnego cyber – Pearl Harbor – ataku w historię. W końcu wymyśliliśmy ze współscenarzystą, Mattem Pattersonem motyw wirusa ukrytego w każdym chipie „made in China”.

Zastanawiam się, czy ta cała „cyber-apokalipsa” o której mówisz w „Dragon Day” znajduje swoje odzwierciedlenie w Twoich własnych uczuciach i obawach? Czy uważasz, że coś takiego mogłoby się wydarzyć naprawdę?

Wiesz, nie sądzę, aby coś takiego mogło się wydarzyć dokładnie tak jak w moim filmie – jest tu wiele fikcji, założeń i momentów, w których trzeba zawiesić wiarę po to, aby można było opowiedzieć to jako trzymającą w napięciu historię.

Jakkolwiek uważam, że jesteśmy o wiele bardziej podatni na szkodę i rozprzestrzeniającą się panikę przez cyberatak, niż nam wszystkim mogłoby się wydawać. Po 9/11 przedsięwzięto wiele środków bezpieczeństwa, które spowodowały, że jesteśmy bardzo zależni od mogących ulec atakowi systemów sieciowych. Wiadomo przecież, że takie ataki były już podejmowane na sieć elektryczną, na Pentagon, na systemy bankowe. Na dodatek nasz gigantyczny dług powoduje, że my jako Stany Zjednoczone jesteśmy ekonomicznie raczej osłabieni.

Dlatego owszem, można znaleźć tu odzwierciedlenie moich osobistych lęków i niepokojów. Wierzymy to w Stanach, że nasze pieniądze są bezpieczne w bankach, że jesteśmy najsilniejszym państwem na świecie, że zawsze będziemy na szczycie. Uważam zatem, iż zdrowa dawka sceptycyzmu i spojrzenia wewnątrz siebie jest w tym przypadku jak najbardziej wskazana, a w filmie zgłębiam właśnie tego typu obawy.

W mojej osobistej opinii, tak ekstremalny scenariusz, w realnym świecie mógłby okazać się golem samobójczym dla Chin. Myślę, że ich działania ekonomiczne są wystarczające aby prędzej czy później uczynić świat zachodni zależnym od nich . Chciałbym zapytać o źródło idei DRAGON DAY. Dlaczego wybrałeś właśnie taką „formę” apokalipsy dla Stanów Zjednoczonych?

Jeżeli podczas Zimnej Wojny chodziło o lęk przed Sowietami mogącymi rozpocząć wojnę nuklearną, myślę,że rozpoczynająca się dekada może stać pod znakiem strachu przed Chinami, lub jakąś inną siłą, sabotującą nas poprzez cyberataki wspomagane konwencjonalnymi akcjami militarnymi.

Chiny, jak wiele osób wie, bez wątpienia stają się nowym głównym ośrodkiem władzy ekonomicznej. Jednakże, Chiny mają też bardzo zróżnicowane skłonności w kwestiach politycznych – kwestia praw człowieka, pseudokomunistyczna forma rządu. Są imperium trwającym już 5000 lat. Szczerze mówiąc, niewiele wiem o samych Chinach i nie mam nic przeciwko nim – wydali mi się po prostu odpowiednim i realistycznym „wrogiem” w fabule mojego filmu. Bo tutaj, w USA, istnieje w umysłach ludzi taki niewypowiedziany strach, że któregoś dnia ktoś nad nami przejmie kontrolę.

Ale jest też problem zadłużenia. Chiny pożyczyły prawie 1 bilion dolarów rządowi USA. Co się stanie jeśli nie będziemy w stanie zapłacić? Mogą zażądać zwrotu czy wręcz siłą przejąć kraj tak, aby odzyskać to, co im się należy. Oczywiście film pokazuje skrajny scenariusz, do którego, mielmy nadzieję, nigdy nie dojdzie. W bardziej realistycznym scenariuszu, rząd USA po prostu wydrukowałby więcej pieniędzy, i zdewaluował dolara, tylko po to, aby spłacić dług. Z drugiej strony, ostatnio Wikileaks ujawniło, że chiński rząd rzeczywiście stał za zhackowaniem serwerów Google. Wiemy zatem, że takie formy ataku są przypuszczane.

Czy chcesz powiedzieć coś szczególnego publiczności przed „Dragon Day”? Czy film ma jakieś konkretne przesłanie?

Tak. Ostatecznie nie chodzi tu wcale o koniec świata, o cyberataki, czy o Chiny. Chodzi o rodzinę, w której pogoń za niezrównoważonym trybem życia, spowodowała, że więzy pomiędzy poszczególnymi członkami stały się bardzo luźne. Kiedy tracą wszystko, muszą zadać sobie pytanie: czego tak naprawdę potrzebują, żeby być szczęśliwi. Pod koniec filmu uciekają do wioski w Meksyku, gdzie żyją w nędzy i brudzie, ale są szczęśliwsi niż kiedykolwiek z powodu bogactwa relacji między nimi nawzajem i między nimi a ich nowymi przyjaciółmi.

Wiem, że nakręciłeś też swego czasu animację zatytułowaną „Flatland”. Nie widziałem tego filmu, ale wydaje się on być mocno intrygujący, oryginalny, i, no cóż… dosyć dziwny. Czy możesz powiedzieć nam coś o tym doświadczeniu? Zwłaszcza, że jest to coś zupełnie innego od „Dragon Day”.

Pewnie. Flatland to półgodzinny film animowany oparty na klasycznej powieści  o tej samej nazwie, napisanej w 1882 roku przez Edwina Abbotta. Chodzi o świat, w którym istnieją tylko dwa wymiary, świat, w którym Płaszczaki nie wierzą w istnienie tak zwanego „trzeciego wymiaru”. Ale kiedy Płaszczaków odwiedza tajemniczy nieznajomy z trójwymiarowej krainy zwanej Spaceland, poglądy na świat zmieniają się diametralnie, a on sam zostaje oskarżony o herezję.

Historia jest cudownie „dziwna”, jak to ująłeś, łączy w sobie elementy matematyki, filozofii, politycznej satyry i dramatu. Mieliśmy szczęście mogąc współpracować z Martinem Sheenem, Michaelem Yorkiem i Kristen Bell,  których głosy nadały postaciom mnóstwo życia.

Tworzenie filmu było fantastycznym doświadczeniem. Sam film wykorzystywany jest przez wielu nauczycieli matematyki  na zajęciach. Popularny jest również pośród fanów sci-fi i tych, którzy czytali książkę. Obecnie pracujemy nową wersję, IMAX 3D, która ukaże się w przyszłym roku. Więcej informacji na http://flatlandthemovie.com

Jakie filmy zrobiły na Tobie największe wrażenie w 2010 roku?

„Incepcja” za high concept. „The Social Network” za przenikliwą obserwację ludzkich zachowań.

Czy masz już pomysł na następny film?

Tak, aż za dużo! <śmiech> W tej chwili kończę skrypt zatytułowany „The Beautiful Letdown” -historię o współczesnym  Robin Hoodzie próbującym ocalić świat, ale nie potrafiącym ocalić siebie. Trochę to podpada pod gatunek realizmu magicznego, który zresztą uwielbiam. Mam nadzieję, że to będzie mój kolejny film. Poza tym pracuję nad futurystycznym scenariuszem „The Book of Noah”, w którym można dostrzec echa „Fahrenheit 451” i „Blade Runnera”.

Najpierw jednak muszę zakończyć postprodukcję „Dragon Day”.

Dziękuję za wywiad!

Strona oficjalna filmu

Dodaj komentarz