„Tyrannosaur” – recenzja

Debiut Paddy’ego Considine’a to film, który daje w kość. Jest brutalny, mroczny, a jego bohaterowie nie mają nadziei na „lepsze jutro”. Mimo tego, „Tyrannosaur” to jeden z najlepszych filmów brytyjskich ostatnich lat.

scenariusz i reżyseria: Paddy Considine

zdjęcia: Erik Wilson

obsada: Peter Mullan, Olivia Coleman, Eddie Marsan

produkcja: Wielka Brytania, 2011

„Tyrannosaur” to film, który łatwo odrzucić ze względu na jego podobieństwo z innymi dramatami społecznymi, na które kinematografia brytyjska zdaje się mieć monopol. Szare, biedne dzielnice wypełnione bohaterami złamanymi przez życie i naznaczonymi brutalnością to obrazek jaki znamy od czasów tzw: „młodych gniewnych” – Richardsona, Reisza, Schlesingera. Debiut fabularny aktora Paddy’ego Considine’a, który jest nie tylko reżyserem ale również scenarzystą „Tyrannosaura”, ma w sobie jednak wyjątkowość, którą ciężko określić.

Głównym bohaterem jest Joseph (Peter Mullan), którego poznajemy, gdy w pierwszej scenie filmu, kopie swojego własnego psa na śmierć. To pijak i nieudacznik, mający problemy z kontrolowaniem wybuchów gniewu. Śmierć psa jest dla niego druzgocząca jednak jego zachowanie nie pozostawia wątpliwości, że pod wpływem kolejnego ataku furii podobna sytuacja się najprawdopodobniej powtórzy. Właśnie w takim szale, Joseph wpada do sklepu prowadzonego przez Hannę (Olivia Coleman). Ukryty za wieszakami z ubraniami zaczyna płakać, podczas gdy ona oferuje mu modlitwę. Scena jak ta (choć jedna z najwspanialszych w filmie) powoduje, że widz może zbyt szybko ocenić bohaterów i wyrobić sobie zdanie na ich temat. Joseph to przecież furiat, który po kilku piwach staje się niebezpieczny niczym uzbrojona bomba, natomiast Hanna, z jej spokojnym głosem i zdjęciami Jezusa porozwieszanymi po całym sklepie, to typowy przykład kobiety naiwnie myślącej, że wiara jest w stanie cokolwiek w jej życiu naprawić i uleczyć nawet tak chore jednostki jak Joseph. Taka charakterystyka byłaby jednak zbytnim uproszczeniem. Considine bowiem przedstawia bohaterów skomplikowanych i do szpiku kości prawdziwych. W miarę jak zawiązuje się między nimi przyjaźń, dowiadujemy się o nich więcej widząc przede wszystkim dwójkę zniszczonych przez los ludzi, którzy desperacko potrzebują siebie nawzajem by stać się lepsi. Nawet jeśli proces ten będzie wymagał nieludzkiego wysiłku. Przemianę widać szczególnie na przykładzie Hanny, która mimo pozornie statecznego i wygodnego życia (ładny dom, własny biznes), jest ofiarą brutalności, która nigdy nie ma końca. Jej mąż – James (Eddie Marsan) – znęca się nad nią nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie fundując jej ciągłą sinusoidę nastrojów – od oszczerstw i przemocy po skruchę, przeprosiny i zapewnienia o jego głębokim uczuciu.

 Niuanse w przedstawieniu bohaterów i dbałość o szczegóły to dwa elementy wyróżniające „Tyrannosaura” z całej grupy filmów, o których wspomniałam powyżej. Film Considine’a ma w sobie lekkość oraz momenty rozbrajająco wzruszające. Choć niosą one ryzyko patosu i taniej ckliwości, uwydatniają raczej beznadzieję w jakiej żyją bohaterowie – stan, w którym trudno być człowiekiem, bo świat jest przepełniony przemocą i zezwierzęceniem. Mimo tego, relacja Josepha i Hanny poprowadzona jest w filmie mistrzowsko. Początkowo nie mają oni ze sobą wiele wspólnego, ale ich pokręcone życiorysy zbliżają ich do siebie. Choć Joseph to furiat nasza sympatia jest całkowicie po jego stronie, bo tylko przy nim ta nieśmiała i zastraszona kobieta czuje się bezpieczna. Peter Mullan wielokrotnie udowodnił, że jest artystą nietuzinkowym, jednak Olivia Coleman to dla mnie odkrycie. Jej gra jest niezwykle naturalna i pozbawiona przesady dzięki czemu tworzy ona z Mullanem duet doskonały, od którego ciężko odwrócić wzrok.

„Tyrannosaur” to rozwinięcie filmu krótkometrażowego „Dog Altogether”, za który Considine otrzymał nagrodę BAFTA w 2007 roku. Mimo iż jest to jego pierwszy film fabularny, ani przez chwilę nie czuje się w nim amatorszczyzny. Reżyser nie spieszy się i przykłada olbrzymią wagę nie tylko do całych scen, ale również poszczególnych kadrów. Jest to wielka umiejętność by uzyskać bogactwo wizualne w filmie osadzonym w szarej, i z pozoru nieciekawej, scenografii. Pewna ręka reżysera w połączeniu z genialnym aktorstwem tworzy film, który ciężko zapomnieć, choć przez swoją brutalność, dla wielu będzie to jednorazowy seans.

Dodaj komentarz