Od premiery ostatniego filmu Lynne Ramsay – „Morvern Callar” – minęło osiem lat. Jak na reżyserkę, która ma na koncie jedynie trzy filmy fabularne, jest to potężna przerwa. Jej nowe dzieło udowadnia jednak, że Ramsay to artystka, z którą trzeba się liczyć.
scenariusz: Lynne Ramsay i Rory Kinnear, na podstawie książki Lionel Shriver
zdjęcia: Seamus McGarvey
obsada: Tilda Swinton, John C. Reilly, Ezra Miller, Jasper Newell
produkcja: UK / USA 2011
Lynne Ramsay powiedziała na konferencji prasowej w Cannes, że jej film traktuje o jednym z ostatnich tabu współczesnego świata. Matka powinna kochać swoje dziecko bezwarunkowo i od pierwszych chwil po narodzeniu. Co zrobić jednak, kiedy kobieta nie potrafi nawiązać więzi z dzieckiem? Czy można zmusić się do uczucia, które powinno przyjść naturalnie? „Musimy porozmawiać o Kevinie” nie jest dziełem, które daje jednoznaczne odpowiedzi. Jest to filmowa podróż obejmująca kilkanaście lat rodzinnej agonii pokazanej w odcinkach. Głównym bohaterem tego „serialu” nie jest jednak tytułowy Kevin, ale Eva – jego matka.
O Kevinie nikt nie rozmawia. Nikt nie widzi takiej potrzeby. Jest to o tyle dziwne, że Eva nie była przekonana już do samej ciąży, a co dopiero do wychowywania chłopca. Od momentu narodzin, Kevin jest nieustannym źródłem problemów. Jako niemowlę nie przestaje płakać, co doprowadza jego matkę do takich desperackich kroków, jak stawianie wózka obok młota pneumatycznego, którego dźwięk staje się ukojeniem dla zszarganych nerwów. A to dopiero początek. Czym Kevin jest starszy tym problemów więcej. Chłopiec zdradza zachowania antyspołeczne i wyładowuje agresję na matce. Kiedy na świat przychodzi jego młodsza siostra, agresja zamienia się w przemoc. Co ciekawe, w stosunku do ojca (kompletnie niedopasowany do roli John C. Reilly), chłopiec zachowuje się normalnie i być może dlatego, temat jego agresji nigdy nie jest przedmiotem rozmów rodziców. Początkowo Ramsay oskarżano o mizoginizm, o to, że film jawnie obwinia kobietę za psychozy jej syna. W moim odczuciu krytyka jest kompletnie nietrafiona. Wina nie leży tutaj po jednej stronie. Eva czyje się winna za brak uczucia do dziecka, ale biorąc pod uwagę jego naturę, ciężko się jej dziwić. Jej mąż natomiast to typowy zapracowany człowiek, którego rodzicielski obowiązek ogranicza się do zabawy z dziećmi. Ich wychowanie pozostawia żonie.
Nie trudno się domyślić, że historia zmierza do brutalnego punktu kulminacyjnego. Końcowa tragedia jest oczywista, ale Ramsay interesuje raczej to, co dzieje się później. Eva mieszka sama i nie przypomina już kobiety sukcesu jaką była dawniej. Jej życie toczy się w czterech ścianach małego domu, z którego boi się wychodzić. Jest bowiem ciągłym celem ataków ludzi, którzy winią ją za zbrodnię popełnioną przez jej syna. Jako społeczeństwo przywykliśmy do tego, by obwiniać rodziców za błedy dzieci. Wierzymy w to, że nasza sytuacja rodzinna wpływa na nasz charakter i zachowania w stosunku do innych ludzi. Pytanie jednak, do jakiego stopnia jest to prawda? Eva nie czuła więzi z Kevinem, ale starała się być dla niego tak dobrą matką jak to możliwe. Czy Kevin stał się psychopatą, bo był niekochanym dzieckiem, czy od samego początku leżało to w jego naturze?
Na poziomie fabularnym „Musimy porozmawiać o Kevinie” to drastyczny dramat psychologiczny dotyczący relacji matki z synem. Mimo iż sama historia jest porywająca, filmy Ramsay nigdy nie sprowadzają się jedynie to świetnej treści. Jest to bowiem artystka, która opowiada nie tyle za pomocą dialogów, ale obrazów. Jej nowy film to formalne arcydzieło bombardujące widza zdjęciami, które mówią więcej niż tysiąc słów mieszając rzeczywiste z onirycznym do tego stopnia, że momentami ciężko jest określić co jest prawdą, a co nie. Zdjęcia przeplatające przeszłość z teraźniejszością autorstwa Seamusa McGarveya, mają w sobie klimat seansu hipnotycznego, mającego na celu psychiczne odrodzenie kobiety, która w poszatkowanych fragmentach własnego życia, szuka przyczyny tego, co się wydarzyło.
Lynne Ramsay stworzyła film bliski perfekcji. Mimo wielkiego talentu reżyserki, hołdy należą się jednak innej kobiecie. Po raz kolejny Tilda Swinton w roli Evy pokazała, że jest być może najbardziej wszechstronną żyjącą aktorką. W czasie swojej kariery zdążyła przyzwyczaić widzów do genialnych kreacji, ale w tym wypadku przeszła samą siebie. Co ciekawe, młody Ezra Miller w roli nastoletniego Kevina, nie ustępuje jej w niczym skrywając agresję i mroczną naturę pod twarzą cherubina. „Musimy porozmawiać o Kevinie” to film, który ciężko się ogląda, ale jeszcze ciężej jest go zapomnieć. Mam tylko nadzieję, że na kolejny film Ramsay nie trzeba będzie czekać kolejną dekadę.
Tweet
Rola Tildy – miazga; zasłużenie juz za nia zbiera nagrody. Sam film – świetny, dający do myslenia.
za obraz nie jest odpowiedzialny wyłącznie operator. siła wizualna obrazu filmowego to skomplikowana zależność między kolorami, kompozycją, ukrytymi znaczeniami formalnymi i decyzją o montażu. to decyzje, które podejmuje się przed realizacją zdjęć. zachęcam do zwrócenia uwagi na rolę PRODUCTION DESIGNERA! ale też ART DIRECTORA, SET DECORATORA i KOSTIUMOGRAFA. to oni są w pierwszej kolejności odpowiedzialni za narrację wizualną w ścisłej współpracy z reżyserem po to by wypowiedź filmowa osiągnęła właściwy poziom. polecam dwie publikacje wydane w PL: OPOWIADANIE OBRAZEM (B.Block) i JEŚLI TO FIOLET TO KTOŚ UMRZE. zgadzam się co do wybitności dzieła. każdy detal to majstersztyk. wybór John C. Reilly do roli ojca uważam za wyjątkowo trafiony – odpychająca fizjonomia – jakby udobruchany diabeł, ze swoją przaśnością podpowiada, że może to zło, które wylewa się w filmie wynika z jego klasycznego podejścia do spraw rodziny, sztampa więzi bohaterkę w złotej klatce. : ) pozdrawiam!
kiepska recencja :/ film – mistrz
Sprytny film, zdradzający inteligencję Reżysera, zostawiający jedną nurtującą kotwicę w umyśle odbiorcy „ I tak do mnie wrócisz, nieważne czy w myślasch czy obejrzysz temnie trzy razy jeszcze tego samego dnia, czy z nadmiaru emocji nie będziesz mnie mógł/mogła już lgądać po raz wtóry, wrócisz”. Mistrzostwo w posługiwania się symboliką w spectrum jakże szerokim: kolor em, słowem pisanym (drukowane litery tylko w jednym momencie filmu (!), obrazem, no i muzyką. Czerwień, jako kolor przestrzenny, wszechistniejący, dynamiczny oznaczony winnie.
Neurotycy oglądający track taśmy, pominą najpewniej sensualizm fabuły, skupiając uwagę na kunszcie prezencji, na surowym pochowaniu emocji, na przewrotności czy raczej absurdalności, ale jakież trafności nuty muzycznej, na czerwień wszech otoczającą – we włosach Evy, liściach drzew, na przeniesieniu emocji evy gdy agresję swą przenosi na narzędzie zniszczenie pokoju swego – pistolet, choć na niego wskazuje palcem Twórca. Mały chłopiec staje się wrogiem, a społecznie to nieuzasadnione i nawet już teraz chronione (bo prawa dziecka wiesza się w ciągu słów na tablo w każdym przedszkolu, co by nie krzyknąć na dziecko i w wychowaniu bezstresowym społem trzymać ;)) i tu przykaz dla Matki, która musi (?!) bo urodziła, kochać i naddać Się dla Istoty istniejącej ot co, po prostu. Eva, Tilda w genialnej odsłonie, fryzura identyfikująca z Kevinem. Jaki to zabawny, ironiczny i niepozostawiający pytań gest ze strony Reżysera? Symbolika kaluna na ścianie w gabinecie lekarskim z czerwonym nosem wspaniale oddaje zamysł i kluczową myśl Reżysera – „Rozum to jak chcesz, stań po stronie jakiekolwiek barykady jeśli chcesz, identyfukuj się, wyładuj emocje (!) – Ja jestem klaunem – . Przytyk, do piętna ról odgrywanych społecznie. Temat tabu właśnie przetał istnieć. Brawo !