Cienie przeszłości #6 – Clean, Shaven

Cykl „Cienie przeszłości” miał olbrzymią przerwę, którą najwyższy czas przerwać. Tym razem nie będziemy się jednak cofać w czasie zbyt daleko – jedynie o dwie dekady, kiedy to na niezależnej scenie amerykańskiej kinematografii pojawił się Lodge Kerrigan.

scenariusz i reżyseria: Lodge Kerrigan

zdjęcia: Teodoro Maniaci

muzyka: Hahn Rowe

obsada: Peter Greene, Megan Owen, Jennifer MacDonald, Molly Castelloe

produkcja: USA / 1993

 

Jednym z najbardziej zużytych określeń pojawiających się w recenzjach filmów niezależnych jest słowo „bezkompromisowy”. Paradoksalnie jest to jednak cecha, która najbardziej mnie do tego kina przyciąga. Jak celnie określił je John Berra – badacz amerykańskiego kina offowego – jest to „subtelna forma społecznej interwencji wkradająca się w kulturę masowej konsumpcji”. Interwencji, która nie boi się szokować, zadawać trudne pytania i sprawiać, że seans przestaje być przyjemną rozrywką zamieniając się często w trudną do przejścia sesję terapeutyczną.
Od czasu swojego debiutu, Lodge Kerrigan kilkakrotnie pokazał, że ma niezwykły talent do wprowadzania widzów nie tylko w mentalny, ale również fizyczny dyskomfort. Jego pierwszym i zarazem najbardziej uznanym filmem, jest niewątpliwie „Clean, Shaven”, który został ukończony w 1993, ale Kerrigan pracował nad nim prawie 3 lata. Nigdy nie miał dostatecznie dużo pieniędzy by nadać mu odpowiednią formę, więc ostateczny efekt jest pełen wizualnych niedoskonałości.

„Clean, Shaven” opowiada historię Petera Wintera – schizofrenika, który wraca do rodzinnego miasta by spotkać się ze swoją matką i odzyskać córkę, którą odebrano mu wiele lat wcześniej. Peter nękany jest przez swój własny umysł. Jego halucynacje i paranoje budują dla niego odrębną rzeczywistość, z którą codziennie musi się zmagać. Jego zachowania są nieprzewidywalne, przez co wydaje się on niebezpieczny dla otoczenia. Jest to również jeden z powodów, dla którego śledzi go detektyw, podejrzewający iż Peter jest seryjnym zabójcą dzieci. Film ten stał się nie tylko punktem wyjściowym kariery Kerrigana, ale ustanowił również motywy przewodnie dla jego następnych filmów, jak „Claire Dolan”, czy „Keane”, tworząc z tej małej nadal filmografii spójną całość powracającą do tematów psychozy, ale również rodzicielstwa jako wartości pomagającej zachować życiową równowagę.

W przeciwieństwie do wielu filmów hollywoodzkich, które traktują chorobę psychiczną jako punkt wyjściowy do raczej lekkich, melodramatycznych opowiastek, Kerrigan postawił sobie za punkt honoru pokazanie choroby nie tyle z bliska, co dosłowne wejść w skórę chorego człowieka i trzeba przyznać, że zrobił to w sposób mistrzowski. Duża w tym zasługa ścieżki dźwiękowej obejmującej cały zestaw szumów, głosów, niewyraźnych konwersacji, potęgujących poczucie chaosu narastającego w głowie głównego bohatera. Peter resztkami sił stara się zachować zdrowy rozsądek, ale psychoza jest silniejsza i popycha go często do desperackich czynów jak chociażby samookaleczanie.  „Clean, Shaven” ma niewiele dialogów, ale dzięki genialnemu Peterowi Greenowi, główny bohater nie musi wiele mówić by widz mógł poznać jego historię. Jego twarz zdradza lata psychicznego cierpienia i desperackich prób zachowania  równowagi umysłowej. Kerriganowi udało się uniknąć liryczności i romantycznego podejścia do tematu choroby psychicznej. Próżno tu szukać „pięknych umysłów”. Zamiast tego zafundował swojemu bohaterowi i widzom terror, który – gwarantuję – wprowadzi niejedną osobę w potężny dyskomfort. Paradoksalnie, niedoskonałości formalne wpisują się wspaniale w ten szary i nieciekawy świat halucynacji, w którym do końca nie jesteśmy pewni co jest prawdą, a co tylko sugestią. „Clean, Shaven” ociera się  o kino eksperymentalne i z całą pewnością jest to seans dla wytrwałych.

W latach 90-tych Kerrigan był objawieniem. Był oryginalny i nieugięty w kwestii swojej wizji artystycznej. Trzy filmy wystarczyły by zdobył status jednego z najciekawszych twórców niezależnych Ameryki. Niestety, od czasów „Keane’a” słuch o nim zaginął. Co prawda w roku 2010 nakręcił film „Rebecca H. (Return to the Dogs)”, który trafił nawet do sekcji Un certain regard na festiwalu w Cannes, ale został bardzo słabo przyjęty i nie znalazł dystrybutora. Warto jednak zapoznać się z wcześniejszymi filmami Kerrigana, gdyż jest to wstrząsające kino – w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Dodaj komentarz