Obudził się. Léos Carax, a właściwie Alexandre Oscar Dupont, mistrz cinéma du look – francuskiego neobaroku. Zjawisko światowego kina, reżyser, który sam do kina nie chodzi i żyje w niewłaściwej epoce. Mój ulubiony dziwak przedstawia właśnie pierwsze od czasów „Poli X” z 1999 (!) pełnometrażowe dzieło. Jesteście ciekawi, jak wygląda wylewający się z ekranu surrealizm, w którym zakochała się publiczność na ostatnim festiwalu w Cannes?
reżyseria: Leos Carax
scenariusz: Leos Carax
zdjęcia: Caroline Champetier
obsada: Denis Lavant, Edith Scob, Eva Mendes, Kylie Minogue
produkcja: Francja, Niemcy /2012
To prosty film. Pokazywałem go dzieciom i nie miały problemu z jego zrozumieniem. Facet wsiada do samochodu i jedzie do pracy. A potem do kolejnej. To naprawdę nie jest zbyt skomplikowane.
Léos Carax
Didaskalia dla zagubionych
Trudno wytłumaczyć coś, co wytłumaczenia nie ma. Zawsze jednak można spróbować. Lekko zagubiony widz już po chwili odgadnie, kto będzie główną postacią. Monsieur Oscar. Mężczyzna właśnie wychodzi do pracy. Czeka na niego biała limuzyna. Zaraz rozpocznie się podróż po Paryżu, w stylu „Cosmopolis” Cronenberga. Carax jednak nie pozwoli na tworzenie jakichkolwiek logicznych wniosków.
Okazuje się, że limuzyna jest zapełniona różnym dziwnym sprzętem. Jest …charakteryzatornią, gdzie Oskar zaczyna się przebierać w „coś” bardzo obrzydliwego. Oszpecony wysiada z luksusowego wozu, aby, ot tak sobie, żebrać na paryskim moście.
Bohater wciela się też w inne ekscentryczne i nie powiązane ze sobą postacie: jest więc kostium do mappingu i erotyczna walka, skrzat i pacha Evy Mendes i sesja zdjęciowa na cmentarzu (a płyty nagrobkowe wołają „odwiedź moją stronę”!). Czysty absurd, kalejdoskop konwencji, przejście z gatunku na gatunek, wielość wcieleń w jednej postaci – i cóż – Oskar to zagadka. Przybiera wiele ról, odbywa dziwne spotkania, z których każde tworzy coś w stylu odrębnego filmu, a całość wiąże jedynie powrót do białej limuzyny. Fikcja wydaje się prawdą, brzydota pięknem. Wszystko żyje w idealnej, aczkolwiek dziwnie spreparowanej symbiozie. Zlepek absurdów, gdzie nawet śmierć nie może być odbierana w normalny sposób. Każdy obraz może znaczyć „coś”, ale najprawdopodobniej jednak „nic”.
O co tutaj chodzi?
Można się jedynie domyślać, co skrywają zamroczone surrealizmem zaułki Paryża i jakie tajemnice ukrywa biała limuzyna. Lub założyć, że uczestniczy się w zwykłym dniu pracy. Tyle, że w wizji Caraxa. A Oscar oraz kierowca limuzyny – czyli elegancka Céline, wykonują tajemnicze zlecenie. Mężczyzna pracuje jako „ everyman” i dzięki charakteryzacji wciela się w role, na temat których informacje pozostawiono mu w teczce. To praca w systemie 24/7, gdzie poświęca się nie tylko swój czas, ale tożsamość, udaje się emocje, zmaga z problemami innych. Jego towarzyszka Céline ma na zadanie pilnować, aby zamówienia zostały wykonane na czas. Jakie jednak było założenie, trudno stwierdzić, bo Carax nie lubi dzielić się swoimi pomysłami. Twierdzi, że pamięta je tylko podczas kręcenia. No cóż.
Po co to wszystko?
Właściwie po nic. Każdy odbiór będzie dobry i właściwy. „Holy Motors” to świetna rozrywka, bo sprzyja mnożeniu interpretacji. Oczywiście można zacząć się zastanawiać, czym jest tożsamość, oraz nad ilością masek przybieranych w życiu, które jest grą aktorską (czy kiedykolwiek gra się siebie?). Lub nawiązać do tytułu i recenzować film jako opowieść o zmechanizowanej rzeczywistości z wyobcowanymi jednostkami (‘święte motory’). Można bardzo wiele. Chcesz analizować? Pamiętaj: nie musisz. Po prostu pobaw się filmem.
Sęk bowiem tkwi w tym…
…,że film nie jest ani trudny, ani nie niezrozumiały. Jedzie sobie facet po Paryżu i wykonuje zadania. Fakt, absurdalne. Jednak kwintesencja szaleństwa to sposób złożenia tych historii w całość, w celu uchwycenia akcji w stanie czystym, bez zatrzymywania się i szukania głębi. Podróż z jednego świata do drugiego: z gatunku do gatunku, od dramatu do komedii, plus zmiksowane wszystkiego z luźnym złożeniem hołdu ulubionym artystom Caraxa. I już.
Odnośnie nawiązań. Luis Borges, Franz Kafka, Georges Bataille, Georges Franju…Już wizualizacja i metodyka postrzegania postaci kojarzy się z obrazami Matthew Barneya. Sesja zdjęciowa z fotografem w amoku wykrzykującym „beauty” to nic innego jak hołd „Powiększenia” Michelangelo Antonionieg. Kolejna scena, a więc porwanie modelki, przypomina „Dzwonnika z Notre Dame”. Dalej dialog z krewną mężczyzny na łożu śmierci- ma w sobie urok „Portretu damy” Henry’ego Jamesa Feuillada Fantomasa. Są nawet …Pixarowe „Auta”.
W rolach głównych:
Ten majstersztyk reżyserii i inscenizacji byłby dużo uboższy bez znakomitego aktorstwa. Przysięgam: nigdy nie podejrzewałabym Kylie Minogue o taką grę! Piękna Eva Mendes natomiast genialne wpisała się w skrojoną i dosłownie wydartą dla niej konwencję. Trzecia z aktorek – Edith Scob (znana z „Wierności” Żuławskiego) – tutaj jako Céline, emanuje elegancją i tajemniczością. Jednak największe brawa dla odtwórcy głównego bohatera Oscara, perfekcyjnego Denisa Lavanta (warto przed filmem przypomnieć sobie teledysk „Rabbit in Your Headlights” UNKLE). Carax powiedział o nim coś, co stanowi najlepszą rekomendacją dla każdego aktora: „on potrafi znieść wszystko i zagrać wszystko”. Po „Holy motors” jestem w stanie w to uwierzyć.
Carax to egoista
Tworzy nie dla kogoś, ale dla siebie. Posługując się trywializmem – wtedy „czuje, że żyje”. Nie dziwi więc, że zanurza się w swoich filmach całkowicie, wrzucając do nich właściwe wszystko według swoich najdziwniejszych upodobań, a jako genialny reżyser – przypadkiem skraja z tego arcydzieło. Każdy jego projekt to wizualizacja wewnętrznych przeżyć, luźnych pomysłów i hołd dla ulubionych gatunków oraz czerpanie z klasyków kina i literatury…To jak jego produkcja zostanie odebrana, stanowi dla niego sprawę drugorzędną.
Nie inaczej postępuje w najnowszej postmodermie – surrealistycznym tworze „Holly Motors”. „Holy…” mówi „NIE!” klarownej akcji i chociaż kłania się w pas jego sentymentalnej odmianie – to ukazuje też tysiące innych. To Paryż z dziwnymi historiami, ukrytymi w notatkach teczki, leżącej na siedzeniu białej limuzyny. A na wyznaczonej dla Céline trasie, same pulsujące obscenicznością i groteską żywe obrazy, w pełni zrozumiałe jedynie dla twórcy.
To film z tych wywołujących zawsze jakieś emocje . Na początku ciemność, a z niej wyłoni się swoiste lustro. Co w nim zobaczysz? Będziesz zamarłym widzem z prologu? Pytanie czy Twoje zaskoczenie spowodowane będzie przez zachwyt, czy przerażenie. Masz okazję się przekonać – polska premiera już 11 stycznia.
Izabela Kempara