Miniony rok obfitował w wiele premier filmowych na polu szeroko pojętego kina science-fiction. Zapraszam do subiektywnego zestawienia najciekawszych produkcji, które pojawiły się w ciągu ostatnich 12 miesięcy.
Poniższa lista zawiera tytuły ułożone chronologicznie, zgodnie z datą polskiej premiery.
Klikając na tytuł przejdziecie do wszelkich materiałów jakie publikowaliśmy na temat danej produkcji:
Hugo i jego wynalazek (Hugo)
Bardzo staromodna, ale ciepła i pełna uroku opowieść. Scrosese udało się połączyć klasyczne kino przygodowe z odrobiną steampunkowego ducha i osadzić w interesującej historycznie scenografii. Postać Meliesa w wykonaniu Kingsleya jest bezbłędna, a cały film znakomicie obsadzony i wykonany. Już z tego powodu warto rzucić okiem. Znakomita muzyka dodaje całości dodatkowego szlifu.
John Carter
Film skazany na komercyjną porażkę. Jak na ironię czas kiedy możliwości techniczne dorównały wizji Burroughsa, jest jednocześnie momentem, kiedy popkultura jego dzieło zdążyła przetrawić na wszelkie możliwe sposoby. W efekcie otrzymaliśmy ekranizację mocno spóźnioną i z perspektywy głównonurtowego odbiorcy totalnie odtwórczą. Nie zmienia to jednak faktu, że pod względem walorów produkcyjnych jest to obraz bezbłędny, a sama historia to klasyk gatunku s-f.
Lorax
Jeden z tych filmów, które w kapitalnej formie plastycznej przemycają mądrą historię. „Lorax” to nie tylko przesłanie proekologiczne, można znaleźć tam więcej dobrej treści: cały setting to modelowa dystopia w dziecięcej, kolorowej wersji. Znakomicie przedstawiono konsumpcjonizm – przerysowany, absurdalny, ale sprowadzony do samej esencji. To jeden z tych filmów, które warto pokazywać dzieciom. Po bardzo dobrym „Despicable Me” Illumination Entertainment stworzyło kolejny świetny film. I jeśli jakiekolwiek studio animacji ma zagrozić w przyszłości Pixarowi, to właśnie będą oni.
Dom w głębi lasu (Cabin In The Woods)
Może nie zachwycająca, ale świetna gra z konwencją horroru, (często dosłowne) nawiązania do dziesiątków tytułów i zaskakująca fabuła. Whedon napisał naprawdę dobry scenariusz i dekonstrukcja gatunku wyszła mu moim zdaniem zgrabniej niż Cravenowi. Gratka dla miłośników opowieści grozy.
Iron Sky
„Iron Sky” nie tylko jest zabawne i nakręcone z ogromnym dystansem, ale jednocześnie bardzo dobrze wykonane. Przez ekran przewija się cała galeria charakterystycznych, przerysowanych postaci, a akcja jest prowadzona na tyle sprawnie, że nie można uświadczyć ani chwili nudy. Finowie spisali się na medal.
The Avengers
Whedon raz jeszcze udowodnił, że jest nie tylko znakomitym scenarzystą, ale również jako reżyser potrafi swoją wizję świetnie odtworzyć na ekranie. Wszystko w tym filmie gra i buczy. Nie jest to sztuka, tylko rzemiosło, ale rzemiosło naprawdę dobre! Bay i reszta wyrobników z Hollywood powinna u Whedona brać korepetycje z tworzenia świetnego, pełnego humoru kina akcji.
Cosmopolis
Bardzo dobry film, z jednej strony rażący dziwnym dysonansem w narracji i dialogach, z drugiej dostarczający masy interesujących idei do przetrawienia. Zaskakuje nie tylko trafność wizji przedstawionej w książce DeLillo, ale i bardzo wierne odtworzenie tego na ekranie przez Cronenberga.
Bestie z południowych krain (Beasts Of The Southern Wild)
Wyjątkowa, oryginalnie przedstawiona, spowita niesamowitym klimatem postapokaliptyczna „baśń”. Film Zeitlina to bardzo świeże spojrzenie na ten schematyczny do bólu i ograny już odłam s-f.
Atlas Chmur (Cloud Atlas)
Rozdmuchana, ckliwa, kiczowata epopeja? Owszem. Jednocześnie jest to niezwykły amalgamat archetypów, połączonych w jedną całość – być może nie do końca czytelną, ale fascynującą w odbiorze.
Na koniec kilka tytułów, które ominęły polskie kina (ale pojawiły się m.in. w obiegu festiwalowym):
Eva
Od czasu do czasu słychać głosy, że kino science-fiction zdechło i dobrych produkcji ze świecą szukać. Otóż guzik prawda. W ciągu ostatnich kilku lat pojawiło się wiele kapitalnych pozycji tego gatunku, a „Eva” jest kolejną z nich.
Jeśli można określić ten film jednym przymiotnikiem, to zdecydowanie byłby to 'nienachalny’. Retro-stylizacja, gra aktorska, narracja – wszystko to jest idealnie ze sobą spójne i subtelne, nie narzucające się. W żadnym wypadku nie efekciarskie. A sama historia mogłaby być żywcem wyjęta z któregoś z opowiadań Asimova.
Za czarną tęczą (Beyond The Black Rainbow)
Ten film mógłby powstać w latach 70 i niczym dzieło jakiegoś zapomnianego kinowego demiurga zostać odnaleziony gdzieś w archiwach. Bezbłędny design, operowanie światłem, kreślenie przestrzeni i wykorzystanie perspektywy – to wszystko tworzy chłodne, minimalistyczne ale i piękne kadry. Widać tu skupienie się na detalu (nie tylko wizualne, ale i fabularne) choć sama historia jest dość prosta i pozostawiająca pewne pole do interpretacji. Elektroniczne dźwięki w tle są niczym wisienka na torcie i sprawiają, że niektóre sekwencje mogłyby stanowić dzieła same w sobie. Instant classic!
Errors Of The Human Body
Nowoczesny, ale utrzymany w duchu starych produkcji z lat 70 techno-thriller. Dowód na to, że s-f może być inteligentne, a przy tym nie musi mieć ogromnego budżetu. Na plus również kilka scen przywołujących Cronenberga z czasów jego świetności.
Sound of My Voice
Rewelacyjna gra Brit Marling, minimalistyczna forma i przemyślany scenariusz. Jeszcze jeden przykład tego, że kino s-f opierać się powinno w pierwszej kolejności na historii, nie zważając na formalne fajerwerki.