Niewielu jest reżyserów, którzy z powodzeniem są w stanie nakręcić adaptację szekspirowskiego dramatu. Do tej pory byli to głównie Kenneth Branagh, Julie Taymor czy dawniej Laurence Olivier. Teraz dołączył do nich również Joss Whedon.
reżyseria: Joss Whedon
scenariusz: Joss Whedon na podstawie sztuki Williama Szekspira
zdjęcia: Jay Hunter
muzyka: Joss Whedon
obsada: Alexis Denisoff, Amy Acker, Clark Gregg, Reed Diamond, Fran Kranz, Sean Maher, Nathan Fillion i inni.
„Wiele hałasu o nic” jest jedną z najlepiej napisanych i najzabawniejszych komedii Szekspira. Nic dziwnego, że sztuka ta była adaptowana wielokrotnie zarówno w kinie jak i teatrze. Dla mnie (tak jak dla wielu innych) najlepszą jej wersją była zawsze ekranizacja Kennetha Branagha z 1993 roku. To radosny i żywy film, który oddaje zarówno klimat hucznej zabawy, jaki i namiętny melodramat z opowieści Szekspira. Sam Branagh natomiast zagrał w nim jedną z najlepszych ról w swojej karierze. Kiedy zobaczyłam trailer do ekranizacji Jossa Whedona, byłam początkowo nieco sceptyczna, ale skoro Branagh może kręcić blockbustery w stylu „Thora” to czemu Whedon nie miałby poradzić sobie z Szekspirem? „Wiele hałasu o nic” słynie ze swoich wspaniałych dialogów, a przecież to właśnie słowo jest największą siłą filmów i seriali, które wyszły spod jego ręki.
Najnowsza ekranizacja to prawdziwa uczta. Być może nie lepsza od wersji sprzed 20 lat, ale mimo wszystko nakręcona ze wspaniałym wyczuciem lekkości i humoru. Co ciekawe, Whedon nie zmienił szekspirowskiego języka na jego nowocześniejszą wersję, ale zdecydował się na współczesne otoczenie (swój własny dom) i kostiumy. Choć takie połączenie może wydawać się nieco dziwne, wszystko wspaniale ze sobą współgra. Można powiedzieć nawet, że aktorom Whedona udaje się wypowiadać te niezwykle archaiczne już dialogi z olbrzymią lekkością, a to często jest nie lada problem w ekranizacjach tych dramatów (wystarczy obejrzeć chociażby dość pretensjonalną adaptację „Burzy” w reżyserii Julie Taymor). Możliwe, że jest to również spowodowane doborem obsady. Dziewięćdziesiąt procent aktorów, którzy pojawili się na planie to stali współpracownicy Whedona, którzy od lat przewijają się w jego produkcjach.
Dla niezaznajomionych z fabuła kilka słów. Don Pedro (Reed Diamond) wraca z zagranicznych podbojów wraz ze swoją świtą i dwoma wiernymi towarzyszami: Claudio (Fran Kranz) i Benedickiem (Alexis Denisoff). Postanawiają zatrzymać się w domu bogatego senatora Leonato (Clark Gregg), by tam odpocząć i wśród rodziny i przyjaciół świętować zwycięstwo. Claudio błyskawicznie zakochuje się w córce gospodarza – Hero (Jillian Morgese), a sam Don Pedro wraz z Leonato zaczyna snuć intrygę by połączyć młodych kochanków. Nieco inaczej ma się sprawa kuzynki Hero – Beatrice (wspaniała Amy Acker), która dawniej była związana z Benedickiem, a teraz głosi wszem i wobec iż szczerze go nienawidzi. Mężczyzna nie jest jej dłużny w złośliwościach i wymiany ciętych dialogów między nimi to najśmieszniejszy element szekspirowskiego dramatu. Zanim oboje pójdą po rozum do głowy i przyznają się do swoich, zgoła odmiennych uczuć, będą musieli zjednoczyć siły, by zdemaskować czarny charakter w osobie Johna (Sean Maher), który za wszelką cenę chce oczernić Hero i nie dopuścić do ślubu z Claudiem.
W przypadku takich nietypowych ekranizacji, często podnoszony jest argument, iż nie tylko sam język jest mocno przestarzały, ale również prezentowane postawy społeczne. To wszystko prawda, ale nie zmienia to faktu, że w rękach sprawnego reżysera, nawet najbardziej archaiczny tekst może okazać się bardzo wdzięcznym materiałem do pracy. Whedon nakręcił swój film w ciągu tylko 12 dni. To nie lada wyczyn, zważywszy na jakość produktu końcowego. Na uwagę zasługują nie tylko aktorzy, ale również wspaniałe czarno – białe zdjęcia autorstwa Jaya Huntera i wybór lokalizacji. Wspomniałam powyżej, że zdjęcia były kręcone w domu Whedona. Ograniczony budżet i dostępność na pewno miały wpływ na wybór, jednak styl tego domu i jego architektura przypominająca nieco włoską willę, stwarzają idealne otoczenia dla intryg. Mnóstwo korytarzy i zakamarków sprawia, że każde wypowiedziane w tajemnicy słowo, może zostać usłyszane przez niepowołaną osobę.
„Wiele hałasu o nic” to przede wszystkim dobra rozrywka, ale również ciekawa zabawa, zarówno formą jak i tekstem, który nie należy do najłatwiejszych. Whedon po raz kolejny udowodnił, że z odpowiednią ekipą, jest w stanie stworzyć dobrze naoliwioną maszynę i w ciągu niespełna dwóch tygodni, nakręcić jeden z najciekawszych filmów tego roku.