Hereditary – Dziedzictwo

Film Ari Astera potwierdza, iż z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu.

„Hereditary” zaczyna się od niedopowiedzeń by zakończyć się totalną dosłownością. I o ile aspekt dosłowny dotyczy tematyki, którą w kinie uwielbiam to właśnie sugestia i  niedopowiedzenie okazały się dla mnie tutaj o wiele bardziej interesujące.

Tytułowe „dziedzictwo” w filmie dotyczy tak naprawdę dwóch rzeczy. Bardziej zainteresowało mnie te związane z biologią, gdyż to co dostajemy w spadku w genach to często prawdziwy horror. O popapranej historii swojej rodziny Toni Collette najpierw opowiada w trakcie spotkania z grupą wsparcia by później samą paść ofiarą domniemanej rodzinnej klątwy. Jednak Ari Aster wolał iść w całkiem innym kierunku i wcale nie mam mu tego za złe. Co ciekawe, „Hereditary” nie jest straszny (nie był dla mnie), raczej pełen niepokoju i napięcia, które sączy się niezwykle powoli by w finale w końcu eksplodować z hukiem. Jednak to co poprzedza finalny koszmar było dla mnie jako obserwatora tego dramatu o wiele bardziej przerażające: poprzez żałobę, gniew, nagromadzone urazy, bezsilność i histerię Aster powoli rozwala rodzinę Grahamów od środka. Rozmowa przy stole podczas kolacji (czyli rytuału, który powinien zbliżać) jest sceną nieprzyjemną i świetnie rozegraną. To nie koniec, podczas lunatykowania Annie dostarcza kolejny cios. Toni Collette popadająca w coraz większą desperacje i paranoje to mistrzostwo i źródło największego ładunku emocjonalnego w tym filmie. Kwestia macierzyństwa i często niechcianego ciężaru jaki za sobą niesie jak i poczucia winy to jeden z ciekawszych wątków, które sprytnie wykorzystuje reżyser by jeszcze bardziej dobić Grahamów (a mnie razem z nimi).

Podobnie jak z „The VVitch” Eggersa finalna dosłowność, choć szokująca zminimalizowała mi ostatecznego horrorowego „kopa” – dla mnie najstraszniejsze jest to co siedzi w ludzkiej głowie i do czego sami jesteśmy zdolni gdy tracimy kontrolę. „Hereditary” byłby dla mnie ciekawszy (i straszniejszy) gdyby wziął pod lupę genetyczne dziedzictwo i opowiedział to językiem horroru, lub gdyby aż tak jawnie nie odkrył wszystkich kart. Nie zmienia to faktu, iż Ari Aster nakręcił mocny debiut, który wchodzi głęboko pod skórę. „Hereditary” to także kolejny film dobitnie potwierdzający, iż od kilku lat amerykański horror niezależny przeżywa niezwykły i bardzo udany renesans.

 

Dodaj komentarz