Faworyta – recenzja

 

Być albo nie być na angielskim dworze

Tak, Lanthimos nakręcił najbardziej „normalny” film w swojej dotychczasowej karierze ale to wcale nie oznacza że „zwyczajny”. Zapraszając Nas do świata dworskich rozgrywek i intryg XVIII Anglii, nie zapomniał o sporej dawce absurdu i lekkiej dozie surrealizmu, dzięki czemu „Faworyta” nie jest kolejnym drętwym i nudnawym  dramatem kostiumowym. No i humor. Jest go tutaj pełno – bywa złośliwy, czarny i sytuacyjny. Analizę autentyczności zdarzeń i postaci zostawiam historykom, bo ciekawsza od prawdy historycznej jest tu satyra  na pewne czasy, mechanizmy zachowań i arystokratyczne nadęcie. Życie na dworze to nie przelewki, trzeba knuć, kombinować i rozpychać się łokciami. Wyrachowanie i twarda skóra też są mile widziane. No chyba że jest się Horacym: Najszybszą Kaczką w Mieście – wtedy ma się z górki (do momentu zostania pasztetem). Bycie kobietą to dodatkowe brzemię – mężczyźni w filmie myślą o nich jedynie w kontekście stosunku (jeśli w ogóle on nich myślą). Jednak to nie kobieca solidarność w tak trudnych czasach jest tematem filmu, ale rywalizacja. Bezwzględna, bezpardonowa i dzięki Lanthimosowi zaserwowana w sposób rozkosznie rozrywkowy, zabawny i okropnie wciągający. Sztywne są tu jedynie gorsety i etykieta, bo sama historia pokazana jest z werwą i pazurem. Do tego film jest cudownie dekadencki. Bywa też okrutnie cyniczny i gorzki. Dzięki czemu „Faworyta” pod płaszczykiem absurdalnych i złośliwych podśmiechawek, potrafi skłonić do refleksji a nawet poruszyć.

Najbardziej rusza aktorstwo. Pierwsze skrzypce grają oczywiście kobiety i robią to koncertowo, jednak prawdziwą symfonie skomponowała Olivia Colman. Nie jestem w tej opinii jakaś oryginalna, gdyż zachwyty nad jej kreacją wyrastają jak grzyby po deszczu. Fizycznie i emocjonalnie jest to wyśmienita rola. Strasznie mnie cieszy, że Colman ma taki królewski rok (po Królowej Annie zostanie Elżbietą II w trzecim sezonie netfliksowej „Korony”). To jedna z tych aktorek, która potrafi rozśmieszyć (uwielbiam jej wredną macochę z „Fleabag”) i głęboko wzruszyć (wraz z Peterem Mullanem w „Tyranozaurze” znokautowali mnie emocjonalnie na wiele dni). Jej Anna jest irytująca, humorzasta, żenująca i niezwykle komiczna ale także pełna kompleksów i okrutnie tragiczna. I każdy ten aspekt Colman podkreśla z taką samą uwagą i zaangażowaniem.Cały zachwyt co do popisowych kreacji kobiet w tym filmie jest jak najbardziej uzasadniony, ale pragnę mocno zaznaczyć, iż faceci spisali się tu wcale nie gorzej. No dobrze, jeden facet! Brak uznania dla kreacji Nicholasa Houlta w potoku pochwał dla filmu uważam za spore nieporozumienie. Aktor zaskakuje uroczo złośliwą i prześmieszną rolą Sekretarza Stanu i Skarbnika Królowej.  Jego dworskie intrygi i próby ugłaskania kapryśnej władczyni ogląda się wyśmienicie, podobnie jak tarcia z postacią graną przez Rachel Weisz. Jego pamiętałam najdłużej, zaraz po popisie Olivii Colman. Smuci fakt, kompletnego nie wykorzystania potencjału Marka Gatissa. Aktor znany z fantastycznej roli Mycrofta w serialowym „Sherlocku” i sam będący autorem mocno przerysowanej kreacji monarchy w „Taboo”,  tutaj tak naprawdę nie ma nic do roboty.

„Faworyta” zachwyca też i formą. Wyśmienite zdjęcia Robbie Ryana nakręcone przy użyciu naturalnego oświetlenia od razu nasuwają skojarzenia z „Barry Lyndonem” Kubricka. Bardzo podobało mi się także użycie Rybiego Oka w niektórych ujęciach, bo potęgowało uczucie stłamszenia, niewoli dworskich konwenansów i tworzyło idealna bańkę absurdu.

„Faworyta” to kino cyniczne, absurdalne i okrutnie zabawne. Do tego świetnie zgrane, pełne energii i w dziwaczny sposób rozkoszne i cudnie frywolne. Lanthimos zręcznie miesza komedię z dramatem, doprawia szczyptą surrealizmu i serwuje na talerzu historyczno-kostiumowej rozprawki o moralności i ambicji. Pychota!

 

Dodaj komentarz