Wschód kontra Zachód w doborowej obsadzie!
“Red Sun” bywa zaliczany do spaghetti westernów (Włosi lubili koprodukcje i najlepszym tego przykładem jest “The Great Silence” Corbucciego), jednak myślę, iż więcej tu wkładu francuskiego (film pochodzi z tego samego studia co obrazy Jeana-Pierre Melville’a) tak więc wypadałoby go skategoryzować jako… bourguignon western? Baquette western a może soufflet western? Niestety Francuzi nigdy nie weszli w ten gatunek z taką bezczelną manierą i na taką skalę jak zrobili to potomkowie Rzymian, więc można jedynie gdybać jak zwałby się (i wyglądałby) frankofilski wkład w kino Dzikiego Zachodu.
Mniejsza o nazwę bo ważniejszy jest tutaj pomysł – “Red Sun” to klasyczna historia Wschód kontra Zachód, a inspiracje do fabuły zaczerpnięto z dwóch popularnych ówcześnie gatunków: kina samurajskiego i westernów (przeżywających ciekawy renesans właśnie dzięki Włochom). Jakby tego było mało tę ciekawą mieszankę wyreżyserował Brytyjczyk urodziny w Szanghaju – Terence Young, najbardziej znany z pierwszych Bondów.
Historia rozgrywa się w 1870 roku i film otwiera zuchwały napad na pociąg podczas którego skradziony zostaje ceremonialny miecz, będący prezentem dla amerykańskiego prezydenta od japońskiego ambasadora. Z misją odzyskania cennego artefaktu wysłany zostaje samuraj a towarzyszy mu w tym (dość niechętnie) wyrolowany przez swoją ekipę rabuś. Samuraj ma tylko 7 dni na wykonanie zadania – jeśli polegnie, kodeks każe mu popełnić hara-kiri. Tak oto rozpoczyna się podróż dwójki przeciwieństw, podczas której wrogość i nieufność powoli zamieni się w szacunek. Final zaś, przyniesie emocjonujące i zaskakujące starcie (no ba!).
Obsada jest tutaj tak samo eklektyczna co fantastyczna. Cwanego rabusia gra Charles Bronson (jego postać to niemalże dokładna kalka Cheyenne’a z “Pewnego razu..” więc jeśli kiedykolwiek zastanawialibyście się, co by stało się z Harmonijką gdyby zszedł na “złą” drogę, to już nie musicie) a honorowego samuraja, legenda tego gatunku i ulubiony aktor Kurosawy, Toshiro Mifune. Do tego na liście płac mamy jeszcze pierwszą dziewczynę Bonda, Ursulę Andress (w roli krnąbrnej prostytutki) i przystojnego łajdaka – dandysa, w którego wciela się Alain Delon.
„Red Sun” powinien obejrzeć każdy kto dorastał zafascynowany opowieściami o kowbojach i samurajach i kazdy kto lubi gatunkowe mieszanki. Jeśli sprawia wam frajdę oglądanie nieco zakurzonych seansów to warto ten film odpalić. Nieśmiertelny urok jego gwiazd to gwarancja sympatycznego wieczoru.
Tweet
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz