Filmy Mojego Życia #7

Robert Łada, grafik i ilustrator znany z okładek do płyt deathmetalowych i black metalowych.

Dzieciństwo

Sięgając pamięcią bardzo daleko w głąb swojego dzieciństwa po to aby doszukać się wspomnień związanych z filmem, przypominam sobie kilka szczególnych scen, choć oglądania samych filmów nie pamiętam. Nie nasuwają mi się jednak żadne barwne, radosne migawki z jakiejkolwiek kreskówki, bajki rysunkowej czy filmu familijnego, poza jednym, jedynym fragmentem czarno-białego Disneya, w którym pokracznie jeszcze wyglądający Kaczor Donald i Myszka Mickey zmagali się z wielkim, żywym domem, który co rusz okładał naszych bohaterów młotami i rękawicami bokserskimi na sprężynach. Cała reszta filmowych wspomnień to wspomnienia scen nieodpowiednich dla młodego widza, scen nierzadko szokujących, pełnych krwawej przemocy. Nie wydaje mi się jednak, abym w ogóle nie oglądał bajek i popularnych wówczas Merrie Melodies. Po prostu nie zapadły mi one w pamięci, w przeciwieństwie do scen z filmów dla dorosłych, które mój umysł chłonął jak gąbka.


Pierwsze wspomnienie sięga doby twardego PRLu. Emitowano wówczas radziecki miniserial, który sprawiał, że ulice się wyludniały, dorośli dostawali wypieków a w ich zmęczonych oczach zaczynały błyskać radosne ogniki. Serialem tym był „Gdzie jest Czarny Kot?”, mroczny kryminał o dwóch oficerach milicji, próbujących rozpracować brutalną bandę Czarnego Kota, terroryzującą powojenną Moskwę. Oczywiście miałem bezwzględny zakaz oglądania tego tak bardzo elektryzującego wszystkich serialu. Rodzice wyganiali mnie z pokoju gościnnego, zamykali drzwi a mi pozostawało płakać w poduszkę. Jeden jedyny raz odważyłem się złamać nakaz ojca. Zakradłem się na palcach i uchyliłem drzwi do salonu w momencie w którym trwała milicyjna obława na bandytów. Scenerią były wąskie, brukowane uliczki, stare, obdrapane kamienice i ciemne, duszne wnętrza apartamentów, możliwe, że słynnej Chitrowki. To właśnie w jednym z obskurnych salonów, któryś z bandytów zasadził się na goniącego go funkcjonariusza i rozłupał mu czaszkę kilkukrotnym uderzeniem siekiery. Nie wiem jak ten akt przemocy odebrałbym w tej chwili. Przypuszczam, że ów mocno się zestarzał i zapewne nie robi już takiego wrażenia lecz wówczas straszliwie mną wstrząsnął i wiem, że śnił mi się po nocach. To jest najstarsza scena filmowa jaką jestem sobie w stanie przypomnieć. W kolejnej, równie odległej, Tatum O’Neal próbuje podnieść zmasakrowanego, kulącego się w kącie schodów Ryana O’Neala. Mowa o fragmencie z „Papierowego Księżyca”, który to udało mi się dosłownie pół roku temu obejrzeć i muszę przyznać, że był to niezwykle przyjemny i interesujący seans.

Pamiętam także cielska krów przeszywane pociskami smugowymi, oglądane na małym, czerwonym telewizorku Junosti, której to sceny poszukiwałem później przez wiele lat. Dopiero dziesięć lat temu odkryłem, iż była to scena z „Idź i Patrz”. Film Klimowa uważam zresztą za najwybitniejszy film wojenny jaki powstał a reżyser samą sceną pacyfikacji wioski deklasuje doskonały „Pluton” Stone’a czy „Szeregowca Ryana” Spielberga (celowo nie wymieniam „Czasu Apokalipsy” gdyż nie jestem entuzjastą tego filmu).

Pamiętam też jatkę w karczmie Doły, w której to Butrymowie pobili oficyjerów chorążego orszańskiego, imć pana Kmicia. Słynne ucho dyndające na pasku skóry i głowa miażdżoną ławą robiły wrażenie i robią do dzisiaj. Oglądałem „Potop” leżąc na podłodze w salonie. Na zewnątrz panowała sroga zima, było sporo śniegu i minusowe temperatury, zupełnie jak w filmie. Chłonąłem każdy kadr dzieła Hoffmana z wypiekami na twarzy i w ogóle nie interesowała mnie choinka ani prezenty pod nią. W zasadzie do dzisiaj nic się nie zmieniło. „Potop” wciąż wyświetlany jest w Święta a ja wciąż oglądam go z prawdziwą przyjemnością. Uważam ten film za absolutne arcydzieło polskiej kinematografii. Detal i dbałość o realia epoki są tutaj obłędne. Obsada, jak i gra aktorska są najwyższych lotów a jedyne do czego mogę mieć pretensje to obsadzenie pani Małgorzaty Braunek w roli Billewiczówny. Widziałbym w tej roli Barbarę Brylską i wiem, że pierwotnie to ona właśnie była brana pod uwagę, jednak nie wyszło. Szkoda.

Z zimowym seansem oraz zimową scenerią wiąże się wspomnienie kolejnego filmu i dwie konkretne sceny, które przestraszyły mnie na tyle, że bałem się przejść z salonu rodziców do własnego pokoju. W jednej Koukol ociera usta z ciepłej jeszcze krwi wilka, zagryzionego wśród śniegów Transylwanii i ku przerażeniu młodego Alfreda, w kolejnej z cichym zgrzytem rozsuwają się płyty rodzinnych grobowców i przodkowie hrabiego von Kroloka, wybudzeni z wiecznego snu, zmierzają wolnym krokiem na coroczny bal wampirów. Płatki śniegu opadają leniwie na ich szkaradne lica a z oddali dobiegają dźwięki nastrojowej melodii, wygrywanej na klawesynie. „Nieustraszeni Pogromcy Wampirów” to film nieustannie mnie inspirujący, piękny, niezwykle malarski, bajkowy, bawiący, tumaniący i straszący, pełen słowiańskiej poetyki i zaklętych kadrów, film nastrojem, mogący obdzielić kilka innych, o wiele nowszych produkcji wampirycznych, nawet tych bardziej na poważnie. W ostatniej scenie filmowej którą wiążę z dzieciństwem, w chacie na pustkowiu, Conan uprawia dziki seks z wiedźmą, by później wrzucić ją do pieca. Wyszczerzone, ostre zęby, pałające żądzą mordu oczy, zwierzęce pazury oraz kulę ognia przetaczającą się nad chatą mam przed oczami po dziś dzień. Jak widać, migawki filmowe które mój młody umysł zakodował i zapamiętał na lata są wielce niestosowne i zapewne niejeden psycholog złapałby się za głowę. Nie uważam jednak aby uczyniły one w moim umyśle zbytnie spustoszenie, za to niewątpliwie wpłynęły na późniejsze rozmiłowanie w kinie kostiumowym, poważnym, mrocznym i brutalnym i na częściowe odrzucenie gatunków krzepiących i relaksujących jak romans czy komedia. Tyle z prawdziwego dzieciństwa a co potem?

Dorastanie

Pierwszym filmem obejrzanym w kinie był „Duch” Spielberga a drugim „Obcy, Ósmy Pasażer Nostromo”. Na obydwa zabrał mnie ojciec. Bałem się bardzo i zamykałem oczy ale dotrwałem do końca. Na trzeci film poszedłem do kina z moją klasą. Byli to „Poszukiwacze Zaginionej Arki”.

Perypetie charyzmatycznego profesora Jonesa przypadły mi do gustu na tyle, że zaciągnąłem na ten film rodziców a potem wybrałem się na niego z kolegami. Barwna, pełna mistyki przygoda osadzona w realiach II Wojny Światowej, w której sceny grozy przeplatają się ze scenami pełnymi gagów i humoru urzeka mnie i zachwyca do dzisiaj. „Poszukiwacze Zaginionej Arki” są najczęściej oglądanym przeze mnie filmem a trylogia Jonesa jest moją ukochaną filmową trylogią. Celowo piszę ‘trylogia’ gdyż nie uznaję „Królestwa Kryształowej Czaszki” i staram się o tym filmie zapomnieć. Będąc nastolatkiem obejrzałem oczywiście w kinie wszystkie filmy które wg mnie obejrzeć należało. Pasjonowałem się ówczesną fantastyką czyli „E.T”, „Terminatorem” i „Robocopem”, „Gwiezdnymi Wojnami”, ”Imperium Kontratakuje”, „Powrotem Jedi” i „Mad Maxem”. Zachwycałem się perypetiami Marty’ego McFly w „Powrocie Do Przyszłości” oraz Jacka Coltona w „Miłość, Szmaragd i Krokodyl”. Ten ostatni upodobałem sobie szczególnie ze względu na oczywiste podobieństwo do Indiany Jonesa. Bezgranicznie zakochałem się w Connorze MacLeod z „Highlandera” a dzięki ostrej, rockowej muzyce Queen dominującej w filmie zainteresowałem się rockiem i hard rockiem a później heavy metalem. Trzy razy zaliczyłem w kinie nieco zapomnianą a przecież wciąż doskonale przyswajalną, bardzo klimatyczną i pomysłową „Piramidę Strachu” („Young Sherlock Holmes”) Barry’ego Lewinsona. Nie ominęły mnie także filmy kung-fu, często i gęsto wyświetlane w kinach w latach ’80. Aby obejrzeć niektóre z nich, musieliśmy z kolegami zarwać pół dnia i wybrać się na dwugodzinną eskapadę tramwajami aż do Bytomia lub Katowic. Sceny z „Klasztoru Shaolin”czy „Karateków Z Kanionu Żółtej Rzeki” były odtwarzane na naszych podwórkach jeszcze kilka miesięcy po seansie. W okres w którym zakwitł bujnie piracki rynek kaset video wszedłem z pełną pompą. Ojciec przywiózł magnetowid z RFNu więc wymieniałem, pożyczałem i oglądałem ile wlezie. Większość klasyków kina akcji z Bronsonem, Eastwoodem, Hauerem, Stallone, Schwarzeneggerem, Gibsonem i Brucem Willisem została zaliczona. Wielbiłem westerny Sergio Leone ze wskazaniem na „Dobry, Zły i Brzydki” i „Pewnego Razu Na Dzikim Zachodzie” oraz horrory o zombie co trwa zresztą do teraz. „Zombie Pożeracze Mięsa” Fulciego i trylogia George’a Romero wciąż należą do ulubionych klasyków. Oglądałem też dużo kina samurajskiego i filmów karate. Oglądałem chyba wszystko co było dostępne, nawet filmy z kategorii B, C a może nawet G.


Jednym z ostatnich filmów, które obejrzałem przed wkroczeniem w wiek dojrzalszy był „Pluton” i myślę, że swoim przesłaniem, dostojnością i powagą wpasował się idealnie w ów przejściowy okres mojego życia (pozwolę sobie zaznaczyć, że onegdaj wiekiem dojrzalszym było ukończenie lat 15tu). To właśnie „Pluton”, obejrzany w przecudownie nastrojowym kinie Bajka, zmusił mnie do myślenia podczas seansu, sprawił, iż w filmach zacząłem dostrzegać coś więcej niż tylko pustą rozrywkę. Pościgi, gonitwy i strzelaniny straciły na znaczeniu. Przestałem faworyzować bezmyślną akcję. Zacząłem dostrzegać przekaz i zapragnąłem więcej filmów skłaniających do refleksji. Czarne tło ekranu, „Adagio for Strings” Samuela Barbera oraz cytat z Eklezjastesa „Raduj się młodzieńcze, młodością swą…” zwieńczyły pewien etap mojego życia. Filmy o komandosach na motorach i czerwonych klanach ninja walczących o złoty zegar przestały mnie interesować.

Dorosłość

Będąc już dojrzałym młodzieńcem udało mi się zatrudnić dorywczo w wypożyczalni video. Tam nadrobiłem braki w filmowej edukacji (mimo prężnie działającego piractwa wciąż wiele tytułów było niedostępnych), obejrzałem zaległe klasyki, byłem na bieżąco z nowościami ale, co ważne, zacząłem sięgnąć po kino ambitne. Po raz pierwszy obejrzałem „Ojca Chrzestnego” oraz „Blade Runnera”, „Lot Nad Kukułczym Gniazdem”, „Lśnienie” i „2001: Odyseję Kosmiczną”, „Easy Rider”, „Egzorcystę”, „Nietykalnych”, „Człowieka Z Blizną”, „1492: Odkrycie Raju” i wiele innych.

Zacząłem doceniać kunszt aktorski, scenariusz i reżyserię. Zacząłem zwracać uwagę na muzykę. Moimi mistrzami stali się Al Pacino i Jack Nicholson a ulubionymi reżyserami Ridley Scott, F. F. Coppola oraz Martin Scorsese. Nie powiem aby taki stan rzeczy utrzymał się do dzisiaj. Mój prywatny ranking przetasował się dosyć gruntownie w ciągu ostatnich pięciu lat. „Interstellar” wyparł „Blade Runnera” w kategorii najlepszego filmu SF. Sporo namieszała „Zjawa” Inarritu. „Gladiator” oraz „Waleczne Serce” wciąż są wysoko jeśli chodzi o kino historyczne a „Gorączka” i „Ojciec Chrzestny” wciąż dominują w kategorii kina gangsterskiego lecz kto wie co się wydarzy w przyszłości? Wiele się jeszcze może zmienić jednak pewnym jest, iż FILM będzie zawsze moją prawdziwą pasją.

 

Robert Łada, rocznik ’73

Grafik, ilustrator, autor okładek płyt black metalowych i death metalowych (Owls Woods Graves, In Twilight Embrace, Bloodthirst, Outre, Ritual Lair), ilustracji do książek i grafik koncepcyjnych (Ancestors: Legacy). Fan komiksu i powieści o przygodach Erasta Pietrowicza Fandorina a także wielki miłośnik Skandynawii. Swoje prace zamieszcza na stronie autorskiej na fejsbuku.

Dodaj komentarz