Szlakiem Orlich Gniazd #3: Tylko Dla Orłów (1968)

„Broadsword calling Danny Boy”

Na wstępie drobna uwaga: podczas tworzenia tego odcinka naszego nikomu niepotrzebnego cyklu w znacznej mierze wspomogłem się swoim własnym opracowaniem, które zostało opublikowane kilkanaście lat temu na nieistniejącej już stronie Ofilmie. Zatem jeżeli znajdzie się ktoś – co jest raczej wątpliwe – komu niektóre akapity wydadzą się znajome, bez obaw. Plagiatuję tu samego siebie.

Gdy zjedziecie na sam dół materiału znajdziecie też małą perełkę, rzecz z której jestem chyba najbardziej dumny w całej mojej, ekhem, „karierze dziennikarskiej”, mianowicie mój wywiad z jedną z gwiazd „Tylko Dla Orłów”, Ingrid Pitt. Jeden z ostatnich, jaki ta fantastyczna aktorka przeprowadziła. Zrobiłem go bodajże w 2005 – pamiętam, że próbowałem też dotrzeć do innego żyjącego jeszcze wtedy członka obsady, Derrena Nesbitta, ale bezskutecznie. Na dzień dzisiejszy jeszcze tylko Eastwood i Nesbitt wciąż pozostają wśród żywych, i, co ciekawe, obaj wciąż są aktywni zawodowo. Poczynania Clinta są raczej wam znane, bo pomimo spadku formy reżyserskiej i przerwy w graniu, to wciąż jest to pierwszoligowe nazwisko. Natomiast Derren Nesbitt wcielił się ostatnio w rolę… osiemdziesięcioletniej drag queen w filmie „Tucked”. Nadal faceta ciągnie do ról co najmniej osobliwych. Sto lat, panie Nesbitt!

Rok 1968 to jeden z najlepszych okresów w historii kina. Wtedy miłośnicy s-f otrzymali „2001: Odyseję Kosmiczną” i „Planetę Małp”, znakomite horrory nakręcili Polański i Romero, a Leone stworzył wybitny western „Dawno Temu na Dzikim Zachodzie”. Nieco w cieniu tych wszystkich produkcji, w Wielkiej Brytanii, kooperację nawiązali producent Eliott Kastner i pisarz Alistair MacLean.

Kastner był początkującym producentem. Żaden z kilku jego poprzednich filmów nie odniósł znaczącego sukcesu. Te miały nadejść dopiero później. Z kolei MacLean był już znanym i lubianym pisarzem. Jego „Działa Nawarony” już wtedy uważano za klasyka literatury sensacyjno-wojennej. Także ekranizacja J. Lee Thompsona z Gregory Peckiem i Anthony Quinnem została ciepło przyjęta przez widzów. Kastner doskonale wiedział, że po sukcesie „Dział Nawarony” ludzie chcą kolejnych efektownych widowisk wojennych. Problem polegał na tym, że prawa do pozostałych książek MacLeana zostały już sprzedane. Spróbował więc podejść Szkota z innej strony i zaproponował mu przygotowanie zupełnie nowej historii odpowiednio motywując pisarza solidną ilością zielonych szeleszczących papierków.

Początkowo produkcja miała nosić tytuł „Adler Schloss”, jednakże Kastner zapragnął tytułu bardziej chwytliwego i, co ważne, angielskiego. Znalazł go w szekspirowskim dramacie „Ryszard III”. Tam padły słowa „The world is grown so bad, That wrens make prey where eagles dare not perch.” Producent skrócił nieco tę kwestię, pozostawiając tylko słowa, które później stały się tytułem filmu: „Where Eagles Dare”.

Twórcy w poszukiwaniu plenerów udali się do Austrii. Niedaleko Salzburga znaleźli przepiękny zamek, idealnie odpowiadający celom Kastnera, Huttona i spółki. Potężny i majestatyczny jako żywo przypominał ten opisany w scenariuszu MacLeana, który z miejsca zachwycił się budowlą. Gdy do wiadomości publicznej podano, że główne role zagrają uznana już gwiazda czyli Richard Burton oraz młody, niezwykle obiecujący „zabijaka” Clint Eastwood, wiadomo było, że film nie zawiedzie.

W zeszłym roku miałem okazję odwiedzić wspomniany zamek, w rzeczywistości nazywający się Hohenwerfen. Oczywiście nie prowadzi do niego kolejka linowa, a zwykła, torowa. Sam zamek, przede wszystkim dziedziniec, wydał mi się też dosyć mały – wszak w filmie lądował tam helikopter i znalazło się jeszcze miejsce dla około setki żołnierzy, oraz działa przeciwlotniczego. Ale powiem wam, że poczułem to, że spacerując po tych doskonale znanych mi z filmu miejscówkach opary kultu unosiły się w powietrzu. Aczkolwiek sami administratorzy obiektu mogliby zdecydowanie lepiej wykorzystać fakt obecności budowli w filmie. Ot, poświęcono mu jedną salę z kilkoma fotosami i zapętlonym krótkim dokumentem na DVD. A jeżeli wybierzesz opcję touru po zamku z przewodnikiem, ten ani słowem nie zająknie się o Burtonie, Eastwoodzie i fakcie, że hollywoodzki splendor zawitał na kilka chwil do tego zapomnianego przez Boga miasteczka w Alpach. Być może nie wspominają wizyty filmowców najlepiej. Wieść gminna niesie, że w scenach śnieżnych użyto siarczanu magnezu, który spłynął później do miejscowej rzeki powodując sraczkę i czasowy brak możliwości dawania mleka u miejscowych krów. MGM wypłaciło z tego powodu 60 000 $ rekompensaty miejscowym rolnikom. A sam zamek pojawia się też na chwilę w „Dźwiękach Muzyki” z 1965 roku, ale nie odgrywa tam znaczącej roli.

Początek roku 1944. Trwają przygotowania do stworzenia Drugiego Frontu. Jeden z twórców planu – generał George Carnaby leci na Kretę aby tam spotkać się z Rosjanami. Jednak nad Alpami, gdzie w promieniu paruset kilometrów miało nie być żadnych samolotów wroga, trafia się zbłąkany Messerschmitt i maszyna generała zostaje zestrzelona. Sam Carnaby ratuje się z katastrofy, lecz trafia do niewoli, do Schloss Adler – mieszczącej się w Werfen głównej siedziby niemieckiego wywiadu w południowej Bawarii. Alianci decydują się wysłać kilkuosobową ekipę komandosów, pod wodzą majora Jonatana Smitha, aby ci uwolnili generała z rąk Nazistów. Później okazuje się, że misja ma drugie dno…

Tak w skrócie przedstawia się fabuła jednego z najlepszych filmów sensacyjno-wojennych, jakie kiedykolwiek powstały. Jak wspomniałem wcześniej, za scenariusz odpowiada mistrz sensacyjnej literatury, Alistair MacLean, dopiero później tworząc ze skryptu pełnoprawną powieść. I podobnie jak w innych jego dziełach, choć akcja znamion prawdopodobieństwa raczej nie nosi, intryga poprowadzona jest sprawnie, całkiem logicznie, czasem zaskakująco, acz nierzadko jej elementy są pretekstem do ukazania efektownych strzelanin, pogoni, eksplozji i walk wręcz, czy to na papierze, czy na ekranie. Myliłby się jednak ten, który uważa, że „Tylko Dla Orłów” to wyłącznie akcja akcją poganiana. W momentach, kiedy aktorzy mają okazję się wykazać, nie marnują szansy i konkretnie dają do pieca.

Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście Richard Burton. Choć rzadko się uśmiecha, nietrudno wyczuć dystans do roli. I całe szczęście. Jego Smith jest zimnym, przepełnionym ironią cynikiem, który na każdą okazję ma przygotowaną błyskotliwą ripostę. Potrafi z jednej strony być czarującym dla kobiet, z drugiej zaś mordować nazistów z zimną krwią. Prawdziwe mistrzostwo pokazuje w słynnej scenie konfrontacji Smitha i Schaffera, Niemców i generała Carnaby’ego w sali konferencyjnej w Schloss Adler. Smith z kamienną twarzą zwodzi pułkownika Kramera i marszałka Rosemeyera, miesza w głowach Thomasowi, Christiansenowi, Berkeleyowi oraz samemu Schafferowi tak, że nawet oni w pewnym momencie zaczynają mieć wątpliwości dla kogo w rzeczywistości pracują. Choć rola to fantastyczna, Burton pojawiał się na planie narąbany jak Messerschmitt, dokładnie ten, który zestrzelił samolot generała Carnaby’ego. Nie układało się Burtonowi w małżeństwie, a i zawodowo znalazł się na zakręcie – zwłaszcza „Haiti – Wyspa Przeklęta” okazał się porażką, choć osobiście ja bardzo lubię ten film. Tak czy inaczej, podczas kręcenia filmu zdarzało się aktorowi znikać na kilka dni celem łojenia napojów wyskokowych z kumplami, Peterem O’Toole i Richardem Harrisem. Jeśli mam być szczery, w takim towarzystwie sam z miłą chęcią popadłbym w alkoholizm.

W rolę prawej ręki, lub raczej palca na cynglu Smitha wciela się Clint Eastwood znajdujący się wtedy w okresie przejściowym między „trylogią dolarową” Leone, a najważniejszym chyba filmem w karierze czyli „Brudnym Harrym”. Ponoć włodarze MGM kręcili nosem i wcale nie chcieli Clinta w tak istotnej roli, sugerując, że B-klasowy wyrobnik to nienajlepsza opcja dla takiego filmu, ale Elliot Kastner postawił na swoim, w niewybredny sposób dając znać ludziom z MGM co sądzi o ich zdaniu. Rolę Schaffera oferowano Lee Marvinowi, ale ten stwierdził: „Panowie, spóźniliście się. Zagrałem już w podobnej „Parszywej Dwunastce” i nie podobało mi się. Nie mam zamiaru grać już w akcyjniakach wojennych, tak że szukajcie dalej”. Sratatata, kilkanaście lat później Marvin wystąpił w gównianym, telewizyjnym sequelu „Parszywej Dwunastki”.

Eastwoodowy porucznik Schaffer mało mówi, za to dużo strzela. Robi to chwilami w sposób wręcz ujmujący. Jakkolwiek według autorów znakomitej, choć nieistniejącej już witryny www.whereeaglesdare.com, Clint wcale nie zabija w tym filmie największej liczby wrogów w swojej karierze. Tu spod jego ręki pada 49 trupów, co daje „Tylko Dla Orłów” „zaledwie” drugie miejsce. Zaszczytną pierwszą pozycję zajmuje 'Wyjęty Spod Prawa Josey Wales’, w którym ginie 56 osób. Szczególne wrażenie robi strzelanina w wąskim korytarzu prowadzącym do radiostacji, kiedy Smith próbuje połączyć się z centralą, a w tym czasie Schaffer zabija około dwudziestu Niemców. Ta scena jest przepiękna. Po prostu esencja kina! Schaffer, choć głównie zajmuje się obsługą broni palnej bądź materiałów wybuchowych, od czasu do czasu nawet się odezwie. Z reguły są to celne, krótkie, nie pozbawione humoru spostrzeżenia na temat aktualnej sytuacji. Generalnie rzecz biorąc, Clint całkiem się rozgadał w porównaniu ze spaghetti westernami Sergio Leone. Nie będę ukrywał, że jest to moja ulubiona postać w filmie. Przynajmniej po stronie Aliantów. No i jak kapitalnie się prezentuje w nazistowskim mundurze.

Burtona i Eastwooda przedstawiać nie będę, bo wszyscy ich znamy. Jednakowoż kilku bohaterom drugiego planu poświęcę kilka słów, bo warto ocalić ich od zapomnienia. Mary Ure wciela się w postać swej imienniczki Mary Ellison. Dla Ure, głównej postaci kobiecej rola w ‘Tylko Dla Orłów” była największym sukcesem. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie zagrała w tak ważnym obrazie. Podczas całej kariery zaliczyła ledwie dziewięć filmów.

Historia tej aktorki jest dosyć interesująca. Mary urodziła się w Glasgow w 1933 roku. Na planie swojego trzeciego filmu „Look Back In Anger” Tony Richardsona, nastąpił pierwszy kontakt Mary z Richardem Burtonem. Rolę w tym filmie aktorka dostała po bardzo dobrych recenzjach jakie otrzymała za występ w scenicznej wersji tej historii. Zresztą autorem literackiego pierwowzoru „Look Back In Anger” był jej pierwszy mąż, John Osborne. Ich małżeństwo wytrzymało sześć lat, a w międzyczasie Ure zaangażowała się w romans ze znanym aktorem Robertem Shawem, z którym weszła w legalny związek po rozwodzie z Osbornem. Od tego czasu jej kariera nie potoczyła się tak, jak zapewne Mary by sobie tego życzyła. Shaw zdominował blondwłosą aktorkę, prawdopodobnie nie mogąc znieść, że jego własna żona mogłaby być sławniejsza od niego. Mary nie porzuciła co prawda teatru, ale jeśli chodzi o kino, zagrała jeszcze w kilku filmach, w większości u boku męża. Wyjątkiem było tu właśnie „Tylko Dla Orłów” gdzie Ure zagrała główną rolę kobiecą. Nie wiem jakim cudem Shaw pozwolił jej na występ w tym filmie. Być może do końca miał nadzieję na angaż w roli majora Smitha. Rola Mary nie stała się punktem przełomowym w karierze swej imienniczki. Aktorka, nie mogąc wyrwać się spod wpływu męża popadła w alkoholizm, a romans Shawa z sekretarką dodatkowo doprowadził ją do depresji. Zmarła w 1975 roku w wyniku przedawkowania środków uspokajających zapijanych whisky. Oficjalna wersja mówi o tragicznym wypadku, ale podejrzewa się także samobójstwo. Mary Ure miała zaledwie 42 lata.

Jej Mary Ellison to jakby szara eminencja całej operacji. Nie rzuca się tak w oczy jak wyżej wymienieni koledzy, nie wykonuje jakichś wyjątkowo spektakularnych czynów, ale tak naprawdę bez niej misja nie miałaby szans powodzenia. Ta drobna, niepozorna blondynka, która „kręci” ze Smithem, jako pierwsza dostaje się do Schloss Adler i niejako od wewnątrz przygotowuje grunt na nadejście kolegów. Bez jej udziału misja najprawdopodobniej nie miałaby szans powodzenia. Komandosom pomaga też Heidi – na co dzień kelnerka w karczmie „Zum Wilden Hirsch”, w rzeczywistości także tajna agentka Secret Service. Jest przepiękną kobietą, przy tym roześmianą i sympatyczną. Niemcy ją uwielbiają, mają do niej słabość, którą Heidi bez skrupułów wykorzystuje. Heidi to oczywiście Ingrid Pitt, o której kilka słów gdzieś poniżej.

Wśród Niemców na pierwszy plan wysuwa się major von Hapen z Gestapo. Typowy aryjski blondyn, z którego fuhrer na pewno byłby dumny. Szczwany lis, podejrzliwy i bardzo inteligentny. Podobnie jak Smith, major jest szarmancki w stosunku do kobiet a bezwzględny dla tych, którzy wejdą mu w drogę. Bardzo ciekawa postać, szkoda tylko, że chyba trochę niewykorzystana w stosunku do potencjału jaki ze sobą niosła. Wcielający się w niego Derren Nesbitt pojawiał się głównie w serialach (między innymi w kultowym „The Prisoner”) i filmach telewizyjnych, od czasu do czasu pojawiając się w małych rolach w produkcjach kinowych. Z reguły grywał łajdaków i typów spod ciemnej gwiazdy. Przez widzów został zauważony w dramacie rozgrywającym się w czasach I Wojny Światowej – „Blue Max” Johna Guillermina. Swój talent potwierdził w zimnowojennym dreszczowcu szpiegowskim „The Naked Runner” gdzie wcielił się w rolę oponenta Franka Sinatry. Ale to „Tylko Dla Orłów” jest chyba jego największym osiągnięciem w karierze. Aktor bardzo poważnie podszedł do swojej roli. Żeby bardziej wiarygodnie sportretować fanatycznego naziola, zażyczył sobie spotkania z byłymi członkami SS i gestapo, co lepsze, do tych spotkań rzeczywiście doszło w hotelu, w którym Nesbitt był zakwaterowany. Samych zbrodniarzy po tym spotkaniu aresztowano. Nie pytajcie jak to wszystko wyglądało, bo nie mam pojęcia.

Poza Nesbittem na ekranie widzimy etatowych kinowych nazioli z tamtych lat, na czele z moim ulubieńcem Antonem Diffringiem, który debiutował w 1940 roku w „Konwoju”, w roli, jakżeby inaczej, oficera U-boota. Od tego czasu wielokrotnie przywdziewał niemiecki mundur na wielkim ekranie. Warto tu wymienić m.in. „Betrayed” z 1954 roku, „Bohaterów Telemarku”, „Counterpoint” czy jugosłowiańską superprodukcję „Sutjeska”, gdzie spotkał się z Richardem Burtonem. W „Operation Daybreak” ,, a także serialu „Interpol” zagrał Reinharda Heydricha, a w serialu „Wichry wojny” wcielił się w rolę von Ribbentropa. Polski widz może go kojarzyć także z roli komentatora radiowego meczu piłkarskiego między alianckimi jeńcami a Niemcami w „Zwycięstwie” z Sylvestrem Stallone i zastępem piłkarskich gwiazd w rolach głównych.

Jeśli zaś chodzi o sceny akcji, na pierwszy plan wysuwa się tu ucieczka czerwonym autobusem z miasteczka pełnego Niemców na lotnisko w Oberhausen, gdzie czekać ma samolot gotowy do ewakuacji, oraz sekwencja walk na wagoniku kolejki górskiej. Ta scena mrozi krew w żyłach nie tylko bohaterów, dla których każdy krok na oblodzonym dachu mógł być tym ostatnim, ale i widza siedzącego na krawędzi fotela. Reżyser Brian G. Hutton kapitalnie wyreżyserował te momenty, wykazując wyjątkowy talent do budowania dramaturgii, w tej było nie było, dosyć krótkiej sekwencji. Trzeba w tym miejscu wspomnieć także o muzyce autorstwa Rona Goodwina, dodatkowo potęgującej napięcie, nie tylko w tej konkretnej scenie. A fragment kiedy mroczne, dramatyczne tony przeplatają się z jękami błagającego o litość Christiansena, są wręcz dźwiękowym majstersztykiem.

Warto zwrócić uwagę na atmosferę panującą w filmie. Akcja w głównej mierze dzieje się w półmroku, podczas śnieżnych zawiei, albo w otoczeniu zimnych murów gotyckiego Zamku Orłów. Choć spora część filmu dzieje się w nocy lub nad ranem, zdjęcia były kręcone wyłącznie w dzień. Ekipa filmująca stosowała specjalne filtry, co powodowało, że obraz dawał złudzenie jakoby akcja działa się w półmroku. Ogólnie klimat chwilami kojarzy się ze starymi hammerowskimi horrorami, aczkolwiek fabularnie film oczywiście nie ma z nimi nic wspólnego. Mamy tu do czynienia ze starym zamkiem, wioską u jego podnóża, charakterystyczną muzyką. Wrażenie to potęguje także mająca w karierze sporo niskobudżetowych filmów grozy Ingrid Pitt jak również nawet takie drobiazgi jak gotyckie czerwone litery w czołówce.

Książka „Tylko Dla Orłów” zdecydowanie odbiega poziomem od filmowego odpowiednika. MacLean zbyt duży nacisk położył na szczegółowe opisy akcji, samą intrygę oraz charakterystykę postaci spychając na drugi plan. Co mnie osobiście nie odpowiada, to zbyt duża dawka humoru jaką uraczył nas autor. Chwilami można odnieść wrażenie, że Smith i spółka wyjechali na piknik, a nie na śmiertelnie niebezpieczną misję. Schaffer sypie grepsami częściej niż strzela, przypominając bardziej kaprala Millera z „Dział Nawarony”, niż małomównego zimnokrwistego zabójcę z filmu Huttona. Przyznam, że po pewnym czasie staje się to dosyć irytujące. Na szczęście powieść nie jest specjalnie długa i zdążyła się skończyć zanim zalała mnie krew ze zdenerwowania. Jednak pomimo tego, co przed momentem napisałem, warto książce MacLeana poświęcić jeden lub dwa wieczory, gdyż czyta się to łatwo, szybko i w miarę przyjemnie, a dla miłośnika samego filmu na pewno niezłą frajdą jest okazja wyłapania różnic między obiema wersjami tej samej historii. Tak, zrobiłem to przy okazji wspomnianego wcześniej opracowania dla Ofilmie i nie, nie jestem totalnym nolife’em. Ok, może trochę. Nie będę przytaczał wszystkich różnic, w tamtym opracowaniu opisałem około 30, ale o kilku ciekawszych warto wspomnieć także tutaj:

– Schaffer dość znacznie różni się od swojej filmowej wersji. Więcej mówi, marudzi, żartuje (od czasu do czasu nawet zabawnie). Z książki dowiadujemy się, że Schaffer ma na imię Morris, pochodzi z Montany i panicznie boi się koni.

– Zmienione zostały nazwiska niektórych bohaterów. Berkeley stał się Carraciolą, major von Hapen zmienił się w majora von Brauchitscha, a MacPherson w Torrance-Smythe’a. Ciekawa zmiana dotyczy pułkownika Wyatta Turnera, który w powieści ma na nazwisko… Wyatt-Turner.

– Moje małe śledztwo doprowadziło do następujących wyników: Carraciola oraz von Brauchitsch to także nazwiska słynnych przed wojną niemieckich kierowców wyścigów samochodowych, którzy w latach 1937-1938 zajmowali dwa pierwsze miejsca w ogólnej klasyfikacji wyścigów serii AIACR. Carraciola był pierwszy także w roku 1935. Co ciekawe, w roku 1936 zwyciężył kierowca o nazwisku… Rosemeyer (w filmie występuje generał Rosemeyer grany przez Ferdy’ego Mayne’a). Doszedłem do wniosku, że MacLean, sam miłośnik wyścigów samochodowych („Jedynym Wyjściem Jest Śmierć”, jedna z jego powieści opowiadała o środowisku kierowców Formuły 1), był sfrustrowany tym, że przed wojną przez cztery sezony zwyciężali niemieccy kierowcy, i postanowił ochrzcić ich nazwiskami najczarniejsze charaktery swojej historii.

– MacLean w swojej powieści przedstawia Anne-Marie Kernitser jako blondwłosą aryjską piękność o nieco sadystycznych skłonnościach. Jest to o wiele bardziej interesująca postać niż filmowa Kernitser, będąca bezbarwną, brzydką babą o której po filmie od razu się zapomina. Naprawdę bardzo żałuję, że nie pokazano tej pani w filmie tak samo jak w powieści.

– Drobna, ale okropnie mnie irytująca różnica – w książce autobus, którym uciekają bohaterowie, jest… żółty. Dobrze, że nie różowy…

– Podczas słynnej strzelaniny w korytarzu prowadzącym do radiostacji Schaffer zbyt dużo gada, za to prawdopodobnie nikogo nie zabija. To ogólnie jest mankament powieści. Nasi komandosi praktycznie nie zabijają żadnego Niemca.

—–

Prawdziwe nazwisko Ingrid Pitt brzmi Ingoushka Petrov. Urodzona w Polsce w 1937 roku, w Częstochowie, trzy lata swego dzieciństwa spędziła w nazistowskim obozie koncentracyjnym. Po wojnie mieszkała w Berlinie Wschodnim, gdzie można było podziwiać ją na deskach scenicznych. Aby jednak kariera mogła się rozwinąć, Ingrid zdecydowała się uciec na drugą stronę muru, do zachodniej części Berlina.

Filmowym debiutem aktorki była hiszpańska produkcja przygodowa „El Sonido Prehistorico”, po czym zaliczyła kilka małych rólek m.in. w „Doktorze Żywago” oraz u Orsona Wellesa i Richarda Lestera. Najważniejszym obrazem początków kariery aktorki okazał się film „Tylko Dla Orłów” gdzie Ingrid wcieliła się w rolę Heidi.

Później aktorka skupiła się na występach w hammerowskich horrorach, gdzie portretując piękne wampirzyce, stała się jedną z najbardziej rozpoznawanych postaci tej wytwórni, zaraz po Christopherze Lee i Peterze Cushingu. Pierwszą taką produkcją okazała się dość zgrabna antologia „The House That Dripped Blood” z 1970 roku. Zagrała potem jeszcze w kilku innych filmach grozy w tym m.in. w uważanym za jeden z najważniejszych horrorów wszech czasów „The Wicker Man”. W latach osiemdziesiątych Ingrid zaliczyła kilka mniej lub bardziej kojarzonych filmów akcji m.in. „Who Dares Wins”. Podłożyła też głos Galley Mistress w „Ośmiorniczce”, jednym z odcinków przygód Agenta 007.

Poza tym Ingrid napisała kilka książek obracając się głównie w tematyce kina grozy. Jedną z nich była pozycja uroczo zatytułowana: „The Ingrid Pitt Book of Murder, Torture and Depravity”. Ingrid nie zaniedbywała swoich fanów często się z nimi spotykając na różnego rodzaju zjazdach czy konwentach. Śmiało można powiedzieć, że wśród miłośników filmowej grozy jest postacią kultową.


W jakich okolicznościach dostała Pani rolę Heidi?

Byłam w domu Yakimy Canutta, legendarnego szefa kaskaderów. Cały dzień spędziłam w basenie kręcąc „Ironside” i złapałam straszny katar. Gościem był również John Wayne. Mężczyźni zaczęli grać w pokera. John bez przerwy nazywał mnie „Małą Damą” i chyba myślał, że jestem tam od podawania drinków. Z oślim uporem domagałam się przyjęcia do gry. Nauczyłam się grać w pokera na planie – na zapałki. Wayne ewidentnie uważał, że jestem nieco zarozumiała i nie wiem, gdzie jest moje miejsce. No i pokazałam mu – przegrywając wszystkie pieniądze – co sprawiło, że przeziębienie jeszcze się pogorszyło. Nieszczęśliwa, poprosiłam Yaka o zamówienie taksówki. Kiedy na nią czekałam, powiedział mi o tym wielkim filmie wojennym, do którego przygotowania trwały w Anglii oraz, że jest tam rola, która by mi pasowała. Doradził mi, bym zadzwoniła do reżysera, Briana Huttona i powołała się na niego. Brian powiedział, że spotka się ze mną w Londynie. Poleciałam tam i okazało się, że jestem jedną z 300 dziewczyn ubiegających się o rolę. Weszłam jako pierwsza i ją dostałam.

Jaka panowała atmosfera na planie? Kogo wspomina Pani najmilej?

Atmosfera była wspaniała! Wszyscy dobrze się dogadywali. Pojawił się Alistair MacLean i rozmawialiśmy o pisaniu. Odwiedziła mnie także Elisabeth Taylor i starała się wybadać, czy to prawda, że między mną a Richardem działo się coś nieprzyzwoitego. Clint świetnie się bawił ciągle wycinając mi różne numery, a Mary Ure marzyła, bym była w innym filmie – o ile nie na innej planecie.

Jaka jest Pani ulubiona postać w filmie?

Heidi.

A którą scenę uważa Pani za najlepszą?

W barze, kiedy miałam dać Richardowi po twarzy.

Pamięta pani jakąś zabawną scenę, jaka przydarzyła się na planie?

Cóż, troche przesadziłam, kiedy poprosiłam, by pozwolono mi prowadzić sanie i jednocześnie zrobić reportaż z planu. Koniom zdawało się to podobać i zaczęły jechać coraz szybciej i szybciej. Właśnie zmierzały w stronę wzgórz, kiedy udało mi się je zatrzymać. Wydało mi się to dość zabawne. Opiekun koni nie przestawał mnie przepraszać. Myślę, że była to sytuacja, która mogła go kosztować pracę.

Czy w czasie kręcenia filmu pojawiły się jakieś niezwykłe, ciekawe pomysły na nowe sceny, które z jakiś powodów nie doczekały się realizacji?

Mnóstwo, ale ich nie pamiętam. Wiem, że krążył żart, że w montażowni zostało dość negatywów, by zrobić „Where Eagles Didn’t Dare” A tak! Był jeszcze problem ze śniegiem. W ostatnich scenach, kiedy autobus jedzie na lotnisko, jako że śnieg stopniał przez noc, trzeba go było domalować podczas postprodukcji.

Jak układała się Pani współpraca z Richardem Burtonem, wielką gwiazdą kina tamtych lat? Czy jego obecność była w jakiś sposób krępująca?

Nie przypominam sobie, aby tak było. Z tego co pamiętam, wszyscy się dobrze dogadywaliśmy. Z wyjątkiem… no wiesz kogo.

Naprawdę uderzyła Pani Burtona w twarz? Jaka była jego reakcja?

No więc miałam naprawdę go uderzyć, ale po kilku próbach zdecydował, żeby zrobić to jednak za pomocą sztuczki z kątem kamery.

Jakimi osobami byli Richard Burton i Clint Eastwood prywatnie?

Richard bardzo zaangażowany, ale uprzejmy. Clint dokładnie taki, jaki jest w filmie.

Jak wiadomo na planie pojawiła się Elizabeth Taylor? Była miłą osobą? Czy jej obecność wpływała pozytywnie bądź negatywnie na Burtona lub resztę ekipy?

Elizabeth była OK. Trochę zgrywała wielką gwiazdę – no ale była wielką gwiazdą. Pomimo faktu, że była bardzo podejrzliwa co do relacji między mną a Richardem, nie była nieprzyjemna. A Richard wcale nie pomagał nakręcając ją przez traktowanie mnie, jakby coś między nami było. Ale pozwoliła mi przymierzyć jej słynny diament Kruppa, chociaż nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle nosiła go na planie. Chyba, że chodziło o podkreślenie mojego niskiego miejsca na firmamencie gwiazd. Nie umiem powiedzieć, czy jej obecność miała negatywny lub pozytywny wpływ. Richard zdawał się pić więcej, kiedy ona tam była. Oboje potrafili strzelić sobie kielicha lub dwa.

Czy jest Pani w pełni zadowolona z roli jaka Pani przypadła? Nie żałuje Pani, że nie rozbudowano jej bardziej, przykładowo o obecny w książce romans z porucznikiem Schafferem?

Oczywiście, że żałuję! Powinna być rozwinięta. Niestety Mary Ure – główna aktorka – tak nie uważała. Wydawało mi się, że mam jeszcze wiele do zrobienia, kiedy nagle znalazłam się w samolocie zmierzającym do Londynu.

Czy sukces jaki odniósł film zmienił Pani życie w jakikolwiek sposób??

I tak i nie! Osiągnęłam nieco wyższy status. Dzięki temu trafiłam do horrorów – za co jestem bardzo wdzięczna. To co powinnam była zrobić, to wrócić do Hollywood i trochę bardziej się postarać. Ale w tym czasie przeprowadziłam się już z córką do Anglii i obie byłyśmy tym zachwycone. Zostałam więc z Londynie, choć brytyjski przemysł filmowy wtedy upadał.

Co Pani myśli o filmie z perspektywy lat i w porównaniu do dzisiejszych filmów akcji? Czy wydaje się Pani, że rozrywkowe wartości „Tylko dla orłów” wciąż mogą urzekać publiczność?

Wydaje się, że „Tylko dla orłów” można co tydzień zobaczyć na jakimś kanale. Zarówno w USA jak i w Anglii. Więc musiał przetrwać próbę czasu. Ostatnio widziałam odnowioną wersję na dużym ekranie w Holandii i uważam, że niektóre sceny są magiczne.

Grała Pani w wielu filmach. Jakie różnice można zauważyć między tym, jak kręci się filmy współcześnie, a właśnie wtedy, kiedy kręcono „Tylko dla orłów”?

To zależy od budżetu filmu. Przy obrazie takim jak „Tylko dla orłów” jest się rozpieszczanym do granic możliwości. Zagrałam małą rolę w filmie pt. „Minotaur” w Luksemburgu w lutym [2005 – przyp. red.]. Bardzo dobrze się mną opiekowano. Samochód na zawołanie, Sheraton, wspaniałe jedzenie. Jedyną różnicą było to, że wszystko działo się w większym pośpiechu. A to niedobrze dla takiej małej starowinki jak ja.

Dodaj komentarz