Amerykański horror już dawno przestał mnie interesować. Jednak są tam jeszcze reżyserzy, którzy sprawiają, iż nadal zerkam w stronę tego kontynentu z nadzieją.
Jednym z nich jest Jim Mickle, który po świetnym „Stake Land” i rimejku „We Are What We Are” postanowił dla odmiany nakręcić coś bardziej realistycznego i przeniósł na ekran powieść Joe R. Lansdale „Cold In July”.
Richard Dane, wzorowy obywatel małego miasteczka gdzieś we wschodnim Teksasie, pewnej nocy w swoim domu zabija w obronie własnej włamywacza. Wkrótce okazuje się, iż to dopiero początek jego kłopotów. Ojciec ofiary to były przestępca, który nie dopuści do tego aby uczynek Dane’a uszedł mu na sucho.
httpv://youtu.be/UO63ccU6ce0
„Cold In July” wygląda na dobry staroszkolny thriller z elementami neo-noir i znając wcześniejsze dokonania Mickle, jestem pewna iż na tym nowym gruncie poradzi sobie nie gorzej niż przypadku horroru. Wszak, wszystkie jego filmy cechuje spora dawka surowej i ponurej atmosfery. W gatunki neo-noir powinien zatem czuć się jak ryba w wodzie.
W głównej roli zobaczymy Michaela C. Halla i jest to bodajże jego pierwsza (i jakże inna) rola po finałowym sezonie „Dextera”. Na drugim planie mamy za to, zawsze świetnego Sama Shepharda i Dona Johnsona.
„Cold In July” miał swoja premierę podczas tegorocznego festiwalu w Sundance, gdzie zebrał falę pozytywnych recenzji. W Stanach film trafi do ograniczonej dystrybucji w maju a w Wielkiej Brytanii w czerwcu.
[za Badass Digest]