Oczy Laury Mars (1978)

Giallo po amerykańsku?

„Oczy Laury Mars” to historia kontrowersyjnej fotografki mody, którą nawiedzają wizje morderstw popełnianych przez tajemniczego osobnika. Laura podczas tych ataków widzi sam akt oczami zabójcy a ofiary są z nią blisko powiązane. Co gorsze, zaaranżowane miejsca zbrodni dziwnie przypominają jej słynne zdjęcia.

„Oczy Laury Mars” pierwotnie znane po prostu jako „Eyes” to jeden ze scenariuszy jakie napisał John Carpenter zaraz po swoim debiucie „Dark Star” i który miał zamiar również wyreżyserować dzięki współpracy z jakimś niezależnym studiem. Plany pokrzyżował mu Jon Peters, znany niegdyś jako „fryzjer gwiazd”, który nożyczki zamienił na fuchę managera, dzięki związkowi z Barbrą Streisand. Peters zatrudniony w Columbia Pictures wymyślił sobie, iż scenariusz po odpowiednich przeróbkach (podobno babrało się w nim aż 9 scenarzystów) będzie idealnym projektem dla jego dziewczyny. Carpenter (delikatnie rzecz ujmując) nie był zachwycony: „nie było to przyjemne doświadczenie, oryginalny scenariusz był naprawdę dobry ale został obsrany„. Streisand ostatecznie wycofała się z produkcji, gdyż uważała, iż historia była za bardzo „perwersyjna” ale łaskawie zostawiła piosenkę przewodnią do filmu czyli „Prisoner”.  Rolę zatem zaproponowano Faye Dunaway, będącej świeżo po zgarnięciu Oskara za „Sieć”. Do Dunaway dołączył Tommy Lee Jones a drugi plan uzupełniali zawsze solidni Brad Dourif i Raul Julia. Reżyserem natomiast został Irvin Kershner na dwa lata przed tym małym filmem znanym potem jako „Imperium Kontratakuje”.

Kershnera „jakiś tam thriller” średnio interesował i zgodził się na udział pod warunkiem, iż może zmodyfikować (już i tak mocno zniekształcony) skrypt w opowieść o zepsuciu świata mody i metaforę tego co ten świat wyrabia z kobietami. Twierdził, iż oryginał Carpentera był jedynie szokujący ale zupełnie pozbawiony suspensu. Ostateczna wersja całkowicie zmieniła tożsamość mordercy, gdyż w wersji Carpentera był to ktoś nieznany i przypadkowy (co według niego było o wiele bardziej przerażające). Kershner dorzucił też sporo twistów i tzw fałszywych tropów by jeszcze bardziej upikantnić fabułę, co jedynie zaowocowało przekombinowanym i nie do końca udanym zakończeniem (które wciąż „się pisało” w trakcie zdjęć!). Akcje zaś przeniósł z Los Angeles do Nowego Jorku by dodać filmowi nieco bardziej naturalistycznego i ponurego szlifu (w tamtym okresie miasto nie dość, że było na skraju bankructwa to jeszcze miało najwyższy wskaźnik morderstw w kraju i powszechnie dzierżyło niechlubną ksywę „Miasta Strachu”). Atmosfera na planie nie była gościnna – dochodziło do spięć pomiędzy reżyserem, producentem i główną aktorką. Wiele scen było kompletnie improwizowanych (choćby ta w parku) i film jest bardziej melodramą ubraną w thriller z nadprzyrodzonym wątkiem (same „wizje” Laury i to skąd się wzięły nigdy nie mają jakiegoś specjalnego wyjaśnienia) i kolejną wariacją na temat motywu „kobiety w opałach” niż konkretnym dreszczowcem czy też poważnym komentarzem na temat seksualizacji kobiet w modzie. Bardzo często „Laurę” opisuje się jako zamerykanizowaną wersję włoskich gallo i może coś w tym jest, jednak zbrodnie u Kershnera nigdy nie są tak drastyczne czy też bezpośrednio ukazane (częściej na ekranie jedynie sugerowane) jak mieli to w zwyczaju robić twórcy żółtych filmów z południa Europy.

Czy jest coś co w tym obrazie działa? Owszem, wizja Keshnera to bardzo udana kronika pewnej epoki i ciekawy wgląd w dekadencki świat mody tamtego okresu. Stylowe fotografie Laury zainspirowane twórczością Helmuta Newtona (autorstwa Rebeki Blake), są fascynującym miksem makabry i erotyki w wersji haute couture. Fakt, iż film kręcono w autentycznych nowojorskich lokacjach nie tylko jest udaną pocztówką miasta, którego już nie ma ale też dodaje tej produkcji ciekawego realizmu (choćby w scenach gorączkowych sesji w plenerze). Od samej Faye Dunaway ciężko oderwać wzrok, gdyż jej uroda i charyzma to spory magnes a do tego ma zarąbistą garderobę (jest wiecznie mocno „pozakrywana”, gdzieniegdzie tylko dając upust skrawkom nagiego ciała – choćby ostrym rozporkami w spódnicy do której ma dobrane wysokie kozaki, sprawiając, iż w świecie wiecznie roznegliżowanych modelek jest niezwykle seksowna).

„Laura” być może ma więcej wad niż zalet, ale dla mnie pozostaje intrygującym skrawkiem burzliwych i fascynujących lat 70-tych z ich modą, zachowaniem i estetyką.

 

Dodaj komentarz