The Servant (1963)

 

czyli „Parasite” swingujących lat 60-tych

Rok 1963 to okres niezwykle przełomowy dla Wielkiej Brytanii: opinią publiczną wstrząsnęła wtedy afera Profuno a kultura popularna wzbogacona została o pierwszy album Beatelsów. Stare autorytety z wyższych sfer zaczęły się sypać, szła nowa, młodsza jakość.

„The Servant” idealnie wpasował się w nowy prąd, wbijać kij w mrowisko klasowych zależności, wyższości jak i naleciałości. Co więcej, w niezwykle wyrafinowany i sprytny sposób opowiadał o homoseksualizmie, który dopiero za pięć lat przestanie być czynem karalnym w Wielkiej Brytanii.

Jak sam tytuł sugeruje historia dotyczy służącego Hugo Barretta (Dirk Bogarde), wynajętego „do wszystkiego” przez młodego arystokratę Tony’ego (James Fox) w jego domu w ekskluzywnej dzielnicy Chelsea. Ich niezakłócona symbioza pana i sługi ma się całkiem dobrze do czasu, gdy do ich domowego mikroświata trafia „siostra” Hugo. Kokieteryjne dziewczę dość szybko uwodzi pana domu. Jak się później okazuje za sznurki od początku pociągał służący, który z czasem co raz bardziej owija sobie Tony’ego wokół palca, stopniowo prowadząc do jego upadku.

Najoczywistszym motywem filmu jest oczywiście walka klas zaserwowana niemalże w stylu obrazów typu home invasion w wersji slow burn, gdyż film momentami przed niesamowite zdjęcia Douglasa Slocombe’a ociera się o klimaty rodem z dreszczowca (choćby cała sekwencja gry w chowanego). Dirk Bogarde emanuje niepokojącą charyzmą i już na samym początku jego zamiary wyłuszczone są przy użyciu prostej symboliki: Barrett idzie do apartamentu Tony’ego na wywiad o pracę, wchodzi tam bez problemu gdyż drzwi są uchylone i natyka się na śpiącego mężczyznę w jednym z pokoi. Ubrany na czarno wisi nad nim niczym sęp, spokojnie obserwując nim nieświadomy niczego młodzieniec (ubrany na jasno) wreszcie się wybudzi z popołudniowej (podlanej piwem) drzemki.

Tony dość długo nic nie podejrzewa, gdyż jest całkowicie uzależniony od swojego służącego, sprawiając iż często zadajemy sobie pytanie kto tu faktycznie jest panem a kto sługą. Pajęczynę wpływu Barretta próbuje przerwać narzeczona arystokraty, która jako jedyna potrafi go przejrzeć i w sposób brutalny i dość obcesowy pokazać mu gdzie jest jego miejsce. Ale nawet ona pod koniec zostaje pokonana przez sprytnego lokaja.

Wielką siłą filmu oprócz wyśmienitych kreacji dwójki głównych aktorów i samego języka (autorem scenariusza jest Harold Pinter) jest sam obraz. Strona wizualna oferuje kompozycje kadrów zbudowane z niesamowitej gry światła i cienia, ciekawych kątów i perspektyw, oferując niezwykle pomysłowe ujęcia budujące jeszcze mocniej klimat niepokoju i podkreślając wyraźną symbolikę ukrytą w kadrach (scena gry w piłkę na schodach) . Ważnym elementem historii są lustra i odbicia, bo to przez nie często oglądamy wydarzenia na ekranie. Niby zakrzywiają rzeczywistość ale to one pokazują faktyczną prawdę ukrytą pod maską konwenansów czy manipulacji.

Moją absolutnie ulubioną sceną jest moment gdy „siostra” (faktyczna kochanka) Barretta uwodzi Tony’ego. Jego napięcie seksualne zilustrowane jest przez co raz intensywniej cieknący kran a mocno skrywany pociąg do zalotnego dziewczęcia ukazany jest w odbiciu szklanego kredensu. Cały film zresztą świetnie ukrywa mnóstwo „perwersji” poprzez pomysłową zabawę obrazem i słowem, sugerując rzeczy oczywiste dla każdego kto ma czułe ucho i bystre oko (np o tym, iż siostra Barretta nie jest jego „siostrą” najłatwiej przekonujemy się w scenie w taksówce, gdy Vera kładzie dośc sugestywnie swoją dłoń na udzie Hugo. Ściskana między jego udami parasolka, a dokładnie jej rączka gwałtownie podrywa się wtedy do góry).

„The Servant” oglądany po tylu latach, nie traci nic ze swojej siły rażenia: zarówno pod względem celnego komentarza na temat systemu klasowego, bezpruderyjnego obnażania słabostek i nadęcia sfer wyższych jak i seksualnej hipokryzji. Co więcej, oferuje fenomenalną kreację Dirka Bogarde’a (jednego z bardziej odważniejszych aktorów swojego pokolenia – wystarczy przypomnieć choćby równie kontrowersyjne „The Victim” czy późniejszy „The Night Porter”) i wizualną perełkę pełną niezwykłych niuansów.

Dodaj komentarz