Noroi – recenzja

Nigdy nie sądziłem, że jeszcze kiedyś to powiem, ale… kilka dni temu obejrzałem horror, po którym autentycznie czułem się lekko nieswojo gasząc w nocy światło. Poważnie. A myślałem, że już dawno z tego wyrosłem i właściwie nic (oprócz rzeczywistości samej w sobie) nie potrafiłoby mnie choćby trochę zaniepokoić. „Noroi” skutecznie wytrącił mnie z ciepłego i kojącego przeświadczenia w jakim żyłem tyle lat, paradoksalnie przywracając jednocześnie nadzieję, że potrafię jeszcze niekrępująco i miło spędzić czas bojąc się podczas oglądania filmu rozrywkowego.

Kraj: Japonia
Rok Produkcji: 2005

Reżyseria: Kôji Shiraishi

Scenariusz:

Kôji Shiraishi
Naoyuki Yokota

Obsada:

Masafumi Kobayashi
Marika Matsumoto
Maria Takagi
Hiroshi Aramata

ImageShack

Fabuła w przypadku dzieła Koji’ego Shiraishi’ego nie jest najważniejsza. To po prostu zapis ostatniego materiału dokumentalnego nakręconego przez popularnego japońskiego badacza zjawisk paranormalnych, filmu traktującego o pewnych niewyjaśnionych i tajemniczych wydarzeniach, które jak się potem okazuje mają wspólny mianownik… a imię jego to „kagutaba”.
Jak nietrudno się domyślić po wspomnianym opisie, film wywodzi się z modnych ostatnimi czasy tradycji „postblairwitchowskich” (ale słowo wymyśliłem). Wystarczy choćby wspomnieć dość popularny – całkiem zresztą zasłużenie – hiszpański „[REC]”, który z sukcesami przewinął się przez polskie kina kilka miesięcy temu. Ja zaryzykuję jednakże stwierdzenie, że tenże niepozorny japoński „Noroi” jest jak do tej pory najciekawszym przedstawicielem tego gatunku, który z braku laku mógłbym nazwać creepy mockumentary.

ImageShack

Arsenał chwytów formalnych z jakimi mamy tu do czynienia, jest dokładnie taki jakiego można by się po tego typu kinie spodziewać. Kamera jest rozedrgana, choć dzięki Bogu bez przesady, obraz bywa ziarnisty, czasem kamerzysta wrzuci jakąś kwestię z offu. Mocną stroną „Noroi” wydaje się być aktorstwo – ewidentnie widać, że w część ról wcielili się naturszczycy, a i zawodowi aktorzy grają tak trochę po amatorsku, jednakże w pozytywnym tego słowa znaczeniu, bez irytującej maniery rodem z „W11”. Całość wypada naturalnie i co najmniej przekonująco. Wszystko inne jednak schodzi na drugi plan gdy przychodzi do omówienia klimatu. A ten – nie będę się bawił w wyszukane metafory – zwyczajnie miażdży. Tajemnica intryguje, ale i niepokoi a atmosfera niepewności i zagrożenia z każdą minutą rośnie w postępie geometrycznym. Choć przyznaję, że w tej kwestii w dużej części kupiony zostałem pewnymi rozwiązaniami do których mam po prostu słabość. W horrorach – zwłaszcza azjatyckich, ale nie tylko – zawsze podobały mi się motywy z niewyjaśnionymi, tajemniczymi elementami pojawiającymi się na zdjęciach, filmach bądź nagraniach dźwiękowych. Nie szukając daleko, takie fragmenty były mocną stroną choćby pierwszego „Ringu”, „Shuttera”, czy trochę mniej znanego, tajskiego „Phii khon pen”. Z tym że tak jak w przypadku wspomnianych produkcji owe sceny były ważnym, ale incydentalnym elementem fabuły, tak „Noroi” niemalże w połowie opiera się na tych właśnie chwytach.

ImageShack

Całość ma w sobie sporo z poetyki horroru prowincjonalnego (tak, ja też się uśmiechnąłem kiedy drugi raz przeczytałem to zdanie). Rzecz w sporej części toczy się poza miastem, a nawet jeśli akcja wraca do Tokio, to raczej gdzieś na przedmieścia, gdzie nawet na horyzoncie nie widać jeszcze sięgających chmur wieżowców. Inspiracje „Blair Witch Project” także są – zwłaszcza pod koniec – mocno wyczuwalne. Pewne sekwencje to wręcz zżyna (albo twórcze nawiązanie, to zależy od podejścia widza) z filmu o słynnej wiedźmie. Na upartego można by się doczepić właśnie do tego elementu, podobnie jak do samej końcówki niepotrzebnie nie pozostawiającej miejsca na własne domysły i interpretacje.

ImageShack

Całościowo jednak seans zakończyłem raczej roztrzęsiony… czyli zadowolony i usatysfakcjonowany, bo przecież o to w horrorze chodzi. Nie mam złudzeń – podobny film pojawi pewnie za jakieś kilkanaście lat, a wtedy będę już stary i będzie mi wszystko jedno, dlatego tym bardziej doceniam „Noroi”.

Dodaj komentarz