Porządnego i dojrzałego fantasy ze świecą dziś szukać, dlatego, gdy tylko pojawiły się informacje o ekranizacji „Solomona Kane’a”, od razu zwróciliśmy na ten fakt uwagę. Film już powstał, choć na razie można było go obejrzeć tylko na kilku festiwalach (m.in. w Toronto i Sitges). Czy James Purefoy, Pete Postlethwaite i Max von Sydow uderzą na polskie kina? Trudno wyczuć, miejmy nadzieję, że tak. Tymczasem zapraszam do lektury rozmowy z reżyserem tej produkcji, Michaelem J. Bassettem. Człowiekiem, który jest również odpowiedzialny za bardzo przeze mnie lubiany „Deathwatch” (u nas na DVD jako „Dolina Cieni”), o którego również nie omieszkałem zapytać.
Cóż jest tak pociągającego w postaci Solomona Kane’a, że swój trzeci film długometrażowy zdecydowałeś się poświęcić właśnie jemu?
Przede wszystkim kocham fantasy i jednocześnie uważam, że dzisiaj dobrego fantasy się już nie kręci. A przynajmniej takiego dla dojrzałego widza.
Poza tym uważa się, że główna postać stworzona przez scenarzystę jest jakby zakamuflowaną, niespełnioną wersją jego samego. Ja osobiście odnajduję u Solomona cechy, które podziwiam – jego siłę i hart ducha jak również sprawność fizyczną (chciałbym też być tak przystojny jak James Purefoy, ale cóż… życie bywa okrutne). Sympatyzuję z jego poszukiwaniami jakiegoś sensu, celu w świecie ogarniętym złem i zepsuciem – myślę, że także dzisiaj jest to uniwersalnym wyzwaniem dla wielu osób. Jakkolwiek Solomon jest trochę bardziej poważnym gościem niż ja.
Takim elementem, który przewija się we wszystkich moich filmach (nakręciłem już 3, zatem chyba mogę powoli zacząć szukać jakichś wspólnych idei), jest swego rodzaju „fizyczność” i umiejscowienie akcji w namacalnym świecie wiatru, deszczu, ziemi i powietrza. Uwielbiam przyrodę i otwarte przestrzenie, więc kręcenie filmów w takich właśnie warunkach i wszelkie związane z tym wyzwania sprawiają mi dużo frajdy. A „Solomon Kane” był właśnie okazją do zrobienia filmu przygodowo-fantastycznego w „prawdziwym” świecie. Także umiejscowienie aktorów w prawdziwej rzeczywistości i jednoczesne odnajdywanie się ich w świecie, jaki na potrzeby filmu pragnę stworzyć, owocuje jeszcze lepszymi ich kreacjami. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak nudne musi być kręcenie filmu wyłącznie za pomocą blue screenu w studio. Właściwie niemożliwe jest wtedy, żeby aktor dobrze zagrał, a reżyserowi pozostaje niewiele więcej niż opracowanie efektów specjalnych w postprodukcji… I gdzie tu cała zabawa?
Czy scenariusz oparty jest na jakimś konkretnym opowiadaniu Roberta E. Howarda, czy użyłeś jego prac tylko jako punktu wyjścia dla stworzenia własnej historii Solomona Kane’a?
To w całości opracowana przeze mnie historia. Nie posiłkowałem się żadnym opowiadaniem Howarda. Ideą tego filmu jest stworzenie pewnego źródła dla tej postaci tak, aby widzowie nie zaznajomieni z opowiadaniami Howarda mogli się z nim zapoznać i być może cieszyć się przyszłymi sequelami, które zapewne będą już oparte na oryginalnych historiach Howarda. Oczywiście istnieje obawa, że pozwalam sobie na zbyt dużo tworząc zupełnie nowe pochodzenie Kane’a, takie, którego Howard nigdy nie wykreował. Ale klimat całego filmu jest bardzo howardowski, a sam Solomon pod koniec jest prawie dokładnie takim Solomonem, jakiego znamy z literackiego oryginału. Dosyć delikatną kwestią było oddać hołd postaci, której jestem fanem i jednocześnie upewnić się, że film dotrze do ludzi nie zaznajomionych wcześniej z Kane’m.
Jak dla mnie James Purefoy wydaje się być idealnym odtwórcą głównej roli. Od początku rozpatrywałeś go jako głównego kandydata, czy istniały w międzyczasie jakieś inne opcje?
Poznałem Jamesa Purefoya tuż przed rozpoczęciem prac nad filmem i jego nazwisko było wymieniane od samego początku procesu castingowego. Mnie jednak wydawało się, że James nie będzie pasować do tej roli. Wydawał mi się bardziej nowoczesnym typem aktora, takim, któremu bardziej do twarzy w szykownym garniturku, z piękną dziewczyną u boku i wyrafinowanym drinkiem w ręku. Dopiero kiedy zobaczyłem jego kreację w „Rzymie”, zdałem sobie sprawę, że to o wiele bardziej wszechstronny aktor, niż mi się na początku wydawało. Zgodziłem się wtedy spotkać z Jamesem i pogadać o scenariuszu, który mu wcześniej wysłałem, jak i o samej postaci. Pokazałem mu szkice koncepcyjne i inne materiały – wtedy już było jasne, że James mocno się zapalił do tego projektu. A im więcej z nim rozmawiałem, tym mocniej zdawałem sobie sprawę, że będzie on idealnym Solomonem. Szybko doszliśmy do wspólnego zdania w wielu kwestiach na temat postaci, jak również sposobu w jaki ją wskrzesimy. James powiedział mi, że jego dwunastoletni syn po przeczytaniu scenariusza stwierdził, iż tata musi dostać tę rolę. Wszystko poszło gładko, a mnie się wydaje, że James stworzył swoją najlepszą jak do tej pory kreację i także dzięki niemu „Solomon Kane” jest czymś więcej niż tylko prostym filmem fantasy.
Chciałbym zapytać Cię o kwestię przemocy w „Solomon Kane”. Moim zdaniem takie filmy wymagają konsekwentnego podejścia i pewne kwestie i sceny powinny być przedstawione w jasny i dosadny sposób. Bez zamazywania, bez zaciemnień… Jak to wygląda w Twoim filmie?
Jedną z rzeczy, które bardzo mocno chciałem osiągnąć był realizm w ukazywaniu przemocy. Uwielbiam walki na miecze – „Nieśmiertelny” to jeden z moich ulubionych filmów z dzieciństwa. Naprawdę bardzo chciałem umieścić w filmie trochę rasowej walki i bardzo mi zależało na tym, żeby całość wyglądała realistycznie. Posunąłem się nawet do ściągnięcia na plan martwej świni tylko po to, aby nasz ekspert od szermierki mógł ją ćwiartować, ciąć i dźgać, tak abyśmy wszyscy mogli zobaczyć, co prawdziwy miecz może zrobić z ciałem. Powiem Ci, że zaskakujące jest, ile szkody może taki miecz wyrządzić, ale jeszcze bardziej zaskakujące jest, ilu rzeczy zrobić nim nie można. Nakręciłem video z całej tej akcji i pewnie dołożymy je jako bonus do wydania DVD.
A sam film kręciliśmy w bardzo klasyczny, bezpośredni sposób, co również ma odzwierciedlenie w choreografii walk. Nie ma tu żadnych sztuczek, skakania na linach – tylko konkretna, brutalna, dobrze zaaranżowana walka.
Zmieńmy temat. Muszę Ci powiedzieć, że „Deathwatch” jest jednym z moich ulubionych horrorów. Jak dziś patrzysz na ten film? Zmieniłbyś w nim cokolwiek?
Cieszę się, że podobało Ci się „Deathwatch”. Dawno już go nie oglądałem, ale dziś widzę go jako film zmarnowanych okazji oraz dowód na to, jak niedoświadczonym filmowcem byłem. Ten film jest pełen potencjału i świetnych pomysłów – dziś wiem, że powinienem bardziej walczyć i ciężej pracować, aby osiągnąć na ekranie to, co sobie wymyśliłem. Wciąż kocham atmosferę i ogólny nastrój filmu, jak również to, co pokazali aktorzy. Wydaje mi się, że tempo jest nieodpowiednie (za dużo „zakłóceń w montażu” jak mi się wydaje). I w sumie popracowałbym jeszcze raz nad montażem „Deathwatch”, choćby dla własnej przyjemności. Wiem, że „Deathwatch” spokojnie mógłby być jeszcze bardziej przerażający i intensywny tylko przez dodanie kilku ujęć tu czy tam. Wcale nie twierdzę, że to zły film, wciąż jestem z niego bardzo dumny. Zastanawiam się tylko, co by było gdyby… A zresztą, nie ma co rozpamiętywać. Chociaż chętnie nakręciłbym jeszcze kiedyś jakiś klimatyczny horror wojenny.
Czytałem gdzieś, że byłeś jednym z kandydatów do reżyserii „Predators” (ostatecznie wybrany został Nimrod Antal). Prawda li to czy tylko plotka? Co tak ogólnie sądzisz o tych nowych filmach z kultowymi postaciami jak oba „Alien vs Predator” czy „Terminator: Salvation„?
Tak, spotkałem się z Robertem Rodriguezem i gadaliśmy z kierownikami w 20th Century Fox. Pomysł wyszedł od Harry’ego Knowlesa, któremu podobał się „Solomon Kane”. Poprosił Rodrigueza, żeby ten rzucił okiem na mój film pod kątem ewentualnej reżyserii „Predators”. Oczywiście mocno mi to schlebiło, lecz nigdy nie wydawało mi się, żebym miał jakieś szanse. Ale ludzie w Foxie i sam Robert obejrzeli także moje inne filmy i spodobała im się dzikość oraz intensywność „Wilderness”. Poleciałem zatem do Stanów na spotkanie. Koniec końców robotę dostał Nimrod Antal. Pewnie, że byłem rozczarowany, ale cóż… takie życie. Widocznie miał lepszą gadkę niż ja albo roztoczył przed nimi naprawdę interesującą wizję, albo zwyczajnie przypadli sobie do gustu z Robertem [nie chcę wiedzieć co Michael ma na myśli – przyp. Stark]. Tego nie dowiem się nigdy. Mimo to nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, co wykombinują.
A co do remake’ów i ponownego wykorzystania klasycznych postaci… Nie mam z tym żadnego problemu. Chcę więcej. Musi to jednak być film dobry i stworzony z ważniejszych pobudek niż eksploatowanie istniejącej marki. Terminator mnie rozczarował, gdyż sama idea, choć fantastyczna, została zepsuta przez niestaranny scenariusz. Trochę mnie martwi powrót Ridleya Scotta do postaci Obcego, bo choć Ridley jest moim reżyserskim mistrzem a „Alien” był powodem, dla którego wybrałem zawód reżysera, to zastanawiam się, czy naprawdę trzeba coś dodawać do tej historii. A poza tym totalnie nie podoba mi się idea prequelu. I w rzeczy samej to jest dokładnie to, co mnie wkurza w dzisiejszym kinie – prequele. To w kwestii narracji i dramaturgii zwykłe ślepe zaułki, gdzie trzeba używać jakichś głupich pętli i nielogicznych pomysłów, tak że filmy te z reguły nie są niczym więcej tylko pustym spektaklem.
Masz już pomysł na następny długi metraż?
Zawsze mam kupę pomysłów na nowe filmy, ale nie zdecydowałem jeszcze, co będę kręcił. Ostatnio ponownie napisałem scenariusz o „The Devil’s hit man” [zostawiłem w oryginale, bo nie wiem czy będzie to o diabelskim zabójcy, zabójcy Diabła czy coś jeszcze innego – przyp. Stark] dla producenta „Solomon Kane’a”. Naprawdę bardzo mi się podoba, jak to wyszło. Tyle że byłby to drogi film akcji, więc minie trochę czasu, zanim uda mi się zebrać wszystko do kupy. Chciałbym też nakręcić skromny thriller psychologiczny, choć mam też pomysły na kilka bardziej bezpośrednich horrorów. Największym problemem są pieniądze, zwłaszcza w świecie, w którym coraz ciężej jest finansować filmy. Od zakończenia prac nad „Solomonem Kane’m” minęło już jednak trochę czasu, czuję zatem że nadchodzi najwyższa pora, aby ponownie stanąć za kamerą.
Jaki film zrobił na tobie jak dotąd największe wrażenie w tym roku? A może jest jakiś, na który specjalnie czekasz?
Żaden film mnie szczególnie nie zachwycił w tym roku, choć podobało mi się wiele. A czekam na „Avatara” Jamesa Camerona. Zwiastuny niespecjalnie mi przypadły do gustu, ale to jest tak znakomity reżyser, że wierzę, iż dostarczy coś, co wysadzi wszystkich nas, geeków w powietrze.
Dziękuje za rozmowę.