Na łonie Ewy – wywiad z Benedekiem Fliegaufem, reżyserem „Womb”

Zapraszam do lektury wywiadu z węgierskim reżyserem, Benedekiem Fliegaufem, twórcą filmu „Womb”, którego opis i zwiastun Agnieszka prezentowała tutaj. A jeżeli komuś nie chce się klikać w ten odnośnik, przypomnę tylko, że „Womb” dotyka tematyki klonowania, a w rolach głównych zobaczymy Evę Green („Casino Royale”) i Matta Smitha („Doctor Who”).

Tytuł „Womb” („Łono”) brzmi całkiem intrygująco, lecz jednocześnie – wiedząc mniej więcej o czym traktować będzie film – pozwala snuć pewne domysły i spekulacje. Mógłbyś opowiedzieć o znaczeniu tego tytułu? O jego genezie?

Łono to jakby lotnisko na którym się znajdujemy, kiedy przychodzimy na świat. To bardzo tajemnicze, lecz również niezwykle przyjemne miejsce. Z tego, co pamiętam tytuł i ogólna idea filmu pojawiły się w tym samym czasie. Osobiście przywiązuję dużą wagę do tytułów.

Dziewczyna Jamesa Bonda, Doktor Who… Bez wątpienia Eva Green i Matt Smith otrzymują mnóstwo ofert i scenariuszy, zdecydowali się jednak na udział w filmie młodego, nieznanego reżysera ze Wschodniej Europy. Jak ich przekonałeś do swojego projektu?

W sumie nie było to trudne. Wysłaliśmy Evie scenariusz, ona go przeczytała, spodobał się… Powiedziała: To naprawdę oryginalny scenariusz, chciałabym zobaczyć poprzednie filmy reżysera. No to je wysłaliśmy. Pamiętam, że wtedy trochę się obawiałem, bo do tamtej pory robiłem tylko hardkorowe kino artystyczne. Ale Eva je pokochała, szczególnie „Milky Way” i zapragnęła spotkać się ze mną. Poznaliśmy się osobiście, chemia zadziałała, więc kontrakt był już tylko formalnością.

Z kolei kiedy podpisywaliśmy kontrakt z Mattem, nie był on jeszcze Doktorem Who. To nastąpiło później. On również bardzo polubił scenariusz, mieliśmy też sporo zabawy podczas castingu. Powiedziałbym więc, że dobry scenariusz to podstawa.

Wspomniany scenariusz wygrał zresztą w 2008 roku główną nagrodę w ScripTeast, konkursie dla scenarzystów z Europy Środkowej i Wschodniej. Czy otrzymanie tej nagrody im. Krzysztofa Kieślowskiego pomogło w jakiś sposób w procesie powstawania filmu?

Pewnie, że tak. W ogóle miło jest uczestniczyć w projekcie, który wygrał jakąś nagrodę zanim jeszcze rozpoczęły się zdjęcia. I to w Cannes! [zwycięzca odbiera swoją nagrodę właśnie podczas tamtejszego festiwalu – przyp. Stark]. Myślę, że Dariusz Jabłoński [reżyser i jednocześnie pomysłodawca oraz dyrektor artystyczny ScripTeastu – przyp. Stark] stworzył naprawdę ważny i pomocny program. Mnie przynajmniej pomógł w bardzo dużym stopniu. Przy okazji –  dzięki Dariuszowi mogłem też zorganizować podróż na Półwysep Helski w czasie, kiedy szukałem lokalizacji dla filmu. Cóż za niesamowite miejsce, zwyczajnie się w nim zakochałem! Koniec końców film kręciliśmy w Niemczech, ale pobyt na Helu mocno pobudził moją kreatywność. Liczę, że jeszcze kiedyś nakręcę tam jakiś film.

Wygląda na to, że „Womb” będzie jednym z tych małych, pozbawionych efektów filmów science fiction… A może nie powinniśmy wrzucać twojego filmu do tej szufladki? Może to tylko pretekst dla zwyczajnego ludzkiego dramatu?

Dla mnie „Womb” to bajka. Absolutnie nie jest to sci-fi. Tak jak powiedziałeś, czysty ludzki dramat, ale nie sci-fi.

A jaka jest twoja osobista opinia na temat klonowania? Widzisz pozytywne aspekty, czy raczej ludzkość powinna zaniechać jakiegokolwiek rozwoju w tej dziedzinie?

Klonowanie to organiczny element życia na tej planecie. Są przecież ślimaki, które potrafią się klonować. Z technicznego punktu widzenia, bliźniaki jednojajowe to klony. Więc nawet nie ma specjalnie miejsca żeby protestować. Według mnie, sztuczne klonowanie już niedługo stanie się  powszednią częścią naszego życia. I nie sądzę, żeby stworzyło to więcej trudności i niebezpieczeństw poza tymi, które występują już teraz.

Widziałeś „1” Patera Sparrowa? Co sądzisz o tym filmie? Jak w ogóle wygląda współczesne węgierskie kino fantastyczne?

Uwielbiam „1”. Pater Sparrow to szaleniec, ale i bardzo wrażliwy facet. Podoba mi się sposób, w jaki śni. W ogóle, dość niesamowite jest obserwować jak nasza węgierska nowa fala kreuje wyimaginowane światy. Przecież filmy  György’ego Pálfi, Kornéla Mundruczó, Szabolcsa Hajdú, nawet Agnes Kocsis praktycznie nie posiadają żadnego odniesienia do współczesnych Węgier, społeczeństwa itp. Także gdy spojrzysz na moje filmy, no cóż… Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu bardziej jesteśmy zainspirowani naszymi własnymi snami niż światem zewnętrznym. Porównaj nas choćby z rumuńską nową falą. Dziwne. I mówię to nawet pomimo faktu, iż mój kolejny film będzie dramatem społecznym.

Dramat społeczny powiadasz? Podzielisz się jakimiś szczegółami?

Nigdy wcześniej nie robiłem takiego kina, choć taki „Dealer” zawierał pewne społeczne odniesienia. A w tej chwili pracuję nad filmem opartym na tych prawdziwych wydarzeniach

Brzmi interesująco, ale na razie czekamy na „Womb”. Dzięki za wywiad!

Dodaj komentarz