Z drugiej strony lustra #4: Catherynne M. Valente

W czwartej części „Z drugiej strony lustra” rozmawiamy z Catherynne M. Valente, młodą, ale w pewnych kręgach już uznaną amerykańską pisarką. Twórczość Valente przez nią samą określana jest jako mythpunk – wyrastająca z mitów, legend, ludowych opowieści, a następnie uwspółcześniona i przepuszczona przez postmodernistyczny mikser. Jej książki, „Opowieści Sieroty” i „Palimpsest” są w Polsce dostępne nakładem wydawnictwa MAG. Zapraszam do lektury.

Jakiego rodzaju uczuć i emocji poszukujesz w kinie? Czy bardziej liczy się dla Ciebie strona wizualna, oniryczno-surrealistyczna atmosfera? Czy może po prostu chodzi o dobrą historię?

Jestem bardzo wyczulona na stronę wizualną, kompozycję kadrów, kolorystykę, która jest istotnym, zamierzonym elementem całości, a nie tylko tłem. Z drugiej strony łykam każdy film charakteryzujący się świetnymi dialogami, nawet jeśli wizualnie film nie fascynuje. Wydaje mi się, że moje ulubione filmy nasycone są pewnym smutkiem i melancholią oraz swego rodzaju dziwacznym humorem, który dodaje całości gorzkiego posmaku.

Czy od początku XXI wieku pojawił się jakiś film, który wywołał na Tobie szczególne wrażenie?

„Eternal Sunshine of the Spotless Mind” to jeden z moich ulubionych filmów. Poza tym wspomnę też o „Spirited Away”, „Moulin Rouge” i „Jennifer’s Body”.

„Filozoficzne” sci-fi w rodzaju „Stalkera” albo „2001” praktycznie już nie istnieje, steampunk/dieselpunk nigdy tak naprawdę nie został (i pewnie już nigdy nie zostanie) odkryty przez filmowców, trylogia „Władca Pierścieni” była jednocześnie największym osiągnięciem, jak i łabędzim śpiewem dla gatunku fantasy…. A najpopularniejsze sci-fi to w tej chwili akcyjniaki wypakowane CGI i głupotą. Nie wydaje Ci się, że tego typu kino wydaje w tej chwili ostatnie tchnienie? A może widzisz światełko w tunelu?

Nie wydaje mi się, że jest aż tak fatalnie. „Moon” pokazał ostatnio, że wciąż można małym budżetem stworzyć zmuszający do myślenia i jednocześnie dobry technicznie film fantastyczny. A „Incepcja” – choć według mnie to film słabszy, niż się powszechnie uważa – również jest bardziej wyzywająca intelektualnie niż jej wakacyjni konkurenci. Fakt faktem, że film sci-fi/fantasy to idealny gatunek dla CGI, o wiele lepszy niż, powiedzmy, dramaty o dorastających dzieciach z przedmieść. Nie ma za bardzo miejsca dla fajnych efektów w realistycznych produkcjach. Dlatego też kino gatunkowe zawsze będzie zawierało pewien ładunek absurdu i przesady. Ale przynajmniej animacje i kino niezależne dają nadzieję na filmy cichsze i przemyślane, takie, które zdobędą nasze serca bez obciążania zmysłu wzroku.



A wygląda na to, że w tej chwili to właśnie wizualia i stylizacja wydają się kluczowymi elementami, kiedy dochodzi do produkcji nowego sci-fi lub fantasy. Co o tym sądzisz? Jak myślisz, byłoby dziś możliwe nakręcić przyzwoity film fantastyczny w jednym pokoju, ze stołem, dwoma krzesłami, popielniczką, paczką papierosów i dwoma aktorami?

No choćby „Primer” był taki! Może grało tam nieco więcej niż dwóch aktorów, ale przecież to film pozbawiony efektów, film gdzie tylko gadają, a koniec końców wyszła z tego jedna z najlepszych produkcji o podróżach w czasie jakie kiedykolwiek widziałam. Zatem pewnie, że można – choć o wiele trudniej jest napisać taki film, niż krzykliwą, rozbuchaną wizualnie produkcję. Bo przecież fabuła nie musi być pasjonująca, kiedy następuje przeładowanie obrazami a wszystko rusza się szybciej niż oko może nadążyć.

Szczerze mówiąc, teraz to ja chcę napisać film sci-fi z popielniczką i dwoma aktorami!

Zapomnijmy o Ameryce… Gdzie według Ciebie ludzie powinni szukać interesujących i inspirujących propozycji filmowych? Europa? Azja? Może wciąż jednak Stany?

Japonia i Korea wypuściły trochę fantastycznych horrorów w ostatnich latach, a świat hiszpańskojęzyczny odpowiedzialny jest za parę cudownych filmów z gatunku realizmu magicznego – po „Labiryncie Fauna” opinia, że kino fantasy jest martwe wydaje mi się niesprawiedliwa! Przychodzi mi do głowy też „Lucia y el sexo” jako kolejny subtelnie fantastyczny film hiszpańskojęzyczny. Zdecydowanie życzę amerykańskiej publiczności aby przestała bać się napisów, niestety jednak w Hollywood wciąż rządzą wielkie pieniądze.

Wydaje mi się, że najlepsze produkcje sci-fi/fantasy powstają teraz w telewizji, gdzie podczas opowiadania historii w pełni można wykorzystać możliwość użycia długiej formy.

Widzisz którymś młodym, tworzącym współcześnie reżyserze kogoś, kto ma potencjał aby za, powiedzmy, 20 lat zyskać status kolejnego Kubricka lub Polańskiego?

20 lat to szmat czasu! Szczerze mówiąc, nie jestem specjalną fanką ani Kubricka, ani Polańskiego. Wydaje mi się, jednak że zawsze będziemy mieli znakomitych reżyserów. Żadne pokolenie nie ma wyłączności na geniuszy.

Myślałaś kiedyś o napisaniu własnego scenariusza? A może już jakiś czeka w Twojej szufladzie na swoją szansę?

Kiedyś bardzo bym chciała. Oczywiście stworzenie filmu wymaga zaangażowania dużej ilości ludzi i wielkich pieniędzy aby tchnąć w to wszystko życie, podczas gdy napisanie książki to o wiele tańsza alternatywa. Ale naprawdę pragnę  zabrać się któregoś dnia za coś takiego.



Osobiście chciałbym kiedyś zobaczyć ekranizację „Dworca Perdido” Chiny Mieville’a. Czy jest jakaś konkretna powieść, którą Ty chciałabyś obejrzeć kiedyś na dużym ekranie?

Z miłą chęcią zobaczyłabym „Deathless”. „Deathless” to moja powieść, która ukaże się w marcu – to nowa wersja starej rosyjskiej opowiastki ludowej, tym razem dziejąca się podczas oblężenia Leningradu. Myślę, że także z „The Girl Who Circumnavigated Fairyland” mógłby wyjść bardzo dobry film.

Kilka lat temu w Polsce powstał film, o tytule „Palimpsest”, film, który… no nie był zbyt imponujący. Zastanawiam się jednak, czy możesz sobie wyobrazić Twój „Palimpsest” na dużym ekranie? Widzisz jakiegoś reżysera, który byłby w stanie odpowiednio przełożyć Twoją powieść na grunt filmowy?

Myślę, że Guillermo del Toro sprawdziłby się znakomicie – choć wybór właśnie jego to trochę pójście na łatwiznę dla pisarza fantastycznego. Może Peter Greenaway, jeden z moich ulubieńców. Szczerze mówiąc, jeśli miałoby kiedyś dojść do czegoś takiego, to film ten musiałby zostać zrobiony poza Stanami, gdzie elementy erotyczne zostałyby potraktowane otwarcie, bez tej purytańskiej głupoty. U nas taki film dostałby NC-17 i nikt by go nie obejrzał.

Dziękuję za rozmowę!

Dodaj komentarz