Tegoroczny festiwal w Sundance bez wątpienia należał do dwóch kobiet – Brit Marling i Elizabeth Olsen. Filmy z ich udziałem nie tylko cieszyły się największym zainteresowaniem i zebrały sporo pochlebnych recenzji, ale także same aktorki były szeroko komentowane za swoje zapadające w pamięć kreacje. Produkcje z Marling prezentował wam swego czasu Piotrek. Ja zapraszam do zapoznania się „Martha Marcy May Marlene” z najmniej (jeszcze) znaną, ale za to z najbardziej utalentowaną, z sióstr Olsen.
Pełnometrażowy debiut reżyserski (i scenopisarski) Seana Durkina jest historią pewnej kobiety, która po traumatycznych przeżyciach związanych z pobytem w sekcie, próbuje ułożyć sobie życie od nowa. Problem w tym, że emocjonalne, a przede wszystkim mentalne szkody wyrządzone przez sektę i jej charyzmatycznego lidera (czyżby kolejna świetna kreacja Johna Hawkesa?) są głębsze niż się wszystkim początkowo wydawało. W Marcie coraz bardziej narasta uczucie paranoi, prawda zaczyna mieszać się z fikcją, przez co wyobrażenia zaczynają stopniowo wypierać faktyczne wspomnienia.
Zwiastun „Martha Marcy May Marlene” prezentuje sam film jako obraz dość niepokojący, nieco enigmatyczny i raczej ponury – przez co niezwykle obiecujący. Wykreowana atmosfera zdaje się oscylować pomiędzy jawą a snem (czy może złudzeniem a prawdą?) dodając tej produkcji dodatkowego smaczku. Jednak największą zaletą są tu popisy aktorskie. Zdaje się, iż Hawkes (podobnie jak w „Winter’s Bone”) stworzył kolejną niezwykle tajemniczą, fascynującą jak i niejednoznaczną postać o sporej ekranowej charyzmie.
httpvh://www.youtube.com/watch?v=8nP4qqrMj5Q
Debiut Durkina to film z gatunku tzw. „kina niezależnego” na który zdecydowanie czekam z ogromną niecierpliwością.
Warto również napomknąć, iż „Martha Marcy May Marlene” startuje w tym roku w konkursie głównym festiwalu w Cannes.
[via /Film]