Fajnie, że i Skandynawowie na poważnie zabierają się za kręcenie horrorów. Jakoś zawsze ten ichni chłód i powściągliwość w połączeniu z niepokojącą atmosferą wpływały na mnie w bardzo miły sposób. Kolejnym przedstawicielem północnej (tym razem norweskiej) grozy będzie „Dunderland”, którego pierwszy zwiastun i fabułę Agnieszka przedstawiła tutaj. A poniżej możecie obejrzeć kolejny teaser filmu oraz przeczytać wywiad z jednym z dwóch tatusiów „Dunderland”, Nilsem J. Nesse. Zapraszam.
Na początek opowiedz jak się poznaliście z Finn-Erikiem. Czy decyzja o wspólnym nakręceniu filmu to był długotrwały proces, czy raczej spontan po kilku piwach: „Hej, nakręćmy razem film!”?
Finn-Erik i ja znamy się od 1997 roku. Kiedy chodziłem do liceum, on przyszedł do nas na zajęcia jako ktoś w rodzaju konsultanta. Wtedy z pomocą mojej klasy stworzył krótki metraż. Generalnie chodziło mu o skorzystanie z darmowego sprzętu i ekipy, więc użył właśnie takiego sposobu aby to zdobyć. Sam film („Ósmy Dzień Tygodnia”) nie okazał się sukcesem, ale jakoś dobrze nam się współpracowało z Finn-Erikiem, czuliśmy, że nadajemy na tych samych falach twórczych i od tego czasu pracujemy razem. Wspólnie zrobiliśmy około 20 szortów, wciąż się ucząc podczas całej tej drogi, a po piętnastu zdaliśmy sobie sprawę, że coś tam chyba umiemy, parę naszych filmów zostało dostrzeżonych na festiwalach, ludzie zaczęli zwracać uwagę na nasze prace. Ale jak wszyscy twórcy krótkich metraży, chcieliśmy w końcu zrobić pełnoprawny, długi film.
Zmierzając już do Dunderland, ważną personą w całej tej historii jest Miriam Prestoy Lie grająca w naszym filmie główną rolę. W 2006 roku nakręciliśmy z nią szorta zatytułowanego „Rejected”. Miriam była świetna, od razu chcieliśmy pracować z nią po raz kolejny. Ona sama nie marzyła wcale o karierze aktorki, realizowała się jako dramatopisarka i reżyserka teatralna, ale miałem pomysł na rolę, która mogłaby się jej spodobać. No i wpadłem na nią któregoś dnia w 2008 roku w Bergen, gdzie przebywała akurat ze swoją trupą teatralną. Dostali wsparcie finansowe, po czym zamknęli się w jakimś pomieszczeniu na tydzień, tworzyli przedstawienie i wrócili do domu. Zafascynowała mnie ta historia, jak wyglądałby ich proces twórczy. Powiedziałem do siebie: „Powinienem nakręcić o tym film”.
Parę tygodni później oglądaliśmy z Finn-Erikiem „Dead Snow” w kinie. Później – jak zgadłeś – poszliśmy na kilka piw. Dyskutowaliśmy wtedy jak bardzo NIE chcielibyśmy zrobić filmu podobnego do tego norweskiego hitu, lecz raczej coś poważniejszego, nastawionego na opowiadaną historię, nie zakorzenionego tak mocno w panujących ostatnio trendach, lecz raczej w klasyce, którą tak bardzo kochamy. Jak „Lśnienie”, „Dziecko Rosemary” czy „Opętanie” Żuławskiego. Zasugerowałem wtedy pomysł o tej trupie teatralnej, co z początku nie zabrzmiało zbyt ekscytująco. Ale z drugiej strony miało już w sobie ten klasyczny motyw: grupka ludzi uwięziona w chacie w lesie. Doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy dobrej lokalizacji. Wtedy Finn-Erik przypomniał sobie obóz harcerski w północnej Norwegii na którym był będąc dzieckiem. Następnego dnia, kiedy byliśmy już trzeźwi a sam pomysł wciąż brzmiał całkiem nieźle, zabukowaliśmy bilety do rodzinnej miejscowości Finn-Erika, Mo i Rana, małego miasteczka pod kręgiem polarnym, celem odnalezienia wspomnianego obozu. Znaleźliśmy go, i faktycznie była to idealna lokalizacja dla horroru. To był grudzień 2008. Ja zacząłem pisać, on zaczął szukać źródeł finansowania, a w styczniu tego roku zaczęliśmy kręcić.
Trudno jest być współreżyserem? Kiedy musisz dzielić się wizją i pomysłami z partnerem? Często się kłóciliście podczas pracy nad „Dunderland”, czy był to raczej płynny proces, gdzie idee jednego były bezwarunkowo akceptowane przez drugiego?
Tworzymy razem od 15 lat, razem się uczyliśmy robienia filmów. Przez ten czas wypracowaliśmy system, który w większości przypadków sprawdza się – jak do tej pory – dobrze. Oczywiście jednak nie tworzymy jednej całości, w wielu przypadkach znacząco się od siebie różnimy i to w filmie widać.
Jako że „Dunderland” to jak do tej pory nasz największy projekt, o wiele ważniejszy niż nasze szorty, bardziej też ryzykowny, dlatego faktycznie wiązało się to z wieloma dyskusjami, czasem nawet kłótniami. Ale obyło się bez połamanych kończyn. I uważam, że było to dobre dla całości a nasze odmienne punkty widzenia dodają coś do filmu.
Wracając jeszcze do powstawania scenariusza „Dunderland” – czy jest to w stu procentach fikcyjna historia, czy umieściliście tam jakieś odniesienia do rzeczywistych wydarzeń?
Gdy odwiedziliśmy po raz pierwszy ten stary harcerski obóz w dolinie Dunderland (tak, naprawdę się tak nazywa), spotkaliśmy pewną staruszkę, symbol horrorowej atmosfery, można by rzec. I ona opowiadała nam te wszystkie dziwne, mroczne i przerażające historie jakie miały tam miejsce na przestrzeni lat. Natychmiast wiedzieliśmy że nasz scenariusz będzie „oparty na prawdziwych wydarzeniach”.
Jak opisałbyś atmosferę filmu? Jakich sztuczek używacie aby przestraszyć widza?
Naszym głównym odniesieniem było „Lśnienie”. To mój ulubiony horror, odznaczający się niezwykłym klimatem. Wolno budowanie napięcie a potem te wszystkie przerażające obrazy – Kubrick nie bał się pójść na całość. My również chcieliśmy podążyć tym tropem.
Czy chcecie wraz z „Dunderland” powiedzieć coś głębszego widzom, czy będzie chodzić tu tu tylko o dobrą i straszną historię?
Na jednym poziomie „Dunderland” mówi o problemach osoby kreatywnej, próbującej przekształcić tę kreatywność w swój sposób na życie. Taka kreatywność często pochodzi z bardzo mrocznych zakątków duszy, nie zawsze jest to miłe. Twórczy chaos, o tym od początku chciałem opowiedzieć. Ale są też inne poziomy, chcieliśmy zrobić film, który zmusi do myślenia. Mam nadzieję, że się nam udało.
Opowiedz o swoich ulubionych filmach i reżyserach. Miały one jakiś wpływ na ostateczny kształt „Dunderland?
Wspominałem o „Lśnieniu”, które bardzo wcześnie postawiliśmy sobie jako nasz filmowy „punkt odniesienia” dla „Dunderland”. Pytaliśmy się wzajemnie:”Co zrobiłby Kubrick?”
Zawsze kochałem horrory, chyba nawet bardziej niż powinienem. Wiele z nich sobie przypominałem pisząc „Dunderland”. Stworzyłem też swoją listę „do obejrzenia”, zestawienie filmów i reżyserów, które towarzyszyło mi w pracy nad naszą produkcją. Obejrzałem mnóstwo giallo, wszystkie filmy Argento, których wcześniej nie widziałem. Także Mario Bavę i innych. „The Girl Who Knew Too Much” Bavy była chyba moim największym „odkryciem” podczas tych sesji. Aczkolwiek akurat wpływ giallo na kształt „Dunderland” jest znikomy,to akurat straciło się w procesie tworzenia. Rosyjska adaptacja „Dziesięciu Małych Indian” Agathy Christie było bardzo inspirująca. Także fenomenalna amerykańska wersja, „And Then There Were None” Rene Claire’a. Tyle, że ten aspekt „kto jest mordercą” też z czasem zniknął z mojej historii. Kolejną wielka inspiracją, której obecność akurat widać w ostatecznej wersji filmu jest „Dzień Gniewu” Carla Theodore’a Dreyera. To adaptacja sztuki Anne Pedersdotter, a jej miejscem akcji jest moje rodzinne miasto, Bergen. Ten element znalazł dość ważne miejsce w „Dunderland”.
Kilka dni temu pokazałem film kilku znajomym aktorom i artystom. Jeden z nich opisał to doświadczenie jakby „oglądał film Kieślowskiego, ale z okazjonalnie wplecionymi elementami „Dead Snow.”” Odbieram to jako duży komplement.
Planujecie międzynarodową dystrybucję „Dunderland”?
Tak. Podczas procesu pisania scenariusza, szukania lokacji itp. zdawaliśmy sobie sprawę z „międzynarodowego potencjału”. Pojawiły się już zapytania od zagranicznych dystrybutorów, ale na konkrety jest jeszcze za wcześnie.
A jak wygląda kondycja norweskiego horroru dzisiaj? Znam „Rovdyr” i „Fritt Vilt”, ale czy poza tym warto zwrócić uwagę na jakichś młodych norweskich reżyserów?
Znaczącymi osiągnięciami norweskiego horroru są” De dødes tjern”/”The Lake of the Damned” (1958) w reżyserii Kåre Bergstrøma and „Naboer”/”Next Door” (2005) Påla Sletaune. Innym ważnym twórcą jest Pål Øie, którego „Villmark”/”Dark Woods” (2003) okazał się zaczątkiem nowej fali norweskiego horroru. Jego następca, „Skjult”/”Hidden” (2009), to również bardzo solidna produkcja [Potwierdzam, oba filmy może nie rewelacyjne, ale na pewno klimatyczne i warte obejrzenia – przyp. PM]. Z nadchodzących produkcji „Thaale” Aleksandra Nordaasa zapowiada się całkiem obiecująco. Masa świetnych ludzi zaangażowana jest w ten projekt, dlatego naprawdę bardzo jestem ciekaw efektu końcowego. Wiem też, że sam Nordaas ma w zanadrzu jeszcze kilka innych intrygujących projektów.
Myślę, że norweski horror przeżywa teraz ekscytujący okres, jednocześnie jednak musi jeszcze on dojrzeć. Większy nacisk powinno się kłaść na scenariusz.
Czy kolejny film będziecie ponownie kręcić razem czy tym razem podążycie swoimi własnymi ścieżkami?
Zarówno Finn-Erik, jak i ja pracujemy nad własnymi projektami, choć rozwijamy też parę wspólnych pomysłów. Ja sam mam teraz 4 kolejne scenariusze, na razie jeszcze we wczesnej fazie tworzenia. Jeden z nich to ponownie horror. Wiem, że Finn-Erik pracuje nad scenariuszem wraz z jednym z aktorów grających w „Dunderland”. Który z tych projektów jako pierwszy wejdzie w fazę produkcji, tego nie wie nikt. Jestem jednak pewien, że zobaczysz w przyszłości ujrzysz jeszcze efekty naszej kolaboracji!
Tymczasem jednak życzę powodzenia z „Dunderland” i dziękuję za wywiad!