Mafia hormonalna to temat, którego w kinie gangsterskim jeszcze nie było. Co prawda, sama nazwa nie brzmi tak fajnie jak Cosa Nostra czy Yakuza, a jej członkowie nie są tak „atrakcyjni” filmowo jak rosyjscy Vory v Zakone czy Irlandczycy z Hell’s Kitchen, ale mimo wszystko – dzięki debiutowi reżyserskiemu Michaela Roskama – miałam okazję przekonać się, iż ta organizacja jest równie bezwzględna, jak wyżej wymienieni przedstawiciele światka przestępczego.
tytuł oryginalny: Rundskop
scenariusz i reżyeria: Michael R. Roskam
zdjęcia: Nicolas Karakatsanis
muzyka: Raf Keunen
obsada: Matthias Schoenaerts, Jeroen Perceval, Jeanne Dandoy
produkcja: Belgia, 2011
W 1990 roku szerokim echem odbiła się w Belgii sprawa brutalnej egzekucji weterynarza tropiącego farmerów nielegalnie podtuczajacych swoje bydło. Nagle okazało się, że jawiąca się do tej pory jako oaza spokoju flamandzka wieś skrywa ludzi gotowych na wszystko dla chęci szybkiego zysku. Fabuła „Bullhead” została niejako zainspirowana owymi wydarzeniami, jednak w zamyśle samego reżysera miała być jedynie pretekstem do nakręcenia fabuły czerpiącej garściami z tradycji kina gangsterskiego. Michael Roskam będący wielkim fanem twórczości Martina Scorsese pragnął opowiedzieć kryminalną historię, ale rozgrywającą się w typowo belgijskim środowisku. I choć na pierwszy rzut oka, opowieść o farmerach szprycujących bydło nielegalnymi substancjami nie brzmi porywająco (ani tym bardziej zachęcająco), to dzięki niewątpliwemu talentowi Roskama („Bullhead” jest jego pełnometrażowym debiutem) do interesującego prowadzenia historii – zarówno na płaszczyźnie fabularnej, jak i formalnej, film stanowi niezwykle unikalny wkład w kino mafijne.
Roskam, będący z wykształcenia malarzem, przy tworzeniu strony wizualnej filmu, bynajmniej nie ukrywał swoich artystycznych inspiracji. W „Bullhead” można odnaleźć między innymi nawiązania do twórczości Gerharda Richtera (choćby stale powracający w trakcie filmu kadr zachmurzonego nieba), Luciana Freuda (fascynacja ludzkim ciałem) a także Francisa Bacona. Oprócz ulubionych malarzy, Roskam parokrotnie stosował ujęcia zapożyczone od podziwianych przez siebie reżyserów (na przykład ujęcie schodów „pod Hitchcocka” w końcówce, czy też widok łąki, mocno kojarzący się ze stylem Terrence’a Malicka).
Najbardziej zauważalnym, jak i odczuwalnym elementem filmu jest jego klimat. Gęsta atmosfera, powolne tempo, mocno widoczna estetyka kina noir (świetnie oddana przez zdjęcia autorstwa Nicolasa Karakatsanisa) a także niezwykle nastrojowa muzyka Rafa Keuena przywodzą mi na myśl inny, dość oryginalny film gangsterski: „Animal Kingdom”. Ten sam posępny oniryzm wylewa się tu niemal z każdego kadru. Jednak „Bullhead” posiada jeden atut, którego brakowało obrazowi Dawida Michoda: fascynującego głównego bohatera.
Jacky Vanmarsenille to młody, uwikłany w mafijne rozgrywki farmer, który, oprócz uzależnienia od sterydów, skrywa mroczny sekret z przeszłości. To bohater tragiczny w każdym tego słowa znaczeniu, o czym dowiedzieć się można już na początku filmu, gdy zza kadru informuje o tym, iż „nieważne co zrobisz lub pomyślisz, jedna rzecz jest pewna: zawsze będziesz miał przesrane. Dziś, jutro, w przyszłym tygodniu czy roku, aż po życia kres. Przesrane”.
Główny bohater postrzegany jest przez otoczenie przez pryzmat swojej dominującej fizyczności (z której często świadomie korzysta, na przykład zastraszając farmera nie chcącego kupować od niego mięsa). Budząca powszechną grozę (a w najmniejszym przypadku respekt) postura sprawia, iż każdy widzi w nim bezmyślnego brutala. Początkowo reżyser chce aby widz myślał podobnie. Jednak wraz z rozwojem historii, Roskam pokazuje, iż pod tą górą mięśni kryje się istota bardzo wrażliwa, wręcz delikatna, skrywająca mnóstwo spętanych emocji.
Jacky jest niczym mityczny Minotaur (tytułowy „Bullhead” to złośliwe określenie głównego bohatera) zagubiony w labiryncie własnych kompleksów i niepewności, będący więźniem własnego ciała, wiecznie prześladowanym przez wspomnienie traumy z dzieciństwa. Kreacje Mattiasa Schoenaertsa wielu krytyków porównało do tej Roberta De Niro z „Wściekłego Byka” czy Toma Hardy’ego z „Bronsona”. Podobnie jak u jego kolegów po fachu, rola wymagała od niego sporej pracy nad własnym wyglądem (Schoenaerts w przeciągu trzech lat, dzięki intensywnym treningom dorobił się około trzydziestu kilo mięśni). Podczas gdy bohaterowie De Niro czy Hardy’ego to postacie dość agresywne i mocno dominujące, bohater „Bullhead” jest osobnikiem bardzo zamkniętym w sobie. Schoenaerts świetnie oddał nie tylko ten introwertyzm, ale także wiele niuansów osobowości swojej postaci, opierając całą swoją kreację głównie na grze spojrzeniem, gestem, mimiką jak i przede wszystkim (fascynującym dla oka) ciałem.
Dzięki swojej roli Matthias Schoenaertes nadał filmowi Roskama sporego emocjonalnego ciężaru i sprawił, iż ten niezwykle nastrojowy i pięknie sfotografowany dramat gangsterski okazał się czymś więcej niż tylko belgijskim hołdem dla Scorsese. A sam reżyser udowodnił w swoim debiucie, iż drzemie w nim niewątpliwy talent do unikalnego opowiadania (pozornie) znajomych historii.